Przed ostatni dzionek w Tromso spędziliśmy jak najbardziej aktywnie i tym razem znów Iwona nie była wtajemniczona w plan, który przygotowany miałem na ten wyjazd. Mianowicie na niedzielę zaplanowaną mieliśmy wycieczkkę do stadniny reniferów, gdzie wśród atrakcji było min. karmienie zwierzaków, jazda na saniach za reniferem, obiadek – czyt. zupka z renifera, „polowanie” przy użyciu lassa na renifera (sztucznego) oraz zapoznanie się z kulturą i historią ludów Sami, czyli Lapończyków.
Ruszyliśmy z rana, jak było ciemno… chociaż była godzina 9 to na miejsce zbiórki szliśmy po ciemku. Tam czekał na nas busik i ekipa w kurtach z napisem „Tromso Arctic Reindeer Experience” … ruszyliśmy za miasto. W nocy nasypało bardzo dużo śniegu, więc zapowiadała się fajna, śnieżna wycieczka. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy na miejsce, gdzie przywitał nas ubrany w lapoński strój przewodnik i zaprowadził do wielkiego namiotu, w jakim żyje tradycyjna ludność Sami, których flaga jest poniżej.
Na miejscu chwilę ograliśmy się przy ogniu i otrzymaliśmy instrukcję obsługi renifera. Najważniejsze, to żeby nie opuszczać nisko głowy i cały czas uważać na oczęta, bo renifer swoimi rogami może wydłubać nam niechcący oko. Po krótkiej instruckji dostaliśmy po wiaderku, w które nabraliśmy karmę i poszliśmy karmić zwierzaki. Bestie były głodne i czekały przy płocie jak nienasycone dziekie zwierzaki, które zwietrzyły jedzenie a było ich … 150 sztuk. Otoczyły nas z każdej możliwej strony i wpychały swoje łby do wiaderek wyżerają karmę. Było mega. Pokarmiliśmy futrzaki i wróciliśmy do namiotu na ciepłą herbatkę i ciastka a w między czasie pojedynczo z przewodnikiem wychodziliśmy z namiotu na krótką przejażdżkę saniami. Szybko potrafią biegać dzikusy, tak więc oprócz psiego zaprzęgu udało się pojechać na zaprzęgu z reniferami. Działo się.
Na koniec po „polowaniu” na renifera, czyli de facto rzucie lassem na deskę z rogami (2 rzuty – 2 złapane renifery = 100 % skuteczności) wróciliśmy do namiotu, gdzie posłuchaliśmy historii o ludach Sami o ich pochodzeniu, kulturze, zwyczajach i nawet posłuchaliśmy tradycyjnej piosenki, czyli „joik” i dostaliśmy po misce pysznej zupy a raczej czegoś na wzór gularzu. Smak… może bez szału, ale całkiem smaczne, coś na wzór dziczyzny.
lasso, deska, rogi… trzeba trafić, wg mnie nic trudnego
ognisko w centralnym punkcie namiotu
zupka z renifera
łyżka z … renifera
nóż… z renifera (rękojeść) bo renifer nie zawiera części stalowych
To by było na tyle… gdyż ta część wycieczki się skończyła, reszta naszego stadka wróciła do Tromso a myśmy z Iwoną po odkopaniu samochodu naszego przewodnika ruszyliśmy dalej do „chatki vikingów” gdzie dostaliśmy się na początku samochodem a potem skuterem śnieżnym. Tam naszym gospodarzem był starszy Norweg, bardzo sympatyczny i miły człowiek, z którym bardzo sympatycznie spędziliśmy reszę wieczoru dyskutując o wszystkim. Zaczęło się od historii vikingów a skońćzyło na… polityce. Okazało się, że mamy bardzo zbliżone spojrzenie na świat. Oczywiście nie obyło się bez zjedzneia lokalnej zupki i wypiciu browarka… taka tradycja.
Zasiedzieliśmy się do późna, więc z powrotem na skuter, do samochodu który wyglądał jak góra śniegu i zasypany był prawie po dach. Wracało się sympatycznie gaworząc o Norwegii i sytuacji w Europie… miło było, ale niestety trzeba było zakończyć wycieczkę i wrócić do apartamentu…
Ostatniego dnia wyllot mieliśmy o 16 z ogonkiem a do 12 musieliśmy opuścić apartament, więc przez ostatni kilka godzin zwiedzaliśmy dalej miasto, które praktycznie mieliśmy obcykane i przyatakowaliśmy lokalną pizzerię, gdzie w końcu mogłem napchać się pizzą po uszy. Było pysznie i norwesko… heh.
Roald Amundsen – można powiedzieć bohater narodowy Norwegii i historia polarnictwa
…fajnie było, ale się skończyło i trzeba było wracać do domu. TOS > OSL > CPH > GDA… gdzie zameldowaliśmy się grubo po północy. To był bardzo udany wyjazd, zarówno pod kątem sportowym, jak i turystycznym. Pierwszy raz byłem w Arktyce zimą, chociaż jak wiadomo – zima w Tromso jest ciepła, ale potrafi przymrozić, szczególnie za miastem. Zupełnie inne odczucia zimna jest tam a inne tu, w kraju, gdzie po wyjściu z lotniska przy temperaturze – 1 C telepało mną okrutnie. Karty rozdaje wilgoć, która u nas wzmaga odczucie zimna i powoduje dość duży dyskomfort. Tam, na północy jest bardziej sucho i zupełnie inaczej odczuwa się mróz.
Kolejna wyprawa na północ już w kwietniu, ale tym razem jakieś 2 200 km wyżej na północ… gdzie do wykonania będzie dość trudne i ryzykowne zadanie, jakim jest przebiegnięcie maratonu na samym czubku świata, czyli na biegunie północnym…