– Ale to tylko 5400 metrów. – Nie! To aż 5400 metrów i naprawdę trzeba bardzo uważać i być dobrze przygotowanym. Słysząc i szybko analizując w głowie słowa Roberta, doszło do mnie, że trekking pod Everest Base Camp i maraton zaczynający się na wysokości 5356m n.p.m. to nie rurki z kremem. Wraz z rozpoczęciem odliczania od 80 dni do startu, kiedy tak naprawdę się zabrałem za organizację mojego wyjazdu, zaczęło robić się coraz poważniej.
Odpaliłem jak zawsze Excela, stworzyłem tabelki i zacząłem wpisywać w nie sprzęt, który będzie mi niezbędny do wyjazdu w Himalaje. Na zielono, co mam, na czerwono, czeg nie mam, a co będzie mi niezbędne. Pozycje zaczęły mnożyć się, ale całe szczęście dominował kolor zielony. Uff. Lata kompletowania sprzętu i miłość do Artyki w końcu oddaje, jednakże nie ma co popadać w hurraoptymizm i to z innego powodu. Dodam, że mój trekking to zabawa i z prawdziwym zdobywaniem gór niewiele ma wspólnego, ale jakiś przedsmak tego ma. W kocu całe życie mieszkam na wysokości kilku, może kilkunastu metrów nad poziomem morza, dokładniej Morza Bałtyckiego, a 10 dniowy trekking zacznę od wysokości 2846 metrów, gdzie usytuowana jest Lukla, małe miasteczko, które będzie początkiem wyprawy. Najpierw trzeba tam jednak dotrzeć, a dokładnej dolecieć i to koniecznie z dobrze przygotowaną apteczką wysokościową i perfekcyjnie dobranym sprzętem. Zacznijmy od tego pierwszego, czyli od transportu.

Poczatek będzie banalny. Wystarczy wsiąść w jeden samolot, potem drugi i wysiąść w Katmandu. Miasto leży na wysokości około 1 400 m n.p.m.w centralnej części Nepalu, w Kotlinie Katmandu, u podnóża Himalajów. Nic strasznego. To trochę wyżej niż Szrenica. Schody zaczną się później, gdyż z Katmandu trzeba będzie dolecieć do Lukli. To około 40 minut lotu śmigłowcem, ale do pokonania będzie kolejne 1400 m w górę.

Cytując artykuł Onetu opisujący 12 najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie, to właśnie Lukla ma zaszczytny numer 1. Pozwolę sobie przytoczyć tekst autora, który krótko, zwięźle opisuje LUA, bo tak według kodu IATA wywoływany jest himalajski port lotniczy.
Tenzing-Hillary Airport w Lukli to małe lotnisko służące głównie turystom i wspinaczom przybywającym w rejon Mount Everestu. Od lat uważane jest za numer jeden wśród niebezpiecznych lotnisk. Krótki pas startowy liczący 527 m leży wśród wysokich gór na wysokości 2438 m n.p.m. Sprawia to, że piloci muszą się wykazać nie lada umiejętnościami zarówno przy podejściu i lądowaniu, jak i starcie, szczególnie że nie ma tam kontrolerów ruchu lotniczego. Dodatkowo sprawy nie ułatwiają bardzo zmienne warunki atmosferyczne w górach — lotnisko jest często zamykane z powodu zerowej widoczności. W Lukli doszło już do wielu wypadków, w których zginęło kilkanaście osób.
Mając w pamięci loty na biegun północny, czy Antarktydę, to samo lądowanie nie robi na mnie (jeszcze) takiego wrażenia, jak wysokość, której nie potrafię sobie wyobrazić. 2438 to preludium i najniższa wysokość, jak wspominałem wcześniej, na której będę (nie licząc Katmandu). Najwyższa to 5545. Jako, że od zawsze przemawiały do mnie cyferki, chociaż matematykiem nigdy nie byłem i nie będę to zacząłem drążyć. Tam, gdzie mieszkam ciśnienie atmosferyczne wynosi około 1013 hPa. Na wysokości 5545 wynosi około 540 hPa. W praktyce oznacza to, że na wysokości 5545 m ilość tlenu, która dociera do organizmu, jest znacznie mniejsza. Saturacja krwi spada do około 70-75%. Może prowadzić do objawów hipoksji, czyli niedoboru tlenu, a co za tym idzie do zmniejszenia wydolność organizm. Zaczęło robić się coraz bardziej ciekawie i zacząłem drążyć dalej odkrywając takie hasła, jak: choroba wysokościowa (Acute Mountain Sickness, AMS) obrzęk mózgu (Cerebral Edema), obrzęk płuc (Pulmonary Edema)…
Wisienką na torcie w pierwszym etapie przygotowań było otrzymanie recept oraz dyspozycji dotyczących skompletowania apteczki wyprawowej, w której znalazły się takie medykamenty, o których nazwach nigdy nie słyszałem. Instrukcja jak robić donosowe zastrzyki z Deksametazonu donosowo lub domięśniowo położyła mnie na łopatki, podobnie jak pytanie pani magister w aptece, które brzmiało – Będzie pan sobie sam robić zastrzyki?
W co ja się wkopałem – pomyślałem, ale żeby było śmieszniej, to jedna z pozycji na liście zawierała tajemniczą nazwę Sildenafil. Po wrzuceniu nazwy leku w wyszukiwarkę wyskoczył mi krótki, ale jakże treściwy opis: Sildenafil to lek, który jest najczęściej stosowany w leczeniu zaburzeń erekcji (impotencji) u mężczyzn. Działa na zasadzie zwiększenia przepływu krwi do penisa, co ułatwia osiągnięcie i utrzymanie erekcji w odpowiedzi na stymulację seksualną.
Będzie się działo…
Wpatrz się głęboko, głęboko w przyrodę, a wtedy wszystko lepiej zrozumiesz — Albert Einstein
Zdjęcie nagłówkowe: Everest Marathon