Kolejny tydzień…

 Miniony tydzień w końcu minął pod znakiem dobrego treningu i udało mi się, chociaż zam nie wiem jakim cudem, zrealizować wszystkie jednostki treningowe. Strasznie dużo spraw się pogmatwało i niestety głowa nie miała żadnych szans na to, by skupić się tylko i wyłącznie na realizacji zamierzonych celów.

W poniedziałek zacząłem od razu z grubej rury, nie było zmiłuj się i opierdzielania. Maraton coraz bliżej, więc trzeba sporo trenować, chociaż poniedziałek potraktowałem lajtowo i wraz z Iwoną pomęczyłem naszych podopiecznych na cyklicznych zajęciach BiegamBoLubię w Gdyni, na które przy okazji oczywiście zapraszam. Dobra rozgrzewka, seria dynamicznych przyspieszeń o zróżnicowanej długości i wszyscy zipali, aż miło.

Wtorek… na ten dzień miałem zaplanowane podbiegi, 10 x 300m i jakoś nie byłem mega szczęśliwy z tego powodu, gdyż jeszcze gdzieś siedział w środku Kołobrzeg, ale trzeba było się spiąć i zrobić swoje. 10 x 300 wymęczyłem, więc można było śmiało odhaczyć ten trening.

 

Środa stała pod znakiem WB2BC 14km… lekko się obawiałem, jak mi pójdzie ten trening, szczególnie po wtorkowej sile, ale o dziwo prędkość 3’50 była optymalne. Trzymałem się generalnie widełek 3’47-50 i całość wyszła elegancko bo w 53:26, średnie tętno 173 a zakwaszenie 2,3mmol/l.

 

 

 
hmmm… prawie ani kawałka płaskiego, cóż… jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Czwartek… 18stka wybieganka, oczywiście po górkach, bo jakże inaczej.
 

 
Tak stwierdziłem, że będąc w Szklarskiej zaliczałem mniej przewyższeń, niż biegając u siebie w rejonach Trójmiasto – Wejherowo.

W piątek czekał mnie kolejny mocny trening, który sprawdził się kilka razy i nieźle mnie „odmulił” a były to osiemsetki x 10.

 

 
Biegało się ciężko, ale przewentylowałem płuca i rozkręciłem nogi. Prędkości nie były kosmiczne, bo w okolicy 2:37-38, ale zawsze coś szybszego udało się zrealizować.

Następnym punktem dnia była sobota, czyli co… siła, ale tym razem mój ulubiony zestaw, siły zróżnicowanej z wybiegiem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale noga zaczęła się strasznie kręcić. Zliczałem sporo mocnych podbiegów w okolicy a prędkości wahały się w okolicy 4’30/km.

 

 
Było naprawdę sympatycznie. Słonko, las, można było biegać i biegać i biegać…    Po sile, jak po sile, musi się dziać coś mocniejszego a z okazji, że 1 kwietnia biegam połówkę w Berlinie, zaplanowane miałem trzy czwórki w III zakresie. Szczerze mówiąc obawiałem się lekko tego treningu, gdyż miałem biegać po 3’40/km pierwszą a dwie kolejne po 3’35-30, żeby nie było… biegałem na czarnej drodze, która płaska nie jest.
 

 
…a dodatek jeszcze wiało. Zrobiłem 5km rozbiegania, 500m ćwiczeń w truchcie i…ruszyłem mocno, ale w miarę luźno. Biegło się o dziwo dobrze i strasznie mnie nosiło i musiałem się mocno hamować. Pierwsza czwórka wyszła w 14:20, samopoczucie super, średnie tętno 179. Kolejna czwórka, 2km pd górę i prosto do „8” i znów noga podaje. Na pierwszym pomiarowym odcinku „500m” było 1:40… więc trzeba było zwolnić i to znacznie. Całość wyszła w 14:00, HRavg 182. Na ostatniej lekko pocisnąłem i zakończyłem w 13:42, tu średni puls wyniósł 181, gdyż końcówka była lekko z górki i tętno lekko opadło w dół. Szkoda, że nie miałem laktometru, ale biegałem 0-8, 8-0, więc nie było gdzie i jak go zostawić.
 

 

To był dobry i mocny tydzień. Przerobiłem kawał dobrej, maratońskiej roboty i mam nadzieję, że chociaż trochę odpocznę i złapię ciut świeżości przed Berlinem. Żeby nie było tak różowo… we wtorek mój Tata przewrócił się i po 34 godzinach oczekiwania w szpitalu na diagnozę stwierdzono pęknięcie kości krzyżowej, więc za dobrze to nie wygląda, szczególnie że w piątek już wypisano go do domu… Nie ma, jak służba zdrowia(?)

 

2012-03-26T13:15:09+02:0026/03/2012|Różne|

Tytuł