Po raz drugi z rzędu mieliśmy z Iwoną przyjemność brać udział w Biegu Filmowym w Wałczu, współorganizowanym przez jednego z najlepszych polskich lekkoatletów a prywatnie, naszego dobrego znajomego – Pawła Januszewskiego, który i w tym roku ugościł nas w Wałczu. Z Wejherowa wyruszyliśmy w piątek wieczorem, a na miejscu byliśmy przed 22, chwila przed tv i do wyrka. Rano trzeba było wstać. Na śniadaniu Paweł oznajmił nam, że za chwilę ruszmy na spływ kajakowy rzeką Dobrzycą, więc cóż… no risk – no fun… i po chwili jechaliśmy juz busem z przyczepą pełną kajaków na miejsce spływu. Iwona została w pensjonacie i może i lepiej, bo spływ mył pełen wodnych atrakcji i różnie mogłoby to się skończyć. W busie oprócz Pawła jechał Jacek Bocian (Olimpijczyk z Sydney, złoty i srebrny medalista Mistrzostw Świata oraz srebrny medalista Mistrzostw Europy w biegu na 400m ppł), Michał Olszański i Krzysiek Łoniewski z Radiowej „3” oraz kilku trenerów BbL i organizatorów Biegu Filmowego, w sumie było nas 11 osób. Ja kajakiem ostatnio pływałem na obozie sportowym AWFiS w raduniu a było to w okolicy 2001 roku, czyli kawał czasu temu, więc lekko obawiałem się tej eskapady.
Zwodowaliśmy kajaki (6) w miejscowości Golce i ruszyliśmy w stronę Ostrowca. Zakładaliśmy pokonanie trasy w około 4 godziny, ale nikt nie wiedział czy tyle to nam zajmie i ile km będzie de facto do pokonania. Płynęło się elegancko, co chwilę były przeszkody do ominięcia, zwalone drzewa, kłody, zakręty i inne przeszkody, które wymuszały chowanie się do kajaka oraz wykonywanie gimnastycznych ewolucji. Ja płynąłem w kajaku z Jackiem, który siedział z tyłu i całkiem całkiem nam to wychodziło. Na trasie „ostro” rywalizowaliśmy z Pawłem i Michałem, z którymi co chwilę tasowaliśmy się na wodnych przeszkodach. Oczywiście nie obyło się bez sytuacji kryzysowych. Jeden z trenerów BbL – Robert, który płynął sam na jednej z przepraw nad zwalonym drzewem nabrał trochę wody, która co chwilę wlewała się do jego bolidu, skutecznie obciążając tył. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i postanowiliśmy wylać wodę z kajaka Roberta, co okazało się jednak bardzo trudnym zadaniem.
Robert źle ocenił głębokość rzeki, która tuż przy brzegu okazała się dość głęboka i zanurkował pod wodę… która była zimna. Jego losy podzielił Jacek, który najpierw ratował swoje klapki, które ugrzęzły w błocie a następnie tak niefortunnie wszedł do kajaka, że znalazł się po jego drugiej stronie, prawie w samym środku Dobrzycy. Dobrze, że miał kapok. Po pokonaniu jeszcze kilkunastu, albo i więcej przeszkód i mocnej końcówce, na której daliśmy zwyciężyć Pawłowi, wyciągnęliśmy kajaki na brzeg i poszliśmy na pyszne pierogi. Byliśmy lekko zziębnięci i zmęczeni 18km wiosłowaniem, które trwało 3 godziny i 41 minut. Bałem się lekko o jutrzejszą dyspozycję na zawodach… szczególnie, że na 19 zaplanowanego mieliśmy grilla w Morzycówce, co zapowiadało się przednio. Sam spływ bardzo mi się podobał, szczególnie to, że w przeciwieństwie do jeziora rzeki są bardziej wymagające i co chwilę coś się tam dzieje, raz trzeba przechodzić nad drzewem puszczając pod kajak dołem, raz trzeba się chować do kajaka mając nad sobą 5 cm przestrzeni a innym razem trzeba przenosić kajak górą, brnąć po kostki w błocie. Rewelacja. Oczywiście po powrocie do hotelu położyłem się spać i obudziłem się w okolicy 18… byłem wypompowany na maxa… więc niedzielny start zapowiadał się ciężko. Na grillu oprócz naszej ekipy przyjechał Tomek Cubak z rodzinką oraz spore grono wałeckich weteranów, olimpijczyków i uczestników „Wunderteamu”, którzy w latach kiedy nawet w planach mnie nie było toczyli sportową rywalizację na arenach międzynarodowych, dumnie reprezentując nasz kraj. Było bardzo sympatycznie, pysznie i pożywnie. Objadłem się za wszystkie czasy. Dobrze, że w niedzielę start był dopiero w południe a nie o 9 rano, gdyż mogło być ciężko…
Po niedzielnym śniadaniu i leniuchowaniu w łóżku oraz solidnej dawce Vitargo kilkanaście minut po 11 ruszyliśmy na start, zlokalizowany na Placu Wolności w Wałczu. Pogoda była ok, było ciepło, ale nie upalnie, wiał przyjemny wiaterek, ale cały czas miałem pełny brzuch. O 11:30 zacząłem się rozgrzewać – 3km rozbiegania, które o dziwo przebiegało bardzo elegancko, noga się kręciła i był luz, kilka minut gimnastyki i można było ustawić się na kresce. Starterem był Paweł, który w kapeluszu szeryfa z pistoletem w dłoni odliczał końcowe sekundy, po czym wystrzelił…
Od startu mocno w przód poszedł jeden z zawodników, ja z kilkoma biegaczami prowadziliśmy drugą grupkę. Biegło się OK, mimo lekkiej ciężkości w brzuchu. Noga się kręciła, był luz i czułem zapas, więc nie szalałem. Nie miałem pojęcia po ile biegniemy, gdyż coś poprzestawiałem w Garminie i jedyne co mi się wyświetlało to mapa i menu. Nie istotne. Trasa prowadziła częściowo miastem, a po około 3,5km skręciła w stronę jeziora, którego brzegiem biegliśmy przez kolejne 5km. Po 5km lekko przyspieszyłem (17:01) i oderwałem się z jednym z biegaczy – Sebastianem Polakiem od grupy. Trasa prowadziła dalej brzegiem jeziora, oczywiście po utwardzonej ścieżce, mostem wiszącym nad jeziorem Raduń, który przy wbiegnięciu na niego przez kilka osób wpadał w niezły rezonans i trzeba było złapać odpowiedni krok i rytm, żeby nie zgubić nóg.
To fotki mostu z 2009 roku, kiedy byliśmy zimą na obozie w Wałczu.
W każdym razie od 5km biegliśmy we dwójkę, raz po raz podkręcając albo zwalniając tempo, mając na celu zmęczenie przeciwnika. Ścieżka była wąska i kręta, więc biegło się ciężko i trzeba bardzo uważać, żeby nie wkomponować się w drzewo, czy inną przeszkodę. W okolicy 8,5km niestety źle mnie pokierowano, gdyż na skręcie drogi z granica ośrodka nie było nikogo z obsługi i prawie wbiegłem do hangaru, ale jeden z pracowników hangaru krzyknął, że nie tędy droga. Tu należą się wielkie podziękowania dla Sebastiana, który poczekał na mnie, zamiast przyspieszyć i odejść mi na bezpieczną odległość. Dziękuję!!! To się nazywa walka Fair Play!!! Musiałem oczywiście się zatrzymać, zawrócić i wbiec na dobrą drogę, więc to wybiło mnie mocno z rytmu. Do mety zostały jakieś 2km i zacząłem zastanawiać się, jak rozwiązać temat, szczególnie, że Sebastian był naprawdę mocny. Postanowiłem oderwać się na kilometr przed końcem i kontrolować do końca sytuację… jak pomyślałem, tak zrobiłem. Przycisnąłem, oderwałem się, ale wiedziałem, że będzie ciężko, podbieg, prosta i max… ile fabryka mocy. Wbiegłem na linię mety a z mojej prawej strony jednocześnie pojawił się Sebastian… Decyzją sędziów okazało się, że o kilkanaście centymetrów byłem pierwszy i finalnie zająłem drugie miejsce w klasyfikacji generalnej z czasem 33:08. Iwona startowała na 3330m, i zajęła 4. miejsce w klasyfikacji kobiet oraz 3. miejsce w I Mistrzostwach Polski BiegamBoLubię na 3330m.
Nagrody wręczali Paweł Januszewski, Sebastian Chmara, Tomek Czubak, Jacek Bociean i Marek Plawgo oraz przedstawiciele lokalnych władz, MOSiR i Lasów Państwowych, które ugościły nas na wspaniałym grillu w Morzycówce.
Jacek Bocian, Suchy i Paweł Januszewski,
To był bardzo udany i sympatyczny wyjazd, zarówno pod względem towarzyskim, jak i sportowym. Super ludzie, świetna atmosfera, klimat, atrakcje i sam bieg, czyli wszystko w jednym. W przyszłym roku również planuję wystartować w Wałczu i polecam każdemu tą imprezę.
W imieniu Pawła zapraszam na III. Wałecki Bieg Filmowy, który odbędzie się 21 lipca 2013 roku w Wałczu! Przybywajcie!
(część zdjęć pochodzi ze strony www.biegfilmowy.pl)