Kolejny tydzień w nogach i to z całkiem przyzwoitą liczbą przebiegniętych, jak na mnie kilometrów, bo 125. Czuję się całkiem dobrze, chociaż lekko jestem pospinany, co delikatnie odczuwam. Tu niestety kłania się brak pływania, jak siedziałem regularnie w wodzie i robiłem swoje pływackie kilometry, całe ciało pracowało i pomimo ciężkiego treningu dało się odczuć „zbawienne” działanie wody. To plusy. Minusem był przyrost masy mięśniowej, co wcale mi się nie podobało, ale nie było to przyczyną, dla której już dawno nie siedziałem w wodzie. Wracając jednak do kilogramów, obecnie wyświetlacz pokazuje 68,5-69kg a nie tak dawno 72,5kg było normą. To się czuje. Co ciekawego biegałem w ubiegłym tygodniu? W poniedziałek 21km górskiego, leśnego rozbiegania, była siła zróżnicowana z wybiegiem 100 / 100, 200m, 14-stka ciągłego po 3’50 gdzie pozytywnie się zakwasiłem na 2,6mmol/l i niedzielne, świąteczne 26km wybieganie szosą na Iławę, gdzie pierwsze 13km było z wiatrem a kolejne pod wiatr, który na podbiegach naprawdę nieźle stawiał w miejscu. Bezcenne było zdziwienie ludzi, którzy w białych koszulach, garniturach jeździli samochodami i patrzeli jak jakiś świr przy porywistym wietrze drałuje pod górę, zamiast siedzieć w domu i jeść świąteczne śniadanie, czy obiad. Cóż, takie życie, taki wybór i taka decyzja. Tłumaczę sobie to w bardzo prosty sposób. Mój przeciwnik z ulicy trenuje, żeby być lepszym i skopać mi tyłek na zawodach, więc ja muszę również spiąć pośladki i wyjść na trening. To jedno wytłumaczenie. Drugie – nie wyjdę na trening, będę słabszy, co odbije się na zawodach. Nie wyjdę na trening w taką pogodę, jaka była w niedzielę, będę słabszy psychicznie, kiedy spotka mnie kryzys, dostanę strzała w twarz od wmordewindu, czy ugną mi się nogi na podbiegu. Albo tak, albo siak. Ja postawiłem na bieganie, chociaż z drugiej strony nie wiem, czy niedzielne 26km wybieganie było aż tak radosne, by sprawiało mi wielką radochę, chociaż w momentach na podbiegu, gdzie nie byłem w stanie z powodu wiatru normalnie biec, radowała mi się gęba ze szczęścia. Śmiałem się z tych wszystkich, którzy mijając mnie samochodami myśleli, że jestem nienormalny, ale w głębi duszy zazdrościli bo mało który z nich podjąłby się takiego wyzwania. W ubiegłym tygodniu przeprowadzałem również badania na Tomku, który przygotowuje się do startu w Dębnie. Wykonywaliśmy TPS, ale o tym napiszę innym razem. W tym tygodniu do zrealizowana jest zabójcza robota, aż boję się zerkać w kalendarz, gdzie mam rozpisany trening. mam nadzieję, że uda mi się w jednym kawałku przetrzymać te obciążenia i pomyślnie przepracować cały mikrocykl tygodniowy. Będę musiał umówić się dodatkowo na masaż i wyskoczyć w sobotę, lub niedzielę na saunę, żeby wygrzać kulasy i zadek oraz rozmasować się hydromasażem. Super sprawa, polecam każdemu. Coś na wzór przeciwprądu wodnego, który nieźle i dosadnie masuje zmęczone i obolałe mięśnie. Mam jeszcze jeden genialny pomysł, ale muszę się z nim przespać i do niego dojrzeć mentalnie i fizycznie. Chciałbym w poniedziałek robić jeszcze jeden trening rano przed pracą i dodatkowy w sobotę. Zamykałoby się to w 9 jednostkach treningowych w tygodniu. Pytanie – dlaczego? Do maratonu zostało mało czasu a ja nie wiem, jak będzie z robotą w maju i czerwcu, gdzie mamy kilka bardzo duzych imprez do zrealizowania, co wiąże się z kilkoma wyciętymi weekendami… Pożyjemy, zobaczymy…
…czas na trening. Dziś 15km WB2.
Zapomniałem, 29. kwietnia biegam dychę w Toruniu. Chłopaki z STS-Timing zaprosili mnie na zawody, jak prawdziwego zawodnika i wszystko zapewnili, hotel, wpisowe. Czuję się, jak VIP. W każdym razie z tego miejsca wielkie dzięki dla Kury i Maćka, za zaproszenie i w imieniu ich oraz swoim zapraszam do Torunia na 10km Run Toruń 2012.