Dzień przed wylotem poszliśmy sobie na długi, plażowy spacerek wzdłuż najładniejszych australijskich plaż. Na początku musieliśmy dojechać do Coogee Beach, skąd z buta szliśmy na północ w kierunku sławnej Bondi Beach. Było ciepło, słonecznie i błogo.
Od początku do końca naszej wycieczki co chwilę przystawaliśmy na focenie wszystkiego, co można focić. Począwszy od plaży, przez fale, opalające się panie, ratowników, deski surfingowe, pływalnie odkryte czy tablice ostrzegawcze. Nawet dwa razy udało mi się zanurzyć zadek w oceanie, który był dość zimny, a woda w zależności od lokalizacji oscylowała w przedziale 18,5 C – 20 C. Do tego cały czas była dość duża fala, ale to stanowiło niebywałą atrakcję. Było GIT!
tak ciepło, to wcale w tej Australii nie jest…
moje fanki
…a w wodzie pływają takie stworzenia
okoliczny cmentarz…
między tymi flagami czerwono – żółtymi można pływać
Czarna Niedziela – 6 lutego 1938 roku, ponad 35 000 osób na plaży, 3 duże fale i 250 osób potrzebujących pomocy. Akcja ratunkowa trwała około 30 minut, udzielono pomocy 250 osobom, 150 wyszło bez szwanku, 60 osób zostało lekko podtoponych, 35 osób wyniesiono z wody nieprzytomnych, 5 osób poniosło śmierć w oceanie…
nawet widać zarys jakiś mięśni
…to nie to, o czym myślicie…
obiadek
bendom cycki bendzie pompa
A żeby nie było tak miło i kolorowo to nawet na tej plaży dochodziło do ataków rekinów na surferów… Nas całe szczęście nic nie zaatakowało, ale trzeba być czujnym.