…a miało być tak pięknie… i było. Było GIT, a dlatego GIT bo na szybko poukładałem sobie wszystko we łbie a idąc za maksymą, że „trening to rzecz święta” zrobiłem bardzo dobry i wartościowy trening. Z tego miejsca chciałbym również podziękować kierowcy lawety, który miał podobną wizję sportu, jak ja.
W planie była czternastka ciągłego. Niby nic, ale w tej pogodzie na trening trzeba było iść wieczorkiem, kiedy temperatura spadła do przyjemnych + 28 C a wilgotność przyprawiała o palpitacje serca. Cóż… życie, co zrobisz jak nic nie zrobisz ? Przecież nie odpuszczę treningu bo jest ciepło. Najwyżej pobiegnę wolniej lub mniej. Dostosuję trening do warunków i samopoczucia, ale to oczywista oczywistość. To tyle tytułem wstępu…
Ostatnio ograniczyłem do minimum bieganie po asfalcie i nawet „ciągłe” biegam w lesie na korzeniach, piachu itp. a tempo po stadionie. Ciągłe biegam na HR i bardzo fajnie to się sprawdza. Podjeżdżam 2,5 km pod las, parkuję żłopusia i dzida… Tak miało być i na tym treningu. Pół dnia nawadniania i o 19 można było ruszyć w las. Pojechałem może 500 m i po mocnym skręcie w prawo coś chrupnęło… silnik kręci, biegi wchodzą, ale coś terkocze i żłopuś nie jedzie… Cóż… życie. Samochody tak mają, że się psują. Ludzie z resztą też… Akcja – reakcja… 14% baterii i zaczynamy zabawę…
Ubezpieczalnia >>> eee…to nie tu, przełączę pana… >>> yyyeeee….. proszę wcisnąć fajf i wybrać zero …>>> uuuu >>> yyyy >>> RODO > to ja pana muszę znów przełączyć >>> niestety wszystkie linie są zajęte >>> proszę wcisnąć 2 >>> Dzień dobry, w czym mogę pomóc… powiedziała zmęczonym głosem czwarta osoba. Dwa piwa poproszę i frytki… Udało się i dostałem SMS, że moja usługa została zgłoszona i zarejestrowana pomyślnie ! Za 15 minut miał oddzwonić laweciarz… W międzyczasie telefon do Iwony, Sylwka, mechanika i … 7% baterii… oraz kolejny SMS w stylu „kliknij w link z my pokażemy gdzie jest pomoc” … było klikać ?! Oczekiwany czas przyjazdu 275 minut… a auto leci spod Szczecina. Taka sytuacja… Całe szczęście, to był jakiś (wiel)błąd systemowy i za niespełna godzinę przyjechała laweta. Miła pogawędka o boksie i sporcie i lada moment zajechaliśmy do mechanika…
„Słońce chyliło się ku zachodowi, oświetlając jedynie krwawą poświatą wierzchołki wieżowców, resztę miasta pozostawiając zaś w zbawczym, głębokim cieniu…” Była 20:57… a do domu 15 km… Trzeba spiąć ostro tyłek, zacisnąć pośladki i jazda z tematem, ty, bardziej, że 90% trasy wiedzie przez las… 2 km spokojnego biegu na rozruch HR do 155 i można cisnąć… przez łąki, przez pola, pędzi fasola… Przez łąki, przez lasy biegną grubasy… A w lesie miejscami tak ciemno, że nie widać nic, szczególnie w miejscach, gdzie rosło sporo drzew. Tam, gdzie zalesienie (?) było mniejsze było spoko. HR 170-175 i rura… Wszystko byłoby spoko, gdyby nie wilgotność i temperatura. Było tragicznie, duszno, parno, upalnie… a było grubo po 21… Oczywiście nie miałem żadnych świateł i świeciłem tylko przykładem. Po drodze minąłem czwórkę rowerzystów, którzy się mocno mnie przestraszyli, gdyż nie było mnie widać, dwa samochody i jakąś parkę na bocznej leśnej drodze w zaparkowanym samochodzie… Było ciężko… Dokręciłem do 12 km ciągłego i dotruchtałem 1 km do domu. W sumie wyszła całkiem fajna piętnastka z 12 km wkładem po 4’05/km. Lało się ze mnie, jak z cebra, ale satysfakcja z dobrze wykonanej roboty była bezcenna.
To był bardzo dobry trening mimo dość zagmatwanej sytuacji, która rozwijała się w ślimaczym tempie… ale cóż. Z każdą sytuacją trzeba sobie poradzić i podjąć rękawicę. Mogłem odpuścić temat, poprosić Iwonę, żeby mnie zabrała od mechanika, wrócić do domu, wypić 3 piwa i iść spać mając wku*** na cały świat… a tak nie zrobiłem. Leciałem przez ciemny las, nie widziałem nic szczerząc zęby i dysząc jak stary zepsuty parowóz. Było GIT !!! Uwialbiam takie treningi. Wtedy człowiek dopiero wie, że żyje !