Trochę lekceważąco podszedłem do tego startu i to się zemściło. Przeszarżowałem. Zniszczyłem się w ostatnim miesiącu i zamiast być świeżym, wypoczętym i gotowym na ściganie, byłem zmęczony. Chciałem, żeby ten sezon jak najszybciej się zakończył. Ostatecznie uplasowałem się na 7 miejscu w Mistrzostwach Polski w Długodystansowym Biegu na Orientację, czyli słabo. Jak do tego doszło? Wiem i w kilku zdaniach postaram się to opisać, bo jest tu solidny materiał do analizy.
Zawody zlokalizowane były w podkrakowskim Tenczynku, a o imprezie organizator napisał tak:
Teren bardzo zróżnicowany: część północna płaska z dużą ilością terenów podmokłych, rowów, przeważa podłoże z poszyciem – głównie trawy i paprocie. Część środkowa to wzgórze o przeważnie dobrej przebieżności osiągające 340 m n.p.m. Część południowa to półotwarte wzgórze oraz płaska część porośnięta młodym lasem o przeważającej utrudnionej przebieżności. Niewielka sieć dróg. Czyli ciekawie, zróżnicowanie i szybko.
Na mistrzostwa pojechaliśmy klubowym busem. Podróż minęła szybko i przyjemnie. Dojechaliśmy późnym wieczorem i szybko poszliśmy spać. Start zaplanowany był w niedzielę na godzinę 10:10, więc można było się wyspać. Poranek przywitał przymrozkiem i bezwietrzną pogodą. Prognozy wskazywały, że z godziny na godzinę będzie się ocieplać i w południe będzie nawet 16 stopni. Były więc idealne warunki do biegania i to szybkiego, jeżeli ktoś był przygotowany. Ja nie byłem. Przypomnę, że tydzień wcześniej zaliczyłem mocne 5 godzin ścigania w Karkonoszach, a cofając się o 20 dni wpadło 3,5 godziny solidnej wyrypy na Babiej Górze. Między tymi startami wcisnąłem jeszcze 20 minut ścigania się na City Trail, więc nie było żadnych szans, żeby 44-letni organizm się zregenerował i był gotowy do tego startu. Oczywiście byłem świadomy i zrobiłem to z premedytacją, gdyż ten rok upływa pod znakiem testowania swojego organizmu i sprawdzenia na co mogę sobie pozwolić, jak działają bardzo intensywne bodźce połączone z dużą ilością startów. Balansowałem więc na bardzo cienkiej linie, a nawet na ostrzu brzytwy.
Wychodząc na rozgrzewkę czułem się sponiewierany. Biegło się bardzo ciężko, nogi były jak z drewna. Powiedzieć, że czułem się tragicznie, to mało powiedzieć. Wizja spędzenia 2 godzin w lesie nie napawała optymizmem, ale jak powiedziało się A to trzeba powiedzieć i B, chociaż uważam, że niepotrzebnie jechałem na te zawody. Motorycznie było słabo i to nie cieszyło. Mentalnie też nie było nastawienia. Ostatni raz na mapie biegałem pod koniec sierpnia. To bardzo dawno, bo czucie mapy, terenu, prędkości, dystansu to podstawa, dlatego tak ważny w treningu biegacza na orientację jest ciągły kontakt z mapą. Jak go nie ma, można zapomnieć o wynikach. Świadomość mojego obecnego stanu spowodowała, że nie miałem nastawienia do walki. Słabo to wyglądało i tak było. Łeb, nogi, ciało, wszystko mówiło żebym dał sobie spokój.
Jak widać byłem wprowadzony w bardzo negatywny stan, przeważały złe emocje, a koncentracja spadła do ujemnego poziomu. Na samym początku stałem na straconej pozycji i nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Ba, nawet nie chciałem. Mój układ nerwowy był zaorany, jak pole. Mental siedział, ale stanąłem na kresce i podjąłem rękawicę. Nawet kiedy wiem, że jest źle staram się próbować i dać z siebie, ile mogę. Postanowiłem olać wszystkie sygnały dochodzące z głowy, zacisnąć zęby, spiąć pośladki i ruszyć z tematem.
W boksie stanęliśmy z lekkim opóźnieniem. Start, jak to ma miejsce na longu, był masowy, czyli cała kategoria szła razem. Oczywiście w lesie były rozbicia na motylkach, więc prawdopodobieństwo, że ktoś będzie miał taką samą trasę inny biegacz, była minimalna. Nie lubię masówek, bo nie potrafię się skoncentrować. Potrzebuję spokoju, samotności i odizolowania się od bodźców zewnętrznych, a tu był… chaos. Jeden wielki chaos. W końcu ruszyliśmy. Zanim znalazłem na mapie 1 punkt, minęło trochę czasu Przebieg był przez pół mapy, więc leciałem za tłumem. Szukałem wzrokiem Kaczora, Piotrka i Konrada, czyli mocnych zawodników, których znam i wiedziałem, że są solidnymi technikami i dobrymi biegaczami.
Czułem się słabo, ale parłem i starałem się ogarnąć mapę, zlokalizować jedynkę i wejść w teren. No nie szło! Za diabła nie szło! Albo szło jak krew z nosa. Do dupy. Za plecami usłyszałem Kaczora, który pytał się czy lecę na 31, bo taki miałem kod pierwszego punktu. Był to punkt węzłowy na pierwszym motylku. Poczułem, że Kaczorowi też nie idzie, bo powinien być z przodu, więc nie byłem sam. W mapę wgryzłem się po kilku minutach… Tak. Tyle zajęło mi wczytanie się w teren i ogarnięcie o co chodzi. Idealnie to pokazuje braki w treningu technicznym. Podbiłem 1 i ruszyłem na 2. Zamiast zwolnić, skoncentrować się, obrać pewny wariant, ja pobiegłem za Piotrem, a za mną kolejny Piotr. Doszło więc do komicznej sytuacji, gdzie razem biegło trzech Piotrów i żeby było śmieszniej popłynęliśmy jak juniorzy. Jeden kątem oka spoglądał na drugiego i zaczęliśmy pływać. W pewnym momencie tak się zakręciliśmy, że żaden z nas nie wiedział, gdzie jest. Szkoda komentować. 3 oczywiście też skopaliśmy, przebiegliśmy obok niej i żaden z nas jej nie zauważył. Zaczęło się więc bardzo słabo. Pocieszał tylko fakt, że trasa miała w linii prostej 14,6 km, a do zaliczenia było 38 punktów, bo nie liczy się jak kto zaczyna, lecz jak kończy. Tak to sobie tłumaczyłem i na 4 poleciałem czysto. 5, 6, 7 i 8 znalazłem bez problemów, chociaż na ten ostatni lekko mną rzuciło na prawo. Tam zaczynał się kolejny motylek, którego przebiegłem czyściutko i zacząłem mijać chłopaków, którzy odeszli mi na początku. Dodało mi to pewności, szczególnie kiedy uciekłem im na wariancie w paskudnych krzaczorach. Zakończyłem pętelkę podbijając 18 punkt i pocisnąłem dalej.
Dwa kolejne, czyli 19 i 20 lekko skopałem. Tam nie spojrzałem na kompas, zasugerowałem się rzeźbą, ale nie obrałem żadnego pewnego punku ataku i to się zemściło. Trochę się rozkojarzyłem i jak najszybciej chciałem nadrobić straty zaliczając spektakularną glebę przy okazji strasząc spacerującą grzybiarkę, która mój upadek skwitowała jednym słowem – wolniej! Byłem tak zdekoncentrowany, że z 21 chciałem biec na 23, zamiast 22, ale w porę się zorientowałem. Od tego momentu zacząłem tasować się z zawodnikiem z wrocławskiego Śląska. Technicznie czułem, że lepiej ogarnia kuwetę, ale fizycznie odstawał i to się równoważyło. Wyłapywał moje błędy i na punkty wbiegał pierwszy, albo tuż za mną. Nie żarło, nie szło za cholerę. Nic nie grało i nie podobało mi się to. Na 24 nie spojrzałem na kompas i wywaliło mnie w prawo, na drogę… Potem nie wiem, jak to zrobiłem, ale przebiegłem obok punktu i zabiegłem go o dobre 100 m. Cisnęło się na usta szok i niedowierzanie, ale nakładało się na siebie zmęczenie fizyczne, psychiczne i wszechobecna irytacja. Musiałem się wziąć za siebie. 25, 26, 27, 28 i 29 łyknąłem czysto. Został mi do pokonania ostatni motylek i 8 punktów. Spojrzałem na mapę i ujrzałem zielono-niebieski syf. Pętelkę pokonałem z małymi błędami, gdyż zupełnie nie czułem tego terenu. Przy okazji wywaliłem się solidnie dwa razy w tym tak, że leżąc na plecach zobaczyłem wirujące nade mną drzewa, zupełnie jak w kreskówkach. Puentą tego biegu było wbicie w głowę kilku centymetrowego kolca, po wyjęciu którego zalałem się krwią. To chyba oznaczało Kończ waść, wstydu oszczędź!
Po 2 godzinach, 9 minutach i 2 sekundach dotarłem do mety. Miałem serdecznie wszystkiego dość. Byłem przetyrany i wyłomotany. Średnie tętno wyniosło 178, maksymalne 190, co pokazuje, że nie odstawiałem nogi i pracowałem ponad 2 godziny na 89% tętna maksymalnego. Można? Można i to chyba jedyny pozytyw tego startu…
LIVELOX – PRZEBIEGI
Ten bieg przegrałem długo przed startem i to jest najlepsze podsumowanie tego, co działo się w lesie pięknego niedzielnego przedpołudnia. Jakie wnioski przed kolejnym longiem? Puszczę chłopaków do przodu, stracę może 20-30 sekund, ale będę mógł się skoncentrować, uspokoić i rozegrać bieg na swoich warunkach.https://www.livelox.com/Viewer/2024-10-20-Mistrzostwa-Polski-w-dlugodystansowym-bno/M-40?classId=867159&tab=player&leg=course
Potrafię zaakceptować porażkę. Każdemu coś się nie udaje. Ale nie mogę zaakceptować braku prób – Michael Jordan.