Decyzja o starcie w Pomerania Trail przyszła niespodziewania. Czytałem co prawda wcześniej o tej imprezie, nawet wysłałem na nią kilku swoich podopiecznych, ale nie byłem przekonany czy wystartować, czy nie. Gdzieś po głowie chodziły mi dystans maratonu, potem połówki i w końcu zdecydowałem się na ten krótszy dystans, który postanowiłem pobiec mocno, ale nie na maxa. Cały czas byłem osłabiony po szczepionce i nie czułem się najlepiej pracując na wysokich intensywnościach. Jako, że dodatkowym czynnikiem był chroniczny brak czasu, to zmuszony byłem w weekendy nakładać na siebie mocne jednostki biegowe, rowerowe czy biegowo rowerowe, gdyż maraton zbliżał się w bardzo szybkim tempie.
W końcu zapisałem się na połówkę i pojechaliśmy w sobotę rano do Luzina, gdzie odbywały się zawody. Zawody w skokach do wody chciałoby się napisać, patrząc na pogodę, jaka była za oknem. Lało, wiało i było paskudnie. Pogoda była w sam raz do biegania, ale cóż. Nie ma lekko i chłopaki nie płac(z)ą.
Plan był prosty. Mocno, ale z zapasem, na HR w okolicy 180 przy ciągłej kontroli samopoczucia. Musiałem mieć z tyłu głowy myśl, że następnego dnia czeka mnie 30 stka i chciałbym ją przeżyć. Tak więc start zapowiadał się bardzo interesująco. Z jednej strony chciałem powalczyć o pudło a z drugiej musiałem pobiec rozsądnie i mądrze.
Ustawiłem się z przodu i zrobiłem szybki przegląd rywali. Nie znałem prawie nikogo, więc zupełnie nie wiedziałem z kim przyjdzie mi rywalizować, więc postanowiłem pobiec zaraz za czołówką i obserwować, co będzie się działo. O 11 wystartowaliśmy… Na czoło od razu wysunął się jeden zawodnik, więc było się kogo trzymać. Ruszyliśmy całkiem mocno i pierwsze km wyszły 3’44, 46, 43… mocno. Za mocno, ale przynajmniej stawka tak się rozciągnęła, że zostaliśmy we trójkę. Ja lekko przyhamowałem, bo wiedziałem że długo takim tempem nie pociągnę i puściłem pierwszego zawodnika do przodu. Biegłem drugi a za mną w niewielkim odstępie biegł kolejny biegacz.
Trasa wiodła leśnymi ścieżkami, z których sporo było solidnie pokrytych błotem, ale było fajnie. Buty elegancko trzymały się podłoża i nie było miejsca na poślizg. Temperatura również sprzyjała bieganiu a deszczyk przyjemnie chłodził. Było spoko. Pilnowałem tętna i nie cisnąłem za mocno. Nie było sensu bo biegu i tak bym nie wygrał. Liczyłem więc na 2 miejsce, ale musiałem być czujny, bo rywal naciskał. Na podbiegach zwalniałem, na płaskich odcinkach trzymałem spokojne tempo a na zbiegach puszczałem nogi. Wiedziałem, że na zbiegach jest jakiś zapas prędkości a nogi potrafią tam fajnie popracować. Na około 11 km doszedł mnie trzeci zawodnik, więc trzeba było go wyczuć. Musiałem zobaczyć gdzie jest mocny, gdzie ma problemy i jak taktycznie rozegrać bieg, żeby nie stracić trzeciego miejsca a nie zostawić wszystkich sił w lesie.
Zauważyłem, że biegnie w zwykłych startówkach, które w żaden sposób nie trzymają się podłoża na błotnistych zbiegach i trudnych, wymagających singlach. Na szerokich drogach biegacz dotrzymywał mi kroku, więc wiedziałem jaką kartą grać. Kida w dół i jazda na błocie. To był mój plan na ten bieg.
Tu muszę zaznaczyć jeszcze jedną ważną sprawę i niestety pokazać żółty kartonik organizatorowi. Zawsze staram się patrzeć przychylnie na poczynania organizatorów, gdyż sam siedzę w tym od dawien dawna i wiem ile trzeba włożyć sił, pracy i czasu żeby zorganizować taką imprezę. Nie mam tu na myśli samej organizacji, bo była ona naprawdę na wysokim poziomie, ale zirytowało mnie nie trzymanie się zasad opisanych w regulaminie, który organizatorzy sami napisali. Niby pierdółka, ale za taką pierdółkę wiele osób w innych biegach dostawało DSQ. Chodzi o wyposażenie obowiązkowe, czyli to z czym zawodnik musi biec całą trasę. Nie wnikam w zasadność tych klamotów, bo to nie ja ustalałem regulamin, ale w to, że wiele osób biegało na „lekko”, czyli bez obowiązkowego wyposażenia. Tak samo biegł zawodnik, który przybiegł za mną, na trzecim miejscu. W skład wyposażenia obowiązkowego wchodził:
- dowód osobisty,
- minimum pół litrowy bukłak lub bidon;
- naładowany telefon z wgraną aplikacją ŚledźGPS (wyniki na żywo on-line) i uruchomiana podczas zawodów na telefonie (Android/IOS)
- numer startowy;
No właśnie… i tu był cały pies pogrzebany. Nie wiem ile osób chociażby włączyło na starcie apkę… ale to tak na marginesie. Po wbiegnięciu na metę powiedziałem jednemu z organizatorów, który niestety nic sobie z tego nie zrobił a szkoda.
Wracając jednak do biegu. Leciało się mocno, ale czujnie. Kilka razy tasowałem się z trzecim zawodnikiem, ale chciałem przeczekać i obrać fajne, błotniste miejsce do ataku, najlepiej na jakimś zbiegu. Tak też zrobiłem. Puściłem nogi na zbiegu i przycisnąłem mocnej zostawiając za plecami kolegę. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, ale przewaga była bezpieczna. Przy zrywaniu tempa i wchodzeniu na wyższą intensywność czułem niestety skutki szczepionki i osłabienia, więc najważniejsze było dowiezienie bezpiecznej pozycji do mety.
Na metę wbiegłem ostatecznie po 1 godzinie 33 minutach i 46 sekundach. Średnia na km wyniosła 4’16, średnie tętno wyniosło 182 bpm, czyli trochę się zmęczyłem. Generalnie było GIT i cieszę się, że udało mi się zrobić porządny trening, solidnie się zmęczyć i zająć drugie miejsce. Do zwycięzcy straciłem 1 minutę i 37 sekund, czyli niecałe 400 metrów. Dzień później poprawiłem 29 km rozbieganiem i było pięknie. To były dobre zawody.