W niedzielę miałem okazję po raz pierwszy od listopada 2013 przetrzeć się w dłuższym i szybszym biegu i się… przetarłem. Taką mam w każdym razie nadzieję. Startowałem po raz kolejny w Kołobrzegu, w Biegu Zaślubin rozgrywanym na dystansie 15km. Był to mocny bieg z mocnego treningu podczas którego chciałem utrzymać prędkość… maratońską, na której będę miał przyjemność, chociaż może to zbyt różowe słowo, startować za kilka miesięcy w Berlinie, czyli trzy trzydzieści na kilometr. Oczywiście bez ciśnienia i presji, bo najważniejszy start na wiosnę to połówka w Pradze 5 kwietnia i tam trzeba będzie pobiec ciut szybciej, ale wróćmy do Kołobrzegu.
…bieg zupełnie bez historii, ale cały wyjazd to już inna bajka. Było czadowo, jak zawsze kiedy ruszmy „on tour z Binczusiem, moim świadkiem ze ślubu, więc wyjazd zapowiadał się wesoło, był to przedsmak tego, co będzie nas czekało w Pradze… W każdym razie paskiem ruszyliśmy do Kołobrzegu i lada moment tam byliśmy. Hotel, biuro zawodów i poszukiwania knajpy z żarciem. Masakra… obeszliśmy pół miasta i nic… navi wariowała i dopiero po dobrych 40 minutach poszukiwań dotarliśmy na rynek, gdzie była włoska pizzeria. Oczywiście nie wiedzieliśmy co chcieliśmy jeść, no może z jednym wyjątkiem – złote vitargo i tu na ratunek przyszedł nam szef. Włoch „el kurczako” tak go nazwałem. Po krótkiej rozmowie skomponował nam taki zestaw, jaki chcieliśmy, czyli kurczako, warzywo, sos, makarono. Pychotka! Obżarliśmy się po uszy i do hotelu wróciliśmy… taryfą.
W niedzielę obudziła mnie Iwona telefonem, dzwoniła jakoś przed 9, więc trzeba było się zwlec z łózka, coś przekąsić – chlebek z miodkiem i vitargo i wrócić do wyrka, bo start zaplanowany był na 12:00. Pogoda nie rozpieszczała. Było masakrycznie. Wiało, łeb urywało, mewy robiły fikołki i do tego lał deszcz. Paskudnie… Całe szczęście, że do startu mieliśmy około 400 – 500m max, więc opcja marznięcia i czekania odpadła w przedbiegach. Rozgrzewkę zrobiliśmy w pokoju hotelowym, biegając od okna do drzwi i wyprawiając dziwne wygibasy. Dało się i sprawdziło się.
To MY!
Na około 15 minut przed startem wybiegliśmy z hotelu budząc przerażenie i strach wśród mieszkańców hotelu, gdyż nasz ubiór był bardzo dziwny jak na panująca pogodę. Ja np. przebrałem się za hmmm…. worek i dobrze było mi z tym. Nic mi na łepetynę nie padało, było sucho i nie odczuwałem zimnego wiatru. Polecam ten sprawdzony patent. Przetestowane kilka razy na własnej skórze.
3, 2, 1… start. Na zdjęciu fota podprowadzona ze strony www.biegnijmy.pl a obok mnie Edyta Lewandowska, która wraca do mocnego ścigania się po dłuższej przerwie. Ruszyliśmy… oczywiście w strefie startowej, prawie w pierwszej linii ustawiło się sporo zawodników, którzy pomylili koniec z początkiem, ale cóż… taki mamy klimat i tak mamy wyedukowane społeczeństwo. Szkoda gadać… a potem po wystrzale… muay thai i uderzenia łokciami, przepychanka się i MMA. Pierwszy kilometr 3:26 i jakoś się biegło. Bez rewelacji, bez fajerwerków. Z wiatrem poniżej 3:30, pod wiatr zdecydowanie wolniej a wiało z każdej strony… Pierwsza piątka 17:31, czyli planowo, ale luzu w du*** tzn w nodze nie było.
Biegliśmy do 8km we trójkę, po 8km Tomek (1283) odszedł mi i zacząłem dalej samemu rzeźbić w glinie… lekko nie było, szczególnie pod wiatr. 10km pokonałem w 35:08 a na mecie zameldowałem się po 52 minutach i 50 sekundach. Śr na 1km wyszła 3:31, czyli prawie zgodnie z planem. Nie ujechałem się i nie wyciąłem się w pień, więc nie było tak źle. Po biegu trochę ćmił mnie prawy Achilles, ale cóż, ryzyko wliczone w cenę. To był całkiem przyzwoity bieg.
Tego samego dnia, w Barcelonie startował Grzegorz, którego PB jeszcze niedawno wynosiło 2:59, niedawno bo od 16 marca wynosi 2:52:31. Grzegorz pokonał pierwsza połówkę w 1:27:44, drugą w 1:24:47, więc można szybciej pobiec drugą część dystansu? Można. We wtorek robiliśmy jeszcze TPS pod kątem prędkości 4:10/km i po ostatnim odcinku wartość mleczanów wyniosła 1,4mmol/l !!! To oznaczało wielką moc. Dla ciekawości napiszę, że w listopadzie 2013 taką samą wartość LA Grzegorz osiągnął przy prędkości 4:35/km. To jednak jeszcze nie wszystko… wisienka na deser. Grzesiek pracuje jako nawigator na statku i większość treningów wykonywał na bieżni mechanicznej, w tym nawet 30km BNP, nie muszę dodawać, że statkiem dość często buja… i to znacznie. Czapki z głów!
W Kołobrzegu Binczuś pobiegł 57:48 co przed startem w 1/2M w Pradze napawa dużym optymizmem a Grzeisek, który przygotowuje się do Dębna, z mocnego treningu bez odpuszczania pobiegł 59:23, co pokazuje, że forma rośnie.
We Wrocławiu Paweł na 10km uzyskał nowe PB 42:52, Waldek 52:30 a Qzyn 55:42!!! Na Maniackiej Mariusz również nabiegał nową życiówkę przeskakując z czasu > 40 minut na 38:31.
GRATULACJE !!!
Przy okazji udało się wskoczyć na podium, gdzie zająłem drugie miejsce w kategorii M30. W Kołobrzegu po raz pierwszy startowałem w 2005 roku, wtedy w kategorii wiekowej M30 zająłem 3 miejsce z czasem 52:35. Kawałek historii…