Chyba najcięższy tydzień za mną…

Chyba a może prawie, chociaż wiadomo, że prawie robi wielką różnicę i całe szczęście, że ubiegły tydzień w końcu się skończył. Działo się wiele rzeczy. Wiele rzeczy sportowych, biegowych, prywatnych oraz służbowych, które to pochłonęły mnie po całości. Oczywiście trening rzecz święta, więc pomimo tych niepowodzeń zrealizowałem 5 z 6 jednostek treningowych, jednej niestety nie dałem rady zrobić i wcale dobrze mi z tym nie jest.

 

Tydzień rozpocząłem mocnym akcentem, siła biegowa i trening na hali LA z amatorami w ramach akcji BiegamBoLubię w Gdyni. Działo się i to ostro. Bawiliśmy się, jak dzieci rywalizując w wyścigach rzędów, czy meczu koszykówki. Dawno się tak nie ubawiłem, jednocześnie realizując przy tym założenia treningowe.

 

Wtorek nie był niestety już taki różowy… moje białe Subaru niestety po raz kolejny się nie popisało i nie chciało rano współpracować, jednak wyszło to na dobre. Po wielkim fochu akumulatora musiałem dotrzeć do pracy SKMką, wrócić po 8 godzinach, naładować bestię i przed 19 wyruszyć prawie 40km do Sopotu na alejkę, gdyż tylko tam można było coś mocniejszego pobiegać. W Wejherowie wiało masakrycznie i nie było gdzie zrealizować tego akcentu. Sam trening wyszedł bardzo pozytywnie. Całe 12km pobiegłem po 3’51 i czułem się doskonale. W środę pokulałem się trochę po mieście, walcząc z mocnym wiatrem, który skutecznie uniemożliwiał jakiekolwiek bieganie, ale dałem radę i co najlepsze powoli parametry wybieganiowe wróciły do normy. Kolejny trening, tym razem czwartkowy zrealizowałem na czarnej drodze a były to tysiączki. Tylko 6, ale tyle miało ich być. Nie mniej, nie więcej, tylko 6 i całe szczęście nie musiałem wcale biegać szybko, bo po 3’30-35. Wyszło po 3’29, co w przełożeniu na czarną drogę daje naprawdę dobry rezultat. W piątek stała się tragedia… nie wyszedłem na trening! Nie zdążyłem po prostu, gdyż miałem urwanie głowy z organizacją Biegu Urodzinowego Gdyni, ale o tym będzie osobny rozdział… Sobota wiadomo… od rana do późna praca przy organizacji ekstremalnych zawodów w bieganiu pod wiatr a niedziela… 21km BNP na czarnej, gdzie ostro się wymęczyłem. Szczególnie dały mi w kość ostatnie 4km, które lepiej bym przeżył, gdyby był to bieg ciągły. 20 stkę zaczynałem po 5 (teoretycznie) a kończyłem po 3’45. Wyszło elegancko, chociaż pierwsze kilka km za żadne skarby nie mogłem wstrzelić się w prędkość.  Ciężko biega mi się tego typu treningi, ale wiem jak wiele one dają, szczególnie w takich warunkach pogodowych i na tej trasie, gdzie oprócz podbiegów walczy się ze śniegiem i wiatrem. Nie ma co się rozpieszczać, tylko trzeba robić swoje! Nie ma lipy!

 

Podsumowując miniony tydzień, biegowo jestem nawet zadowolony, chociaż wypadła mi jedna siła biegowa i nie miałem czasu wejść do wody, ale co tam.

 

2012-02-28T12:38:30+01:0028/02/2012|Różne|

Tytuł