Najpierw powoli jak żółw ociężale, Ruszyła maszyna po szynach ospale… pisał Julian Tuwim w swojej Lokomotywie i ja właśnie w taki sposób zabieram się do bloga, co idzie mi jak krew z nosa, chociaż z tym nosem zapowiada się niedługo niezła jazda, ale o tym kiedyś indziej.
W październiku było trochę startowania, trenowania nie było, ale cóż. Bywa i tak. W sumie to w tym miesiącu zrobiłem aż 192 km. Istne szaleństwo. Startowałem w Pucharze Pomorza w Średniodystansowym BnO, w Pucharze Pomorza w Klasycznym BnO, w CITY Trail, Mistrzostwach Polski w Długodystansowym BnOoraz w Mistrzostwach Województwa Pomorskiego w Długodystansowym BnO na dystansie klasycznym i Mistrzostwach Gdańska w BnO. Jak ktoś za tym nadążył i przeczytał całość, to chwała mu za to, bo ja przestałem to ogarniać.
Najważniejszy start to oczywiście MP w Longu, czyli w długodystansowym BnO, ale niestety, nie udało mi się przygotować do tej imprezy, jak chciałem, więc liczyłem, że jakoś się uda przebiec mistrzostwa na zdrowiu i nie polec po całości. Wyszło całkiem spoko, bo zająłem 4. miejsce, ale… noga nie szła ani przez chwilę, dodatkowo błędy w pierwszej części na poligonie, spowodowały, że chłopaki mi odeszli i dobre 99% dystansu biegłem sam.
Dlaczego nie pykło na początku na poligonie? Bo była… masówka, a jak jest masówka to włącza się u mnie opcja CHAOS i cięzko mi to ogarnąć. Nie lubię masowych startów, bo moja koncntracja jest zdekoncentrowana i generalnie jest lipa. Dlatego też nie startuję na pierwszej zmianie w sztafecie, bo mogłoby się to źle skończyć. Tak też było w Szczecinie. Zamiast stanąć, a nie lecieć bezmyślnie za resztą, pomyśleć, obczaić wariant, stracić kilka czy kilkanaście sekund to ja… dzida…i byłem wszędzie.
Wystarczy kliknąć na mapę, wybrać „mnie” i zobaczyć, co się działo na początku a na poczatlu było słowo, to znaczy chaos z z chaosu coś tam dalej… Szkoda tego, bo biegło się naprawdę fajnie i spokojnie. Może fizycznie nie było szału, bo nie było z czego, ale… byłem zadowolony z tego startu.
Co do pozostałych zawodów to były miejsca na podium, było fajne bieganie i były spektakularne klapy, czyli było wszystko. Technicznie czułem się z biegu na bieg coraz lepiej i to mi sprawiało wielką frajdę. Jak kiedyś wrócę do treningu i będzie 110% zdrowia, to będzie bieganie. Teraz bawimy się co drugi dzień.
Akcja przegroda…
Co do nosa… po akcji Achillesy zabrałem się w końcu za akcję przegroda, którą rozpoczynam w najbliższy czwartek, ale zupełnie z innej strony. Od jakiegoś czasu mam taką małą wkurzającą gulkę powyżej dziąsła. Po TK zatok i konsultacji z moim dentystą, który robi mi dziury a potem je łata odkryliśmy, że gulka nie jest fajna i coś tam w niej jest. Ja stawiam na ropę, ale to się okaże. Tkanka, która znajduje się powyżej niej i odziela tą część od zatok nosowych jest solidnie pogrubiona, czyli spuchnięta – czytaj – jest w niej stan zapalny, co czuję i co odbija się na moim zdrowiu. Ciągły katar i inne upierdliwe doleglowości od kilku lat nie dają mi normalnie egzystować, więc czas się za to zabrać. W czwartek będziemy rwać zęba i ogarniać „gulkę”, czyli oczyszczać to co tam jest zasyfiałe i będzie to pierwszy krok ku normalności.
Drugi krok nastąpi na początku marca, kiedy będę się kroić. W końcu zapisałem się na zabieg prostowania przegrody nosowej i korekcję małżowin nosowych. Będzie wesoło, będzie się działo i będzie dłubane, krojone, łupane i rozwalane… Jak uda się ogarnąć krok 1 i krok 2 to… będę zdrowy. W końcu po XX latach skończą się (mam nadzieję) problemy z zatokami i będzie git.
Zrób wszystko, żeby jutro było lepsże niż dziś – znalezione w necie