…i na tym się skończyło, chociaż starałem się i hamowałem się ile mogłem.
Po niedzielnym starcie w 1/2IM poniedziałek i wtorek przebimbałem na maxa. Nic nie robiłem. Nie biegałem, nie pływałem, nie kręciłem na rowerze. Nic. Laba i mentalne nastawianie się do uciekającego BPS’u do październikowego maratonu, który może być bardzo wymagający. W środę zrobiłem spokojne rozbieganie po górkach. Luźno, delikatnie, śr na km wyszła 5’06, czyli bardzo spokojnie i odpoczynkowo. Wiele osób dziwi się, że tak wolno biegam wybiegania, ale po co mam biegać je szybciej? Bez sensu. To uspakajający środek trenigowy, podczas którego odpoczywam po mocnych akcentach i nie zamierzam biegać go szybciej i potem czuć go w nogach na kolejnych mocnych treningach. Kiedy trzeba przyłożyć to trzeba przyłożyć, ale kiedy można odpocząć to trzeba odpocząć. Lepiej pobeic 5″ za wolno, niż 3″ za szybko… W każdym razie przekulałem się 15km po okolicznym lesie, dokręciłem kilka luxnych kaemów na treningu ASA Biegiem po Zdrowie Team i w taki oto aktywny sposób zakończyłem środkowe biegowe zmagania. W czwartek zaplanowałem zabawę biegową, w celu lekkiego rozruszania się i pobudzenia oraz poinformowania organizmu, że to już czas. Były minutówki, dwuminutówki i trzyminutówki, żwawo, ale nie do przesady. Dzień później miał miejsce kolejny akcent w stylu przypominacza, jak się biega i co za chwilę czeka. Tym razem realizowałem standardowy zestaw siły biegowe, jak na krótkich odcinkach 50m ćwiczenia / 50m wybiegu. Na zaliczenie i na przypomnienie. Był to mój standardowy zestaw składający się z pięciu ćwiczeń, czyli skipuA, skipuC, podskoku, defilady i wieloskoku. Było cool. Sobota… stanęła pod znakiem mocniejszego biegania, gdyż chciałem przypomnieć sobie, jak biega się dwójeczki i tysiączki, zrealizowałem więc 4 x 2km + 1km, wszystko na 2 minutowych przerwach na nowo oznakowanej trasie biegowej, która stanie się moją akreną zmagań w treningu do maratonu.
Tak, tak. Kółko policyjne i 9km marsz… Trasę oznakowałem co 500m w tym dwa odcinki 1km co 100m. Wszystko ładnie, elegancko i precyzyjnie, gdyż kieruję się zasadą ograniczonego zaufania co do satelitarnych GPSowych pomiarów. Wolę samemu dokłanie wszystko odmierzyć i zaznaczyć, żeby nie było później, że brakuje mi 100 czy 300m… Za dużo razy „przejechałem” się na GPSach i wolę dmuchać na zimne. Wracając do tempa, dwójki starałem się biegać po 3’40, wyszło ciut szybciej a tysiączek planowo w 3’20. Trochę się umęczyłem, gdyż pogoda niestety nie była zbyt komfortowa i czuć było ponad 20 kresek w skali „C” oraz hulający po polu wiatr. W niedzielę do zrealizowania był dłuższy, bo 25km bieg, na który wyszedłem przed godziną 18… to nie był dobry pomysł, bo termometr pokazywał 27 stopni, powietrze wisiało i nie było czym oddychać. Oczywiście nie zabrałem ze sobą picia, co było dużym błędem, ani kilku peelenów na wodę, która mógłbtym zakupić w okolicznym sklepie. Nie popieram takiego zachowania. Całość wyszła po 4’40/km, czyli tym razem zgodnie z planem. Miało być nie za wolno i nie za szybko, tętnowo w okolicy 145 ud/min i tak też wyszło.
Wypoczynkowy tydzień zamknąłem z liczbą 94km na budziku… W tym tygodniu objętośc wyjdzie nieco mniejsza, gdyż w niedzielę startuję w półmaratonie w Wałbrzychu i pewnie wyskoczy mi piątkowy trening oraz poneidziałkowy, ale cóż… jakoś to przezyję.
…i to by było na tyle.