Taki o to posiłek zaserwowałem sobie po ubiegło sobotnim tempie, podczas którego biegałem 6 x 2 km z dość dużymi problemami żołądkowymi… takie były to problemy, że po zakończonym treningu, kiedy się położyłem na chwilę, żeby odsapnąć przyszedł do mnie Borys i położył się na „bolące” miejsce… Nigdy tego nie robi. Generalnie jak byłem chory w lutym i zapaliłem sobie oskrzela również przyszedł i położył mi się … prawie pod samą szyją. Potem przyszła Kendra i położyła mi się w nogi… Koty są bardzo mądre.
Dobra… wracając do tego co się działo a działo się bardzo dużo, nawet bardzo, bardzo, bardzo dużo…
Poprzedni tydzień wyszedł fajny. 113 km. To znaczy poprzedni poprzedni, bo uprzedni ciut mniejszy, 110 km, jak teraz policzyłem, ale przede wszystkim był bardzo męczący…
Poniedzielnik siła biegowa i to zróżnicowana, taka jaką lubię najbardziej i to z wybiegiem pod górę. Generalnie poniedziałki mam ustawowo wolne, ale patrząc pod kątem tygodnia i problemów, jakie w nim mogły być to wolałem wyjść na trening. Pogoda była do bani. Lało, wiało, było mega mokro i mega zimno. Wybrałem się do lasu w papciach na ulicę i czułem się jak Miś Uszatek tańczący na lodzie… Siła weszła. Weszła pięknie.
Wtorek … miałem iść rano pobiegać, ale niestety multum tematów skutecznie uniemożliwił biegowy temat a czasu było mniej niż mało bo jakoś po 12 miałem samolot do Warszawy. Tak, znowu burżuj się rozbija samolotem po kraju, stać go przecież… 21 pln w jedną stronę i 21 pln w drugą stronę… taka sytuacja… Polecieliśmy z Iwoną do Łorsoł na Galę Herbapolu „Esencja Natury 2017” . Gruby temat… który okazał się jeszcze grubszym… Mianowicie jakiś czas temu otrzymałem maila z informacją, że zostałem nominowany do nagrody w kategorii „Inspiracja naturą w sporcie„. Wszystko byłoby super, ale jak przeczytałem kto oprócz mnie będzie odbierał nagrody oraz kto odebrał je w ubiegłych latach, to lekko opadła mi szczęka na podłogę… Osoby znane, z pierwszych stron gazet, medialne i takie, które każdy zna. W tym roku nominowani byli Jerzy Kryszak, Krystyna Czubówna, Marta Dymek. W poprzednich edycjach nagrody odbierali min. Martyna Wojciechowska, Marek Kamiński, Maja Popielarska, Tomasz Sikora, Kinga Baranowska czy Dorota Wellman. Poważne towarzystwo. Trzeba było więc zabrać garnitur, koszulę i krawat no i eleganckie buty. Opcja występu w dżinsach i polówce odpadła. Było mega. Jak nie mam problemu z publicznymi występami to tu, kiedy stałem na sali przed publicznością… trzęsły mi się nogi i oczywiście nie pamiętam o czym mówiłem. Iwona na koniec powiedziała, że nie powiedziałem nic głupiego, więc chyba dobrze wypadłem. Nagrodę otrzymałem od Marka Kamińskiego, z którym od dłuższego czasu trenujemy.
źródło: http://bcmfd.pl/717-herbapol-esencja-natury-2017
źródło: http://bcmfd.pl/717-herbapol-esencja-natury-2017
źródło: http://bcmfd.pl/717-herbapol-esencja-natury-2017
Oj działo się, działo… ale w środę trzeba było wracać do domu, jednakże z krótką przerwą na konferencję prasową przed wyruszeniem Marka w kolejną podróż No Trace Tatra, której mottem są słowa Marka: „Ambicją wszystkich ludzi jest pozostawić po sobie ślad na Ziemi i najczęściej tym śladem są śmieci. Ja chcę przejść wokół Tatr, pozostawiając po sobie jedynie ślad w świadomości ludzi.” Po konferencji jazda na lotnisko i szybko do domu… i jeszcze szybciej na trening. Mocne bieganie, czwórka rozbiegania i 12 x 2′ na minutowych przerwach. W lesie, w deszczu, w błocie… całe szczęście asfaltowe papcie zamieniłem na biegunowe, terenowe inov-8, które trzymały się podłoża, jak klej… Było „w łeb”! I Tak miało być.
Czwartek… dziesięć razy trzysta pod górę… znów w deszczu, wietrze i błocie. Cóż, taki mamy klimat i nic na to nie poradzę. Jak chce się pobiec mocno zawody, trzeba się sponiewierać na treningu, drogi na skróty nie ma, nie było i nie będzie. Przeżyłem, ale umęczyłem nogi. Było GIT!
Piątek, piąteczek, piątunio… upłynął pod znakiem pracy i podróży do Poznania. Wiadomo nie od dziś, że Poznań to miasto doznań i takie oto doznania miałem zaplanowana na sobotę, które od początku do końca była mega napięta i nakręcona.
Sobota. Rano trening i to nie byle jaki. Piętnacha ciągłego na Rusałce, po leśnych ścieżkach i lekkich góreczkach. Pierwotnie miała być czternastka, ale biegło się super, więc dokręciłem do 15 kaemów. Średnia wyszła po 3’47/km na zakwaszeniu 1,6 mmol/l, chociaż nie czułem się zbytnio. Byłem zmęczony i to było widać po wysokim HR. Weszło i to elegancko.
Wszystkie Piotrki to fajne chłopaki – z Piotrem Mańkowskim, Kołczem który dociągnął mnie do poziomu 2:29:34 w maratonie… Nie ma jak stara sprawdzona polska szkoła biegowa. Po treningu hotel, obiad i jazda na targi po numer startowy na Poznań Maraton oraz na prelekcję dla biegaczy, w której opowiadałem jak jest zimno na biegunie. Z tego miejsca dziękuję wszystkim słuchaczom za obecność oraz organizatorom za zaproszenie na prelekcję. Było super. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem.
Wykłady wykładami, a w niedzielę trzeba było pobiec ostatni długi trening przed maratonem. 32 km rozbiegania w trakcie 18. Poznań Maratonu zapowiadało się pysznie.
Niedziela… nie chciało mi się wstać po 6 żeby iść na śniadanie przed 7, więc wstałem przed 8… o 9 był start. Wstałem i poszedłem na śniadanie… bułka z miodem, plasterek szynki, zielona herbata, połówka Vitargo i dzida na start. Oczywiście się za ciepło ubrałem, co później czułem…
Doszedłem na start, Iwona przesiadła się na quada Michała z MaratonówPolskichKropkaPeeeeeel a ja na kreskę. Oczywiście wbiłem się do elity a potem do „prawie” elity, gdzie było sporo znajomych ziomków. Ermine, Owoc, Mezo, Glebai sporo innych chłopaków, więc czas mijał miło, chociaż coś cały czas wisiało w powietrzu…. Zaniepokoiłem się, jak wózkarze nie wyjechali o czasie a za kilka chwil Organizatorzy rozdali im folie termiczne… i kazali czekać. Cóż… zdarza się… 5, 10, 15 minut… czyli stało się coś poważnego. Tak sobie nikt nie przesuwa startu a tym bardziej tak dużego i renomowanego biegu… Mezo zaczął rapować, ja poszedłem szukać wc, przy okazji pogadałem z kilkoma znajomymi, z orgami, vipami i tak mijał czas… aż w końcu <telefon>… za 10 minut startujecie… więc grzecznie ustawiłem się na linii startu… Poszliiiiiiii….. a ja zamiast z nimi to po swojemu. Czułem się z tym jak zawalidroga, chociaż w sumie nie, startowałem „prawie” ze swojej strefy. Pierwsze kilka km szliśmy z Artim w okolicy „baloników” na 3:15… luźno, swobodnie, z nóżki na nóżkę… Biegnąc w grupie zaobserwowałem ciekawe zjawisko, z którym wcześniej praktycznie nie miałem styczności. Mianowicie w grupie było gorąco. Ilość biegnących osób wytwarzała ogromne ilości ciepła i musiałem szukać ucieczki na „skraju” grupy, najczęściej przy którymś z krawężników. Na zegarek nie zerkałam, biegłem swoje, nagrałem krótki filmik, trochę się wynudziłem i lekko przyspieszyłem gdzieś po połówce. Było mi za ciepło, ale biegło się mega luźno, jak na komfortowym rozbieganiu i tak też miało być. W okolicy 31 km zadzwoniła Iwona, chwilę pogadaliśmy a na 32 km wyłączyłem stoper ku zdziwieniu kibiców, odpiąłem numer i chipa i wróciłem grzecznie do hotelu. Na tym zakończyłem niedzielne rozbieganie, które wyszło trochę szybciej niż planowałem, bo po 4’30/km.
Jeszcze dwa zdania co do przeniesienia godziny startu samego maratonu. Było to na pewno duże utrudnienie dla biegaczy, którzy po rozgrzewce musieli stać i czekać… czekać i czekać. Część czekała stojąc w miejscu, część truchtała, część gwizdała i rzucała błotem. Obiektywnie patrząc sam bym się wkurzył stojąc na starcie i czekając na wystrzał startera, szczególnie gdy miałby to być bieg na PB. Z zaciekawieniem słuchałem „naukowych” opinii biegaczy, którzy twierdzili, że teraz 3 miesięczne czy półroczne przygotowania zostały zniweczone przez to oczekiwanie. Ciekawe… nie jestem znawcą fizjologii i biochemii na takim poziomie by powiedzieć, że tak – superkompensacja, która miała przyjść na godzinę 9:00 w dniu 15 października poszła w diabły o 9:40 czy 9:45… Czy strzał glukozy i adrenaliny zaplanowany na 9:00 o 9:45 już nie był tym strzałem… Nie wiem, ale nie sądzę, żeby tak było. Problemem było utrzymanie ciepłoty ciała, ale też nie do końca, szczęście w nieszczęściu było ciepło, ale… trzeba było dodatkowo się dogrzać – fakt to było utrudnieniem. Podobnie „oczekiwanie”, ale wielu znajomych, z którymi rozmawiałem, poszukała sobie miejsca, gdzie usiadła czy położyła się. Kawałek trawy, ławka… Można było przycupnąć i po improwizować zamiast stać i gwizdać.
Należy spojrzeć na to jeszcze z drugiej strony i starać się zrozumieć tą drugą stronę, czyli Organizatorów. To ONI mają duży problem w tym przypadku. Trasa (najprawdopodobniej) okazała się niewystarczająco bezpieczna by móc na niej przeprowadzić bieg – trasa o długości 42 km – i odpowiednie służby to wychwyciły w porę. Całe szczęście… bo gdyby coś poszło nie tak i pędzący samochód wjechałby w tłum biegaczy to byłoby dopiero nieszczęście. Temat obsługi trasy, pijanych ochroniarzy mówiących we wschodnim i tylko wschodnim dialekcie – nie wiem, nie sprawdzałem, nie widziałem, nie słyszałem, ale fora są pełne tych opinii… które nagle wielu biegaczy potwierdza. Jestem ciekaw skąd wiedzą ? Od prasy, która o 9: kilkanaście puszcza niusa, że maraton wystartował ? Hmmm…. nie wnikam… Możliwe, że tak było. Wiadomo, jak pracują duże firmy „ochraniaczy” i kto dla nich pracuje… Wystarczy iść na mecz piłkarski czy na dużą imprezę. Po taniości kosztem jakości… Oczywiście można rozpisać SIWS na zabezpieczenie maratonu i tam wyszczególnić, że ochraniacze mają mieć taką a taką licencję i władać językami świata… ale to kosztuje i to myślę, że odbiłoby się dosadnie na wpisowym. Trudny temat. Nie zazdroszczę ani organizatorom ani biegaczom i tak samo i jednym i drugim współczuję. Należy pamiętać jednak, że imprezy biegowe organizowane są dla biegaczy, to ich święto i organizatorzy stają na rzęsach żeby się odbyły. Nieraz wychodzi lepiej, nieraz gorzej, ale organizacja biegu, to jak organizacja dużego „korpo projektu” to zarwane noce, olbrzymi poziom stresu i emocji a czym bliżej do godziny zero tym więcej wszystkiego się nawarstwia…
Poznań Maraton to według mnie jedna z najlepiej zorganizowanych imprez biegowych w Polsce. Biegałem ten maraton 4 razy, w 2004, 2005, 2006 i 2009 roku. Połówkę w Poznaniu, organizowaną przez tą samą ekipę biegałem 3 razy i za każdym razem było super. Na pewno zdarzały się jakieś wpadki. Zdarzały się, zdarzają się i będą się zdarzać, bo nie zdarzają się tylko temu, kto nic nie robi. Jeszcze raz dzięki za wspaniałą imprezę i do zobaczenia w kwietniu na półmaratonie !
Życie nie jest sportem. Nie uznaje remisów. – Kazimierz Chyła