Zacząłem trenować. W końcu się ruszyłem, zebrałem do kupy i rozruszałem sztywne kulasy. Oczywiście nie obyło się od małych wpadek, na samym starcie zaliczyłem dość bolesną kontuzję mm.płaszczkowatego, czyli toczka w toczkę tego, samego, u tej samej nogi, co rok temu prawie o tej samej porze roku. Mądrzejszy o doświadczenie szybko doszedłem do jej przyczyny… Buty… Jako że zrobiło się ciapowato, mokro i deszczowo wróciłem do moich Asicsów z gore, chyba nimbus albo cumulus, i zacząłem regularnie w nich chodzić. To jedno, drugie to trening w innym modelu Asicsa, który miał za dużo „miękkiego” pod piętą i automatycznie pozwalał a nawet preferował lądować na pięcie. Dołączę do tego kolejny model, niestety znów Asicsa, wersję terenową, która znów… tak, tak, tak za dużo miała pod piętą i znów łup, łup, łup na piętę. Identyczna sytuacja była rok temu, więc musiałem odstawić te modele na półkę i wrócić do… startówek, też Asicsa, tym razem wersja lyte 33, w której w piątkowej śnieżycy zaliczyłem bardzo przyjemny trening. Żadne gore, żadne zabudowane klumpy, ważące nie wiadomo ile gramów, czy kilogramów, ale lekkie, szybkie i wycieniowane papcie startowe, czy startowo treningowe. To jest to, czego mi potrzeba w zimę. Jako oręż do walki ze śniegiem służyć mi będą oczywiście Kinvary, Peregriny, Fuli Elite i Gel Lyte 33. Dwa pierwsze modele to oczywiście Saucony, dwa kolejne to Asicsy. Wszystkie szybkie i wyposzczone, zobaczymy więc które jak się sprawdzą, o czym już niedługo w obiektywnym teście biegowym.
Pogoda raz jeszcze…zima, zimno, śnieznie, mroźnie, ślisko, paskudnie, mokro… etc. etc. ale to nie znaczy, że nie da się biegać i normalnie trenować. Oczywiście prędkości mogą i będa odbiegać od tych, które osiągało się na suchej szosie w komfortowych warunkach, ale to, że jest „zimno w brodę”… lekko mnie rozwala. Spotkałem się również z opiniami w stylu „może zmniejszymy ilość jednostek treningowych, bo pogoda nie dopisuje”… Zawsze można wyjechać na Majorkę… Mamy przecież zimę. Nie lato, chociaż w lecie jest za ciepło i można się przegrzać… Kiedyś się nie narzekało. Biegało się w zwykłych butach ze sklepu obuwniczego cały rok, ślizgało się jak jeż na lodzie, ubierało się bawełniane golfy, na które zakładało się ortalion, który zatrzymywał wodę, którą następnie wylewało się przez rękawy a na głowie miało się wełnianą czy bnawełnianą czapkę i człowiek był zadowolony, że zrealizował trening… teraz… goretexy, latexy i co… było simno, padał śnieżek, więc nie wyszedłem pobiegać… biedactwo.
Nie ma biegania – nie ma wyników, nie ma wyników – nie ma satysfakcji, nawet, jak… nie trenuję żeby mieć jakieś kosmiczne wyniki… tak, tak, srały muchy będzie wiosna, będzie szybciej trawka rosła a świstak zawija. Każdy trenujący, nawet a myślę tym bardziej na amatorskim poziomie myśli o wynikach, nawet jak to jest 60′ na dychę, czy 2h na połówkę. To taki sam wyczyn i też trzeba włożyć w to wiele zdrowia i siły, ale… jak zimny wiaterek zawieje i zrobi się ślisko to nie znaczy, że wynik na zawodach sam się zrobi. To odróżnia chłopców od mężczyzn…
Robotę trzeba przerobić i nie ma lipy, więc wielki szacun dla mocich podopiecznych, którzy po kolana w śniegu, walcząc z wmordewindem jednocześnie ślizgają się, ale przerabiają robotę, hartują ducha i stawiają czoła wyzwaniom. To właśnie teraz kształtuje się ich psychika i wiara w to, że stając na kresce z napisem start wiedzą, że kolejną krechę, tym razem z hasłem meta miną z uśmiechem na ustach z nową życiówką, czy nowym kolejnym wartościowym rekordem, który to jest owocem ciężkiej, mozolnej maratońskiej roboty. Niestety – tu nie ma drogi na skróty. Swoje trzeba przerobić.
…szczególnie, że możemy się dobrze przygotować pod względem odziezowym. Buty, ciuszki wiatro, śniego odporne, bielizna termoaktywna i inne wynalazki są powszechnie dostępne, więc wystarczy spiąć pośladki, zacisąć zęby i zbliżyć się do tego, o czym się marzy i do czego się dąży. Marzenia się spełniają, ale w tym wypadku trzeba im pomóc…