Zakładałem spokojny bieg po 4’00/km, chociaż trochę obawiałem się tej prędkości bodawno nic „szybkiego” nie biegałem. Były jakieś półtora miesiąca temu, czy dawniej dwie siódemki poniżej 3’50/km, ale to dawno, dawno temu…
Od jakiś 2 tygodni zacząłem biegać, może to jeszcze za duże słowo, bo zacząłem się ruszać i wdrażac moją biegową myśl treningową i jest coraz lepiej, co pokazała Warszawa. Dla ścisłości napiszę, co biegałem przez ostatni tydzień, bo może to wiele osób zaskoczyć… W niedzielę, orlenowy trening i kilka tysiączków na prędkościach między 4’30 a 3’23. Poniedziałek – zróżnicowana siła biegowa, 1km na 50m odcinkach, czyli mój ulubiony zestaw: półskip, skip A, skip C, podskok, defilada… 50m w jedną stronę, 50m trucht… do tego oczywiście trening Bbl, czyli kilka dodatkowych kilometrów i koniec. We wtorek „Górka Połchowska”, czyli tym razem 860m w górę i 860m w dół… tak 4 razy + 3,5km w wodzie. Środa – chyba najwolniejsze wybieganie w życiu, bo średnia w całym 18km biegu wyszła 6’21/km! Oczywiście biegałem w lesie, w śniegu po kolana, po łydki, po kostki… ale to było celowe i zamierzone. Chciałem zrobic porządny, długi, mocny trening siłowy… uwaga – to była trzecia siła biegowa z rzędu – NIE PRÓBUJCIE TEGO SAMI!!! Tak, tak, wiem co robię, wiem że miałem przed chwilą kontuzję, ale wiem jaką i co mi było i wiem, co może mi pomóc. Drugi środowy trening to zajęcia biegowe z grupą ASA i tu tym razem lekko nie było. Było krótko, mocno i bardzo intensywnie! Pomimo ujemnej temperatury pot lał się strumieniami po plecach! Czwartek był wolny od biegania, zrealizowałem tylko mocną wodę, gdzie dziewczyny w pewnym momencie narzuciły bardzo mocne tempo. Pływaliśmy piramidkę urozmaiconą różnymi krótkimi odcinkami a wszystko z narastającą prędkością. np 100m – 75m – 50m – 25m i tu ostatnie 25m w maxa… potem 8 x 25m, czyli ok, ale jak odwrócić kolejność i zacząć od 25m a kończyć na setce w maxa to już luźno i spokojnie się nie robi… W wodzie siedziałem ponad 90 minut, bo nie chciałem skracać treningu i cały zrealizowałem z ręką na sercu, od A do Z. W piątek po pracy zrobiłem spokojne 15km rozbieganie i… ruszyłem do Binczusia, z którym w sobotę zaplanowaliśmy inwazję na Warszawę! Poprzedni tydzień był bardzo podobny, z wyjątkiem, że pływałem we wtorek, czwartek i w niedzielę. Biegowo poniedziałek, wtorek, środa, niedziela. Teraz widać moją lekką obawę przed niedzielnym 21km biegiem po asfalcie na prędkości, która normalnie jest rekreacyjna a teraz mogłaby być… destrukcyjna.
Piątek… pizza, tv, chyba jakiś mecz leciał, ale rozmowy po długim „nie widzeniu” się w sympatycznym gronie skutecznie przesłoniły te delikatnie mówiąc antysportowe wydarzenie i trzeba było iść spać, bo w sobotę 6:30 mieliśmy autobus do W-wy. Pierwszy raz zdecydowałem się skorzystać z tej formy komunikacji, gdyż zazwyczaj jeździłem swoim WRC LPG albo ciapągiem, teraz przyszła kolej na polskiegobusa pl podobno z wi fi w środku. Fajny, szybki, chociaz lekko przyciasny autobus a co najważniejsze za bardzo małe pieniądze. Za bilet tam i na zad za 2 osoby zapłaciłem uwaga… 130 pln !!! ale to nie wszystko… w środku kazdy dostał słodką bułkę, kawę / herbatę / sok do wyboru oraz… uwaga, uwaga, uwaga… po lodzie, tzn. każdy dostał loda, tzn. pani robiła lody, znaczy się rozdawała z koszyczka w kubeczkach i do tego ciasteczka. Ha! Tego sie chyba nikt nie spodziewał. WiFi działało słabo, więc musiałem komunikować się ze społeczeństwem za pomocą sieci komórkowej… do stolycy dojechaliśmy bez problemu (jak narazie) i na dworcu autobusowym Młociny rozpoczęliśmy zabawę pod hasłem „zwidzamy miasto”… Navi w komórce pokazywała ponad 9km z buta, a patrząc na pogodę i bardzo niskiej odczuwalnej temperaturze postanowiliśmy postawić na komunikację miejską… INFORMACJA – tak, ale chyba ktoś zapomniał, albo usunął 3 literki poprzedzające ten wyraz.
Okienko powinno nazywać się dezINFORMACJA… „Dzień dobry, chcielibyśmy się dowiedzieć, jak dojechać na Wybrzeze Kościuszkowskie 31″… „ooo to z przesiadkami będzie…” pani w informacji wklepała coś w komputer, poszukała, poprzyciskała i … „najpierw 101 do przystanku Marymont, potem 152… 17,6zł za 4 bilety”…101 podjechał od razu, dojechaliśmy na miejsce przesiadki, chociaż wydawało mi się, że powinniśmy jechać w inną stronę, wysiedliśmy i na rozkładzie jazdy odszukaliśmy kiedy przyjedzie 152… hmmm… dziwne, że do końca linii miał tylko 1 przystanek… coś komuś się chyba pomyliło… i tak też się okazało. Pani z dezINFORMACJI wysłała nas na drugi koniec stolicy, więc za 40 pln musieliśmy wrócić taxą do hotelu, chociaż hotel to za duże słowo, co prawda miał 12 pięter, ale… no dobra, nie będę narzekał na warunki, chociaż były słabe ale w każdym razie był rzut beretem od startu, mety a do biura zawodów też daleko nie było.
widok z okna w dzień…
…i w nocy
Rzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy w stronę Pałacu Kultury i Nauki, gdzie zlokalizowane było biuro zawodów. Odebraliśmy pakiety, porozmawialiśmy ze znajomymi a po drodze zahaczylismy fajną knajpkę, gdzie wciągnęliśmy makaronowy obiadek za 11 pln !!! Rewelacja. Co było dalej… hotel, krótka dżemka (nie mylić z dżemem) i zaczął się wyjazd…
Kilka telefonów, szybkie ustalenie miejsca spotkania i makaronowa pasta party ze znajomymi z krzyżackiego grodu, których serdecznie pozdrawiam i zapraszam na www.grupamalbork.pl Wiolka, gospodyni, jak zawsze uraczyła nas przepysznym makaronem w niezliczonej ilości a myśmy do późnych godzin wieczornych debatowali o korzyści zielonego vitargo nad żółtym oraz czy lepsze są żelki takie, czyli w skrócie BnO na całej linii… Co dobre niestety szybko się kończy, więc z Binczusiem musieliśmy załadować się z powrotemw miejski tabor i wrócić do hotelu… tak też się stało i tak też uczyniliśmy. Trzeba było się wyspać, jutro czekał nas mocny bieg.
…niedziela pobudka, chyba po siódmej, w każdym razie obudziłem się wcześniej, więc pierwsze co zrobiłem, to spojrzałem przez okno. Tragedii nie było. Nie wiało aż tak mocno, jak w sobotę i temperatura okazała się jakby łaskawsza, chociaż zimno było nadal. Na śniadanie zjadłem 2 banany, pół paczki żelków Haribo i do tego wypiłem 2 butelko pałerejda. Po sobotnim makaronowym obżarstwie, nie miałem siły na jakiekolwiek porządne śniadanie. Spokojnie założyłem numer startowy, wpiąłem chipa i zacząłem zastanawiac się… jak biec i czy nie założyć cieńszej bluzy. Miałem przecież robić trening a nie spinac się i ubierać w strój startowy. Trochę głupio było mi z tego powodu, bo miałem niebieski numer 54, czyli startowałem w elicie a tu taki babol… no ale cóż, na ściganie przyjdzie jeszcze czas. Na nogi założyłem nowe adidasy boost i ruszyłem z Binczusiem na rozgrzewkę.
Było o dziwo w miarę ciepło, nie było całe szczęście takiego mrozu, jak w sobotę. Potruchtaliśmy z hotelu na startm chwilę się pokreciliśmy po moście i każdy ustawił się w swojej strefie. Binczuś w czerwonej, ja w Elicie. W sektorze spotkałem sporo znajomych twarzy i ustawiłem się na samym końcu, żeby mnie nie korciło za szybko polecieć. Miał być trening i już. Żadnego mocnego biegania ani próbowania, chociaż po głowie coraz bardziej chodziło mi 1:20…
Po krótkiej rozmowie z Andżeliką Dzięgiel z Torunia stwierdziłem, że pomogę jej chociaż na początku rozprowadzić bieg a potem zobaczymy, co będzie… Plan był prosty pierwsze 2km po 4’00, potem wkręcamy się na 3’53-50… Oczywiście zaczęliśmy ciut za mocno, po 3’52, 58… ale byo dobrze. Po chwili z lewej strony dołączyła grupa biegnąca na 1:20, która nas nieco wchłonęła.
Biegło tam kilku znajomych, którzy mocno się zdziwili co ja tu robię… i co ja robię tu, co ty tutaj robisz? Trening. Biegło mi się bardzo dobrze, luźno, spokojnie, ale w środku było dla mnie stanowoczo za ciasno, więc wyszedłem na czoło grupy a Andżelika wskoczyła na moje plecy, no może nie dosłownie, ale biegła za mną. Obok nas biegł Robert Korzeniowski, który strasznie sapał i dyszał, jak parowóz, ale trzymał równe, mocne tempo. Ja cały czas prowadziłem grupę i rozprowadzałem spokojnie Andżelikę. Był luz i swoboda, aż wierzyć mi się nie chciało. Trzymaliśmy okolice 3’50-48, chociaż momentami z górki było szybciej.
Na 10km mieliśmy około 38:07, niby trochę za szybko, ale komfort był, więc trzeba było to utrzymać a później przyspieszyć… Po 10km kolejne kilometry przebiegały bardzo szybko, 3’41, 43, 45… zaczęliśmy gonić a ja mobilizowałem Andżelikę do pogoni za kolejnymi rywalkami po drodze robiąc za wiatrochron i obsługę picia z wodą. Dobrze się bawiłem i świetnie się czułem. Najwolniejszy km mieliśmy na podbiegu 3’57, później znów jazda…3’47, 38, 38, 34, 31… po drodze łyknęliśmy dwie zawodniczki, do trzeciej trochę nam zabrakło, ale na metę wbiegliśmy po 1 godzinie 19 minutach i 30 sekundach. Andżelika poprawiła PB o pobad 2 minuty a ja zrealizowałem bardzo dobry trening.
Poniżej kilka fotek ściągniętych ze strony www.maratony24.pl z finiszu. Obok mnie, po lewej stronie Andżelika, prędkość poniżej 3’30/km.
Jestem zadowolony z samopoczucia i dyspozycji na tym starcie. Mięśniowo, oddechowo, wydolnościowo i prędkościowo było super! Miałem duży luz, zapas prędkości i świetnie mi się biegło. Prędkość w okolicy 3’50-45/km była komfortowa, 3’40/km było również OK. Poniżej 3’40/km czułem, że biegnę, ale było spoko. Myślę, że jakbym się mocno spiął to wynik 1:16:30 był spokojnie do zrealizowania. Jaki wniosek? Pływanie, pływanie, pływanie oraz ubiegłoroczna zrealizowana praca procentuje, więc nie ma się o co martwić. Forma wróci i coś czuję, że będzie mi się teraz coraz lepiej biegać. Kolejny sprawdzian biegowy 28 kwietnia w Toruniu, podczas Run Toruń, imprezy na którą serdecznie zapraszam.
W Półmaratonie Warszawskim oraz w Sobótce startowała spora grupka moich podopiecznych, którzy pokazali dobrą formę przed wiosennymi, docelowymi startami. Częśc z nich biegała treningowo, część się ścigała itu wielkie gratulacje dla wszystkich, którzy dzielnie walczyli z zimowymi kilometrami. W Sobótce Adam na ciężkiej trasie uzyskał nowy rekord życiowy, który od soboty wynosi 1:17:47, w Warszawie Tomek poprawił się z 1:29:12 na 1:23:59 a Grzegorz z 1:28:02 awansował na 1:25:59. Na nie tak dawno rozgrywanej Maniackiej Dziesiątce bardzo dobry występ zaliczył Fabian, który poprawił swoje PB na dychę z 48:44 poprawił na 46:02!