Ostatni mocny, może nie za długi, tydzień za mną. Wyszło niecałe 150km, ale za to było to bardzo intensywne trenowanie. Po sobotnim starcie w półmaratonie i niedzielnym długim 26km rozbieganiu w poniedziałek czułem mocno obolałe nogi. Szczególnie mocno bolały mnie czwóreczki, więc odpuściłem mocną siłę na rzecz pięciu lekkich podbiegów po 200m każdy. Były to typowe podbiegi „na zaliczenie”, „na wbiegnięcie” czyli na podniesienie napięcia mięśniowego przed wtorkowym ciągiem. Szesnastka w sześćdziesiąt minut i trzydzieści dziewięć sekund i zakwaszenie jeden koma sześć, pokazało że jest całkiem dobrze. Oczywiście czwórki miałem mocno skasowane, ale cóż… trzeba było jeszcze trochę się pomęczyć. Lekko nie ma a maraton sam się nie przebiegnie. W środę 22 km spokojnego leśnego rozbiegania i meczyk Lechii z Juve. Generalnie nudy, ale fajnie było znów odwiedzić stadion, co prawda to nie to samo, co na T29, ale zawsze… Czwartek… działo się. Jeden z treningów na tzw przetarcie. Mocno, konkretnie, bez kompromisów. Cały trening biegałem w paskudnej pogodzie. Lało, wiało i było paskudnie. Wiedziałem, że muszę pobiec ten akcent bo potem nie będzie kiedy. Polecam generalnie taki akcent, jest szybki, krótki i dobijający, ale porządnie przeciera i rozkręca nogi. Trening składał się z trzech części, oczywiście nie wliczając 5km rozgrzewki i 4km roztruchtania. Na otwarcie jeden km. Mocno, ale z zapasem, wyszło 3’10. Miało być ciut wolniej, ale chciałem szybciej biec między kroplami deszczu. Po tysiączku 10 x 200 m na przerwie 200 m. Dwusetki wychodziły w miarę spokojnie po 34-35 sekund. Na koniec kilometr w łeb, albo jak kto woli w pałę. Trzy lata temu biegałem go odpowiednio w 2’46 i 2’48, oczywiście na szosie, w startówkach… teraz wyszło 2’51 (HRmax 201) i pewnie byłoby szybciej, gdyby nie asekuracyjne pierwsze 400 metrów. Tam trochę zaspałem. Dodatkowo zapewne wpływ na prędkość (jakiś) miał deszcz i foliowa pałatka, w której biegłem cały trening oraz wiatr. Jednakże jestem zadowolony z tego akcentu. Było git. Piątek luz… dycha i zróżnicowana siła biegowa, mój standardowy zestaw z wybiegiem. Lubię ten trening. Na sobotę zaplanowany miałem trening zabójcę. To był najmocniejszy akcent, jaki wykonywałem w tym BPSie. Oczywiście na start czwórka rozgrzewki i część główna… 6km p.4′ + 5km p.3’30 + 4km p.3′ + 3km p.2’30 + 2km p.2′ + 1km + na deser 4km roztruchtania. Jak widać przerwy między odcinkami były coraz krótsze, a prędkości i tętna…
6km: 3’45/km, HRavg 167,
5km: 3’39/km, HRavg 172,
4km: 3’34/km, HRavg 178,
3km: 3’30/km, HRavg 179,
2km: 3’22/km, Hravg 181,
1km: 3’14/km, Hravg 177,
LA 6,5mmol/l.
…czyli dość mocno. Przeżyłem to w jednym kawałku, ale byłem dość mocno umęczony. Po 21 już spałem… ale miałem czyste sumienie, że zrobiłem cały trening zgodnie z założeniami. W niedzielę wytruchtałem spokojne 22km rozbiegania po 4’49/km na HRavg 139. Po wszystkim solanka i dziś nogi już w 90% nie bolą…jak chodzę.
Teraz przede mną dwa tygodnie odpoczynku do maratonu. Robotę przerobiłem, co prawda wybiegałem dość mało kilometrów, bo w lipcu tylko 508, ale jakościowo nie jest źle. Jestem całkiem całkiem zadowolony. 16 sierpnia trzeba będzie stanąć na starcie i zmęczyć się. Dobrze, że będzie to bieg na miejsce i mam nadzieję, nie trzeba będzie ganiać po 3’30/km bo po tyle maratonu nie dam (jeszcze) rady przebiec. Organizatorzy w Lyonie na dodatek zmienili miejsce startu i trasę biegu, więc cały mój perfidny plan z zabookowaniem hotelu na 800m od startu poszedł w diabły… Teraz będę musiał przemaszerować do metra, którym będę musiał dojechać w okolice parku i znów dojść kawałek do miejsca startu. Nie żebym narzekał i marudził, ale start jest o …7 rano, więc śniadanie przed 5? Pobudka o 4:30? … Cóż… życie.
Normalność jest iluzją. To co jest normalnym dla pająka, dla muchy jest chaosem. – Mortycja Addams