Ponad 20 osób ruszyło na południe. Tym razem nie było taryfy ulgowej ani zabaw pod kołderką, jak w poprzednich latach. Ten wyjazd miał być inny niż dotychczasowe: mocniejszy, szybszy, bardziej wymagający i taki też był. Natura ponownie rzuciła nam wyzwanie, które podjęliśmy. Strat w ludziach nie było, choć dwie osoby były bliskie wędrówki na Walkirię, ale na szczęście jednooki zawrócił je w porę. Jak było na kolejnym zimowym zgrupowaniu runpassion.pl TEAM w Szklarskiej Porębie? Tego dowiecie się z poniższej relacji. Przygotujcie sobie kubki z czymś ciepłym do picia, bo może być naprawdę zimno.

Człowiek czasami wybacza. Bóg zawsze. Przyroda nigdy!
Tak. Mam obsesję na punkcie bezpieczeństwa, szczególnie w zimowych, ekstremalnych warunkach. W Karkonoszach przebiegłem sporo zimowych kilometrów, poznałem Babią Górę w styczniu, lutym i marcu, ale najwięcej doświadczenia zebrałem, biegając wysoko poza kołem podbiegunowym. Treningi przy -25°C na Spitsbergenie, starty w maratonach na biegunie północnym, Antarktydzie czy Grenlandii pokazały mi, że matka natura zawsze wygra. Nie ma co z tym dyskutować. Jeśli jednak dysponuje się odpowiednią wiedzą, posiada niezbędne umiejętności i jest się przygotowanym na każdą sytuację, szanse na problemy znacznie maleją.
Dzień pierwszy – na Odyna znak w Walhalli się spotkamy
Na dole pogoda była bajeczna. Temperatura lekko poniżej zera, można było śmiało biec bez rękawiczek, a kurtkę warto było rozpiąć. Zbiegliśmy zielonym szlakiem do Wodospadu Szklarki i ruszyliśmy w stronę Trzech Jaworów. Było sielsko i anielsko. Miło i przyjemnie. Typowa sielanka. Pot spływał po plecach, a nogi same rwały się do biegu. To wszystko stanowiło przedsmak, bo na górze czekało zło, które subtelnie z metra na metr pokonywanego w pionie kusiło i zapraszało.

Zabawa w bieganie skończyła się w momencie skręcenia na niebieski szlak. Musieliśmy wybrać opcję przełajową, gdyż nie dało się pokonać pierwszych kilkuset metrów ze względu na wodę, śnieg, lód, kamienie, skały i innego rodzaju niespodzianki. Ruszyliśmy więc lasem, powoli kierując się w stronę wspomnianego szlaku. Kiedy w końcu udało się naszej grupce na niego wejść, okazało się, że nikt tędy dawno nie szedł i rozpoczęliśmy mozolny marsz, lawirując między oblodzonymi i zaśnieżonymi kamieniami. Było wesoło, ale bardzo wymagająco. Po wyjściu zza granicy lasu zaczęło się prawdziwe szaleństwo i to niemal w dosłownym tego słowa znaczeniu. Śnieg był wszędzie i było go tyle, że nie wiedzieliśmy, którędy iść. Improwizowaliśmy, zapadając się po kolana, uda i po pas w białym puchu. Działo się. Na nasze szczęście okoliczne szczyty skutecznie osłaniały od wiatru, który mieliśmy poczuć dopiero po dotarciu pod Obniżenie pod Śmielcem, gdzie niebieski szlak krzyżował się z czerwonym. Tam zaczęła się jazda bez trzymanki. Wiało, sypało i robiło się coraz zimniej.

Większość z nas była na taką ewentualność przygotowana. Ja zaopatrzyłem się w kolejną przeciwwiatrową kurtkę, założyłem przeciwwiatrowe spodnie, a na oczy nałożyłem okulary. Tak zabezpieczony przed wiatrem i śniegiem, ruszyłem zimowym obejściem Wielkiego Szyszaka. Po wejściu na zimowy szlak zaczęła się masakra i ostra awantura. W tak ekstremalnych warunkach pogodowych jeszcze nie biegałem. Zło nadciągało z każdej strony. Wiało w porywach do 100 km/h i nie jest to moja opinia, ale Roberta, który zawodowo pracuje na dźwigach i zna się na wietrze. Śnieg sypał, widoczność spadła do maksymalnie 2 metrów i zrobiło się niebezpiecznie. Całe szczęście trasa była dobrze znana, odzież spełniała swoją rolę, więc naszym zadaniem było jedynie przeżycie i dotarcie za Śnieżne Kotły do rozwidlenia czerwonego szlaku z niebieskim – zimowym, kierującym się do Schroniska pod Łabskim Szczytem. To niepozorne, ponad 3,5-kilometrowe wyzwanie okazało się ekstremalną walką z wymagającym przeciwnikiem, jakim była matka natura. Postanowiła ukarać tych, którzy jej nie uszanowali i nie okazali należytego szacunku.

Do czego zmierzam? Dwóch biegaczy (bez nazwisk, co było w Szklarskiej, zostaje w Szklarskiej) wybrało się w góry w krótkich spodenkach, jeden do tego bez porządnej kurtki. Według chłopaków pogoda miała być na górze przyjemna i nie miało wiać. To nic, że Mountain Forecast i Meteoblue pokazywały ekstremalnie ekstremalne informacje, bazując na kolorach żółtym i czerwonym, ale w telewizji twierdzili inaczej. W każdym razie chłopaki ledwo co przeżyli i jestem świadomy tego, co piszę, bo patrząc w oczy jednego z nich w momencie zbiegania zimowym niebieskim szlakiem, widziałem śmiertelne przerażenie. Dobrze, że zdecydowaliśmy się zmienić trasę, czyli odpuścić Szrenicę i uciec niebieskim szlakiem w dół, bo w przeciwnym razie na 100% musiałby interweniować GOPR. Dodam tylko, że wspomniane dwa asy nie były pod moją opieką, bo z takim wyposażeniem nie puściłbym ich w górę. Dorośli ludzie jednak decydują sami za siebie i na zakończenie dodam tylko, że na ich szczęście nasz skrót przebiegał przez schronisko, gdzie mogli się ogrzać kilkanaście albo i więcej minut.
Jak widać na powyższym przykładzie, człowiek czasami wybacza. Bóg zawsze. Przyroda nigdy! Idąc w góry, nawet na niewinny i krótki spacer czy trening, przygotujcie się na najgorsze. Góry to góry, szczególnie zimą i nie ma z nimi żartów. Może być epicko, cudownie, błogo i pięknie, jak miała grupa, która nie wyszła powyżej linii lasu, a może być tragicznie.
Co ja ze sobą zabieram na takie treningi? Zaczynając od dołu: buty do biegania w zimie z kolcami, wełniane skarpetki do biegania, wełniane kalesony do biegania, zimowe getry, koszulka na ramiączkach, bluza termo do biegania w zimie, kurtka z kapturem i dobrą membraną przeciwwiatrową do biegania w zimie, buff, czapka z membraną do biegania w zimie, rękawiczki z membraną do biegania w zimie. Do tego w plecaku: raki, spodnie przeciwwiatrowe, kurtka przeciwwiatrowa, okulary, buff, żele, picie w softflaskach dostosowanych do biegania w zimie, naładowany telefon z wgranymi trasami i aplikacją Ratunek.
Podsumowując, na pokonanie 22,5-kilometrowej trasy potrzebowaliśmy 3 godziny i 25 minut.
Jedzie pociąg u-u-u, pasażerów wiezie chyba stu…
Drugi dzień upłynął pod znakiem czechosłowackiego biegania, zabawy z mapą oraz załadowanego na 120% czeskiego pociągu. Zaczęło się cudownie. Udaliśmy się na stację Szklarska Poręba Huta, skąd planowaliśmy odjechać pociągiem w stronę Harrachova. Pierwsza grupa wysiadała w Jakuszycach, druga stację dalej, w Czechach. Wjeżdżający na stację pociąg

przywitaliśmy z uśmiechem, szczególnie że pani konduktorka stojąca w kabinie maszynisty zaczęła do nas machać w dziwny sposób. Z grzeczności wszyscy jej odmachiwali, wywołując przerażenie w jej oczach. Dlaczego? To okazało się dopiero w momencie otworzenia drzwi pociągu, który był załadowany w 120%. Z drobnymi problemami udało się nam wcisnąć do środka i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że był to cud nad cudy i sam nie wiem, jak do tego doszło. Wiara jechała na narty do Jakuszyc i dopiero po dojechaniu na tę stację zrobiło się luźno.

Trasę narysowałem zza komputera. Zamysłem było znalezienie starych bunkrów, bo wiadomo, że jak są bunkry, to jest… Więc kombinowałem, szukałem, rysowałem, aż wyznaczyłem ciekawy szlak o długości ponad 27 km. Częściowo znałem go z wcześniejszych wyjazdów w góry, ale były fragmenty, które stanowiły dla mnie wielką zagadkę. Znając jednak Czechów, wiedziałem, że trasy będą w większości przebieżne i będziemy mogli trochę polatać. Tak też było. Pierwsze kilometry przez czeskie miasto były biegowe. Potem trzeba było się wdrapać pod górkę, gdzie całkiem fajnie ubitą ścieżką podążaliśmy w kierunku bunkrów. Pod górę maszerowaliśmy, na płaskich odcinkach i tych wiodących w dół – truchtaliśmy. Było naprawdę miło i przyjemnie. Kilometry mijały, po drodze przecinaliśmy liczne nartostrady i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Typowa wycieczka biegowa. O to chodziło. Schody i lekki problem zrobił się dopiero po dotarciu do miejsca, gdzie oczywiście był bunkier, ale nasz szlak okazał się nie być zimową ścieżką. W tym miejscu pogoda również się lekko zmieniła i trzeba było się dozbroić. Szybko jednak ogarnęliśmy obejście i, kierując się mapami z aplikacji, po chwili byliśmy na grani. Pozostało tylko zbiec w dół dobrze znanym niebieskim zimowym szlakiem, by puścić się zielonym i dobiec do hotelu.
W nogi weszło 26,5 km, co zajęło 3 godziny i 40 minut.
Biegowo przez płotki w Izerach
W końcu można było przyjemnie pobiegać, chociaż na początku trochę się zakręciłem w mieście i trzeba było pokombinować z kierunkiem, by wejść na szlak. Trzeciego dnia postanowiłem nie szaleć i pójść na krótszą trasę. Był to dobry pomysł, a cały prawie 20-kilometrowy odcinek przebiegliśmy. Zaczęliśmy od podejścia na Zakręt Śmierci, następnie przez Wielki Kamień aż do Kopalni Stanisław. Świetnie się biegło, dlatego też tę trasę zaplanowałem na trzeci dzień zgrupowania. Izerskie szlaki nadają się idealnie do biegania, oczywiście z wyjątkiem tych zarezerwowanych głównie dla narciarzy. Każdy mógł puścić nogi i szybciej pobiec na zbiegu. Tego było nam trzeba.

19,4 km trening pokonaliśmy w 2 godziny i 14 minut.
Dzień zakończyliśmy wieczornym treningiem motoryki na płotkach i była to kwintesencja trzeciego dnia. Mimo marudzenia, prawie wszyscy się na niego stawili i następnego dnia byli zdziwieni, jak taki drobny akcent potrafi rozruszać zesztywniałe od biegania po górach i śniegu biodra.
III Bieg Pościgowy
Bez tracka nie podchodź, a nawet jak go masz, to nie wykluczone, że się nie zgubisz. To chyba najlepiej oddawało zadanie, które zaaplikowałem ostatniego dnia naszego teamowego zgrupowania. 11-kilometrowa trasa wiodła w górę i w dół, częściowo szlakami turystycznymi, czasami nie i to było piękne. Sam się zgubiłem dwa razy i musiałem improwizować, jak trafić na właściwą ścieżkę.

Zaczęło się na samym początku, kiedy na rozwidleniu pobiegłem niebieskim zamiast skręcić w prawo na Karkonoski Express Pod Reglami. To mnie kosztowało kilka minut, gdyż raz, że musiałem iść pod górę, a dwa, to musiałem potem z niej zbiec i to na przełaj między kamieniami i korzeniami. Podobało mi się, ale tam minął mnie Gucio, którego już dogonić nie mogłem. Wejście w żółty szlak, którym poprowadzona była kolejna partia trasy, wiązało się z bieganiem po kamieniach, lodzie i śniegu. To dość ciężki fragment, szczególnie zimą, ale nikt nie mówił, że będzie lekko. Cisnąłem i dyszałem jak parowóz. W myślach odliczałem do Schroniska pod Łabskim Szczytem, skąd do mety prowadził długi, kręty i wymagający zbieg. Oj, długo się tam gramoliłem, ale w końcu dotarłem. Przy drogowskazie czekało zadanie specjalne – selfie. Każdy z uczestników musiał się tam sfotografować i podesłać zdjęcie na grupę. Taki miły przerywnik – uśmiechnąć się na zmęczeniu, kiedy w nogach jest 5 km, w tym jakieś 500 m w górę i to po śniegu, lodzie i wodzie.

Po minięciu znaku i zrobieniu selfie puściłem się w dół i zacząłem mijać zawodników. Wraz ze zbieganiem śnieg zamieniał się w paćkę, która spływała w dół między oblodzonymi kamieniami. Robiło się bardzo ciekawie, niebezpiecznie, ale ekscytująco. Bartek, którego minąłem po drodze, stwierdził, że wyobraził sobie lecącego mnie w dół rozłożonego na czynniki pierwsze. Nie powiem, było ostro, czego dowodem były miny i okrzyki mijanych turystów, dla których wyczynem było samo zejście. Myśmy tam biegli. Na łeb na szyję.
Ostatni fragment wiódł solidną szutrówką i tam mój zegarek, na jednym z rozwidleń, stwierdził, że poprowadzi mnie inną trasą. Cóż, zaufałem mu i zboczyłem z kursu, czego efektem była strata kolejnych minut. Żeby nie szukać tylko minusów, to plusem tej sytuacji był przyjemny leśny odcinek wiodący podmokłymi jagodzinami, między oblodzonymi kamieniami. Typowe BnO, więc nie było nudy. Do szczęścia brakowało tylko mapy. Tak czy siak było git. Podobało mi się i troszkę się sponiewierałem.
Ostatecznie 11,25 km przebiegłem w 1 godzinę i 19 minut. To był dobry trening!
Jedyną osobą, która może Cię zmotywować, jesteś Ty sam – Arkadiusz Szuba