Kolejny całkiem mocny tydzień zrealizowany. Tym razem licznik zamknął się na 135 km w sześciu jednostkach treningowych, więc było całkiem sympatycznie. Gdyby dołożyć do tego siódmy trening, pewnie wyszłoby ponad 150 kaemów, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Dlaczego 6 a nie 7 treningów? Z prostego powodu, musiałem wybrać się do Maćka na „naprawianie” bo coś za długo pobolewał mnie Achilles a nawet dwa. Oczywiście miało to związek z postawą i biomechaniką, gdyż cały organizm to naczynia powiązane i jak coś się za bardzo skróci i przekrzywi w jedną stronę to z drugiej mańki zaraz coś będzie skrzypiało i swędziało… Maciek mnie naprawił, bolało jak cholera… i z czystym sumieniem mogłem zabrać się za realizację dalszych założeń.
Generalnie cały tydzień zaczął się dość mozolnie i ciężko. Po hardcorovym łykendzie w poniedziałek biegało mi się bardzo słabo. Byłem zmęczony a do zrealizowania miałem siłę. Postanowiłem pobawić się odcinkami i pobiegać ten akcent na różnej długości odcinkach, czyli 100-200-300-400-500m… i dalej 500-400-300-200-100m, w sumie 3 km w górę. Lekko nie było, ale patrząc na to, co czeka mnie na maratonie… no właśnie. Wtorek… ciągły. Myślałem o 14 ewentualnie w przypływie energii o 15 km, ale zakończyłem na dwunastce. 45’50 LA 1,6mmol/l. Dobrze, chociaż dobrze to się w cale nie czułem. Środa… bolało jak cholera, dodatkowo zrobiliśmy zabieg na bolące ścięgno, gdzie była opcja wdania się stanu zapalnego i dostałem zakaz jakiegokolwiek środowego biegania, więc nie biegałem. Jadłem kabanosy i było git. Czwartek dwójeczki… które planowałem pobiec między 7’00 a 7’10 z opcją „bliżej 7’10”. Jak wyszło? 7’06, 6’58, 7’02, 6’56, 7’02, 7’01… po ostatniej zakwaszenie 4,0 mmol/l… a przerwy? Coraz krótsze, 4’00, 3’30, 3’00, 2’30, 2’00… Piątek tradycyjnie zróżnicowana siła biegowa… czyli skipy, podskoki i takie tam wygibasy zakończone luźnym, technicznym wybiegiem. Sobota dzień kota, czyli najcięższy trening w tym tygodniu – 3 x 5km. 19’01, 18’37, 18’12… zakwaszenie 2,2 mmol/l. Obserwowałem tradycyjnie restytucję po każdej piątce i ten parametr pokazywał 46, 40, 37. Nie jest źle… tętnowo również było dobrze. Niedziela… długie, spokojne, leśne rozbieganie. Nie chciałem wariować i planowałem przeczłapać po 4’50-5’00 a żeby tego dokonać wybrałem trasę do NDW z około 11 km podbiegiem w jedną stronę. Przebiegłem 33,4km ale średnia na km wyszła nieco szybciej, niż planowałem po 4’37. Był wielki luz w nodze i specjalnie nie przeszkadzało mi, że nie zabrałem ze sobą picia, co oczywiście nie było zbyt mądrym rozwiązaniem.
Teraz inna sprawa. Teren, w którym biegam. Mam na myśli zarówno rozbiegania, jak i akcenty. Unikam płaskich odcinków. Wszystko staram się biegać po górkach, czasem większych, czasem mniejszych, ale nawet akcenty typu 6 x 2km realizuję na wymagającej trasie. Nie lubię stadionów i płaskich odcinków, chyba że mam pobiec coś krótkiego i bardzo szybkiego, czyli dwusetki, czterysetki itp. Tysiączki staram się również biegać na pagórkowatej trasie a rozbiegania… zawsze musi być porządna premia górska do zdobycia a najlepiej kilka.
Z dobrych informacji muszę zaznaczyć fakt, że moja ekipa wyścigowa zaliczyła bardzo udane wyjazdowe starty. Tomek zdobył Poznań i uzyskał nowe PB na 10 km mijając linię mety na szóstej pozycji z czasem 35’35 a Michał w charytatywnym biegu na 5 km uplasował się na 3 pozycji z czasem 17’30. Adam w Rybniku w półmaratonie poprawił czas uzyskany rok temu o prawie 2 minuty a trajloniści startujący w Suszu, czyli Michał (sprint) , Krzysztof (sprint) i Jarek (1/2IM) zaliczyli również bardzo udane występy.
WALKA TRWA!
PS. dieta kabanosowa działa…