…a ja powiem Ci, jakim jesteś zawodnikiem. Powiem Ci, jakie jest Twoje podejście do tematu, jak szanujesz swoją pracę, swój trening, samego siebie oraz swojego trenera. To wszystko na podstawie krótkiej analizy dzienniczka treningowego, który jest zbiorem całej Twojej pracy treningowej. Nie mówię tu o szczegółowej dogłębnej analizie poszczególnych obciążeń, jednostek i rozkładanie ich na czynniki pierwsze, chociaż byłoby fajnie, jak by taki rozkład był, ale mam na myśli proste, krótkie komentarze, można nawet powiedzieć powierzchowne, chociaż to słowo w tym miejscu słabo mi się akuret kojarzy.
Do czego piję. Głównie do Was moi kochani zawodnicy… teraz każdy z Was robi rachunek sumienia, otwiera swój kajet i widzi albo czarną dupę, albo jasne światło, oświetlającą drogę ku owocnej karierze sportowej pełnej glorii i chwały. Dwie opcje, a i b. Którą zobaczy… jego brocha.
Zaczynając swoją karierę sportową, znaczy się biegową, w 1990 roku, czyli 26 lat temu trener kazał nam założyć dzienniczek treningowy. Zeszyt w formacie A5, w którym znajdowały się różnego rodzaju tabelki, hasła, z których jeszcze wtedy mało kto co kumał. Mając 10 lat nie miałem pocjęcia co to I zakres, co to trening w zmiennej formie, czy bieg progowy. Poprostu się biegało, ale w dzienniczku swoje wpisać trzeba było. Oprócz wpisywania kilometrówki, międzyczasów, rozkładania treningu na czynniki pierwsze, czyli np. ile km było skipu A, podbiegu, crossu, czy rytmu i podsumowania tego, była ostatnia rubryka – uwagi. Tak… tam działo się najważniejsze. Każdy wpisywał, jak było na treningu, jakie było samopoczucie, czy noga bolała, czy był luz czy może noga nie chciała się kręcić, czy też nie udało się zrobić treningu.
Podobnie było z mapami, jako że w latach 1990 – 2000 ścigałem się w lesie na orientację. Tam po każdym treningu rysowało się przebieg, czyli kolorowym długopisem linię po której się biego a z tyłu mapy pisało się międzyczasy, komentarze, opisywało się błędy itd. Z czystym sumieniem mogę teraz wziąć jakąś starą mapę i zobaczyć, jak biegałem, jakie miałem lapy i ile błędu zrobiłem na poszczególny punkt kontrolny… Oczywiście w dalszym ciągu w dzienniczku treningowym musiał znaleść się taki opis. Trener to sprawdzał i nas opierdalał, jak ktoś tego nie zrobił… Początkowo nie rozumiałem dlaczego, albo raczej dlaczemu, ale teraz po 20 latach mogę wziąć mapę i zobaczyć co się działo… Tak samo mogę wrócić do starych dzienniczków treningowych (teoretycznie, bo praktycznie zostały „nie oddane” przez złych ludzi, którym je pożyczyłem) i zobaczyć jak się wtedy trenowało.
…np.: „zrobiłem ała w kolanko” – 3 min błędu
czerwona linia to trasa, którą w realu biegłem
Po papierowych dzienniczkach przyszła pora na elektroniczne, komputerowe dzienniczki. Początkowo zapisywało się wszystko w exelu, czy w wordzie, następnie w prostych aplikachach, gdzie np. ręcznie wpisywało się ilość uderzeń serca w jednostce czasu a apka sama rysowała wykres… Był czas. Szczególnie jak w Polarze miało się ustawiony zapis HR co sekundę a robiło się 20 km trening… klik, klik, klik… Dzięki Ermine! Oj była zabawa. Potem były połączena za pomocą ird czy jakoś tak. Problem był taki, że Polary nie chciały współpracować z tymi elektronicznymi ustrojstwami i trzeba było się dość długo namęczyć, żeby ściągnąć trening… ale można było wszystko fajnie opisać. Każdy trening się tytuowało i opisywało. Niestety po śmierci twardziela moje dawne treningi odeszły do krainy wiecznych łowów… Następnie nadeszła era gremlinów i dzienniczków on line. Wypas na maxa. Koniec treningu, zekarek > komputer albo i komóra, rachu ciachu i trenig wisi w sieci. Pysznie.
przykładowy wycinek z mojego obecnego dzienniczka treningowego
tu bardziej szczegółowy opis, konkretnej jednostki treningowej
Nic tylko teraz się za niego zabrać i opisać. Tu niestety kończy się lekkość, łatwość i przyjemność… i tu moi kochani zawodnicy, podopieczni, moje dzieci wracacie do punktu wyjścia. Albo jesteście w punkcie a albo w punkcie b… Przypomnę, że punkt a to czarna dupa a b to gloria, chwała, triumf, Valhalla, dziewice, Valkirie, miód, piwo i błogie świętowanie zwycięstwa ramię w ramię z Odynem, Thorem i innymi zawodnikami, którzy… no właśnie. Jak to nazwać? Myślę, że słowo lenistwo będzie najbardziej odpowiednie i najbardziej delikatne ze wszystkich sformułowań, kóre nasuwają mi się na myśl… pewnie teraz będzie foch, tupanie nogą i gul, ale stawiam zgrzewkę piwa temu, kto cofnie się w czasie o kilka lat i sprawdzi co biegał, jak biegał i jak się czuł kiedyś tam, hen hen daleko. Jak to kiedyś komuś powiedziałem (wykrakałem) … nasze drogi prędzej czy później się rozejdą i zostaniesz sam. Ja będe wiedział co robić a Ty? Co zrobisz? Zostaniesz w czarnej… i będziesz się motał w kółko bo nawet nie będziesz wiedział, co biegałeś nie mówiąc o głębszej analizie… a wystarczyło tylko poświęcić kilka minut po treningu na napisanie kilku, kilkunastu haseł. Tytułu / nazwy treningu, krótkiego komentarza i styka… Wracając do kumpla tak też się stało. Były rozpaczliwe maile … podeślij mi nasze stare treningi, grubo ponad 100 maili tak na marginesie… ok, nie ma problemu ale czy to coś zmieni? A wystarczyło… więc pokaż mi swój dzienniczek treningowy a ja powiem Ci, jakim jesteś zawodnikiem…
Ja (trener) nie jestem alfą, Alfem i omegą i nie wiem co się działo na treningu. Parametry parametrami, tętno tętnem bla bla bla, ale „czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko.” i tyle w temacie. Powtarzam raz, drugi, trzeci… i co? Jak widzę takie podejście zawodnika do tematu, do swojej pasji, do tego w czym chce się realizować i spełniać to odechciewa mi się pracować… Niestety… smutne ale prawdziwe…
… do przemyślenia.