…a meta zweryfikuje wszystko !!!
W końcu na stałym lądzie. W końcu normalne łóżko i prysznic, jedzenie… niby tylko kilka dni bez tych zwykłych uciech, ale zawsze…
Wylądowaliśmy po dwóch i pół godzinach lotu w Barneo Camp (89 N) w sobotę około 19:15. Było zimno… nawet bardzo. Po krótkiej sesji foto na płycie lotniska miałem już pierwsze objawy odmrożenia, czyli biały nos… a wcale tego nie czułem. Richard (organizator) wychwycił to momentalnie. Piter, You have a white nose… i chwycił mnie za nos, to najprostszy i najszybszy sposób na uniknięcie odmrożenia. Akcja – reakcja – reanimacja. Szybka kolacja, ryba, pure, kiszona kapusta i informacja – o 22:30 start… Extra. Trzeba było szybko ogarnąć się, odpocząć i przyszykować do biegu, ale jak tu biec kiedy temperatura wynosi 30 kresek poniżej zera…
Zdecydowałem się zaryzykować i na górę wrzuciłem cienką bieliznę i wełnianą bluzę (Brubeck), kurtkę przeciwwiatrową do zadań specjalnych stormshell (Inov-8) i kamizelkę. Na dół gatki z domieszką wełny (Brubeck), wełniane getry (Brubeck) i na to ocieplane zimowe getry do biegania (inov-8). Na stopy dwie pary skarpet, jedne thermo, ciepłe, drugie cienkie, kolarskie oraz buty Inov-8 xclaw 275. Z kolców zrezygnowałem, ale i tak nie byłyby potrzebne. Na głowę kominiarka i cienka czapka (Brubeck) niestety bez membrany i to był błąd… Na dłonie dwie pary rękawiczek i ogrzewacze chemiczne, które niby miały grzać 12 godzin… niby. Na szyję założyłem jeszcze buffa. Twarz kilka razy smarowałam kremem „wszystko odpornym” a na policzki i na nos nakleiłem zwykłe tejpy (dzięki Ola). Do tego okulary. W kieszeni schowałem jeden żel, trochę mało, ale w „pit stopie” miałem odłożone jeszcze 4. Około 22:30 wystartowaliśmy. Trasa składała się z 12 okrążeń, z czego normalnie można było biec około 400 metrów po pasie startowym. Reszta wiodła przez pole lodowe, czyli przez bliżej nieokreślony teren. Sypki, grząski śnieg, przeszkody lodowe, torosy, rowy i takie tam atrakcje. Jednym słowem zapowiadało się ponad 40 kilometrowe siłowe bieganie a raczej skakanie bo biegać w takich warunkach się nie dało, szczególnie że na jednym okrążeniu w jednej chwili znajdowały się 54 osoby !
takie flagi rozstawione były co kilkanaście metrów, wskazywały trasę biegu…
Ruszyliśmy… wiedziałem, że jest jeden bardzo nocny Nepalczyk Samir, który z powodzeniem startował min w Mt Everest Marathon i wielu innych biegach ultra. Okazało się, że ma równie mocnego kolegę (Bhima) i przyjdzie nam walczyć we trójkę o czołowe lokaty. Otworzyliśmy we trójkę, ja prowadziłem a chłopaki schowali się za plecami i biegli przysłowiowy „krok w krok”.Ja w prawo, oni w prawo, ja w lewo oni w lewo… ślad w ślad… Średnio mi się to podobało, nawet specjalnie zwalniałem żeby zobaczyć co będzie, ale chłopski zwalniali również. Trochę lipa.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Po biegu sporo osób mi to mówiło, że widziało pociąg składający się z trzech wagonów. Polska lokomotywa i dwa nepalskie wagoniki. Nie ma jednak co narzekać. Planowałem wyczekać moment, kiedy Nepalczycy zejdą do boksu (namiotu kuchni, gdzie każdy mógł zostawić odżywki czy ciuchy do przebrania) i wtedy mógłbym zyskać przewagę, ale ich taktyka była taka sama, więc nic z tego nie wyszło. Oni pilnowali mnie, ja pilnowałem ich. Czailiśmy się, jak czajniki.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Nawet w myślach planowałem finisz z 300-400 metrów, czułem, że na twardym jest moc pod nogą, ale całe szczęście do tego nie doszło. Zapomniałem napisać, że okulary zdjąłem po połowie okrążenia. Parowały jak wściekłe i pokrywały się momentalnie szronem. Nic nie było widać. Próbowałem oddychać nosem i ustami, bo myślałem, że to może mieć wpływ na parowanie, ale tak czy siak była lipa. Postanowiłem nie przejmować się tym i robić swoje. Trochę bałem się o oczy, że coś mi się stanie… słońce świeciło jak wściekłe i odbijało się mocno od śniegu. Kąciki oczu zamarzały. Oczywiście ust i nosa też nie zasłanianiem. Buffka momentalnie zamarzała i robiła się sztywna i twarda.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
… wracając jednak do biegu…
Na którymś okrążeniu jeden z chłopaków wyszedł na zmianę i poprowadził może 500 może 800 metrów… i to by było na tyle. W okolicy 16 km wziąłem żel i to było całe moje odżywianie w trakcie biegu. No risk – no fun. Gdzieś po połówce Bhim odszedł mi jak juniorowi….a ja zostałem w blokach. Raz że nie chciałem się (jeszcze) pruć bo zostało dużo km do zrobienia a raczej sporo minut do wybiegania a dwa, że trochę czytałem o gościu i wiedziałem że jest bardzo mocny. Czekałem na rozwój sytuacji i obserwowałem, jak Nepalczyk narzucił bardzo mocne tempo. Według mnie za mocne jak na takie warunki, chyba że był takim koniem. Ja dalej robiłem swoje i spokojnie pisywałem się w swoim tempie do przodu.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Podzieliłem pętle na cztery części. Pierwsza od startu do końca pasa startowego, gdzie można było przycisnąć. Druga od pasa od skrętu w lewo o 90 stopni, która była trudna z uwagi na wiejący wiatr, który powodował okrutny ból w czaszce, trzecią najtrudniejszą, gdzie do pokonania było kilka rowów, kopny śnieg i sporo zakrętów wymuszających zmianę rytmu. Tam trzy razy zaliczyłem glebę. Oraz ostatnią mającą może 300 m długości, z której dobrze było widać metę a nawierzchnia była całkiem przyzwoita. Cały czas widziałem Bhima. Zasuwał jak młody bóg. Samir nie wytrzymał mojego tempa i został. Biegłem więc drugi. Lekko nie było. Miałem bardzo zmęczone nogi, bolały czwórki od ciągłego skipowania oraz pachwiny.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Tradycyjnie wymówiłem sobie że trasa jest krótsza i ma 11 a nie 12 okrążeń. To taki zabieg psychologiczny. Połówka ma 20 km a maraton 40 km. Reszta jest z górki i tak też było. Na 5 albo 7 km przed metą zobaczyłem przed sobą Nepalczyka. Byłem ciekaw czy to Bhim, Samir czy jakiś inny, bo podobnie ubranych było tam sporo osób. Zbliżyłem się do niego dość szybko, gość miał tradycyjnego zgona i słabo wyglądał. Kurtkę, spodnie i buty miał jak Bhim, chociaż cały czas myślałem że Bhim to Samir… chyba to był on. Chyba… Doszedłem go i odszedłem mu, jak on mi wtedy odszedł, ale dalej nie wiedziałem czy to on, czy nie… nie odwracałem się i zapobiegawczo przyspieszyłem.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Nepalczyk nie podjął walki więc uznałem że to ktoś inny i dalej robiłem swoje, lecz kilka razy na zakrętach obejrzałem się i profilaktycznie oceniłem sytuacje. Było bezpiecznie. Wbiegając na ostatnie okrążenie przycisnąłem po pasie startowym, wyjąłem kamerę i chyba coś nakręciłem, ale to muszę sprawdzić bo bateria szybko się zbuntowana. Dokulałem się do końca i czułem się jak Miś Uszatek człapiący po śniegu… Chrup, chrup, skrzyp, skrzyp…
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Pokonałem drugą i trzecią cześć pętli i wbiegłem na ostatnią. Może to zabrzmi idiotycznie, ale nie spieszyło mi się do mety… celebrowałem każdą chwilę. Każdy metr tego magicznego miejsca, każdy metr tej koszmarnie ciężkiej trasy. Wbiegając na ostatnią prostą zobaczyłem, że organizatorzy rozwijają szarfę i wokół rozstawili się reporterzy. Chwyciłem flagę Polski i przecinając szarfę wbiegłem na metę i padłem na kolana… okazało się, że byłem pierwszy. Wygrałem North Pole Marathon ! Byłem w szoku.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Cieszyłem się jak szczeniak. Fotki, wywiady… coś tam gadałem do kamery moją łamaną angielszczyzną i cały czas ciężko było mi w to uwierzyć. Oczy miałem zamarznięte, na brodzie, rzęsach, wąsach miałem śnieg a z nosa wisiały mi zamarznięte giluny… wyglądałem przekomicznie.
źródło: https://www.facebook.com/npmarathon
Nie było mi aż tak zimno, ale miałem mokre stopy, co było dość niebezpieczne i chciało mi się pić. Przez 4 godziny i 6 minut biegu nic nie piłem, no może trochę poskubałem szronu z brody, ale był dość słony, to wyplułem. Dość ryzykowne posunięcie, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana. Drugi przybiegł Bhim Gurung (4:18:50) a trzeci jego kolega z teamu – Samir Tamang (4:31:23). Chłopaki trochę przecenili swoje siły, o czym później mi powiedzieli. Maraton to nie rurki z kremem, chociaż w tym przypadku lepiej by pasowało stwierdzenie, że maraton to nie lody waniliowe…
takie tam selfi na mrozie
Kluczowy temat… pogoda i temperatura, bo o nawierzchni już było. Jak startowaliśmy było – 32 C. Jak kończyłem bieg było – 35 C, potem temperatura spadła do – 40 C !!!. Wiatr wiał z prędkością 5 m/s, co powodowało że temperatura odczuwalna wynosiła nawet – 50 C !!! Minus pięćdziesiąt stopni Celsjusza. Można kliknąć sobie w tego linka, żeby zobaczyć, jak to działa EFEKT CHŁODZĄCY WIATRU Taka sytuacja… W Polsce dawno temu biegałem przy około – 30 C, było zimno, teraz było o wiele zimniej… W drugiej części biegu zastanawiałem się, czy się nie dozbroić w jeszcze jedną warstwę, ale odpuściłem i dobrze. Po wszystkim wbiłem się do naszego ogrzewanego namiotu i w ciepełku kibicowałem chłopakom, którzy co okrążenie wbiegali do środka, przebierali się i koksowali. Oni byli dopiero zmęczeni. Wielu z nich biegała grubo powyżej 6 czy 7 godzin… a temperatura spadała… szacunek !!! Widziałem co czuli, widziałem zmęczenie na ich twarzach i niekiedy zwątpienie… Szczególnie zapamiętałem zawodnika z Turcji, który gdy ja leżałem w ciepłym śpiworze, wbiegł do namiotu z bananem na ustach, napił się, powiedział, że ma jeszcze cztery okrążenia do końca… zasnąłem na chwilę. Gdy się obudziłem on znów wbiegał, znów z bananem na ustach… mam jeszcze trzy okrążenia do końca, na następnym postoju zjem żel… Cały czas się uśmiechał i był bardzo mocno zadowolony z tego co robi. Mega pozytywna osoba. Byli inni biegacze, którzy cierpieli. Przebierali się w suche rzeczy. Widziałem w ich oczach, że nie chcą już biec, że mają dosyć i marzą o odpoczynku, że każdy metr w śniegu stanowi dla nich wielkie wyzwanie. Było wtedy minus czterdzieści stopni a Ci biegacze byli ponad 6 godzin na nogach… w marszo biegu… Szacunek chłopaki !!! Czapki z głów !!!
Następnego dnia, albo tego samego, generalnie nie wiem, bo straciłem orientację w czasie – tam jest 24 h jasno, jak w dzień a słoneczko tylko krąży nad głowami, polecieliśmy helikopterami Mi8 na geograficzny biegun północny, ale o tym będzie kiedyś indziej, jak ogarnę koreańskie tematy na blogu, a następnie chyba w poniedziałek odbyła się ceremonia dekoracji zwycięzców. Medale utrzymali biegacze, którzy ukończyli „wielkiego szlema”, czyli przebiegli maratony na każdym kontynencie plus biegun północny, oraz pierwsze trójki wśród kobiet i wśród mężczyzn. Była to magiczna chwila. Niby to tylko zwykła ceremonia dekoracji, ale w bardzo niezwykłym miejscu… To dla takich chwil warto żyć i trenować.
Dziękuję wszystkim za trzymanie kciuków, otwieranie lodówek i za słowa wsparcia. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna. Szczególnie mocno mojej Iwonie, która musi znosić moje głupie życiowe pomysły i moje humory. To dla Ciebie ten medal ! Dzięki za wszystko !!! Kocham Ciebie !!!
Dziękuję mojej Rodzinie, przyjaciołom, podopiecznym, znajomym, kibicom, wszystkim razem i każdemu z osobna. Dziękuję moim Sponsorom i Partnerom, dzięki którym mogłem spełnić moje marzenie. Mam dla Was niespodziankę, ale to chwilę potrwa.