Bieg św. Dominika – 5km

W sobotę startowałem w Gdańsku w Biegu Św. Dominika, czyli w krótkich, mocnych i szybkich (jak dla mnie) zawodach, rozgrywanych na gdańskiej starówce. Dystans niby 5km, ale z podkreśleniem słowa „niby” bo rzeczywisty ciężko określić…

 

 

Po numer startowy pojechałem w piątek po pracy i niestety władowałem się w największą ulewę, która w tym czasie zmasakrowała część Gdańska, unieruchomiła tramwaje, pozalewała piwnice i utopiła kilka aut, w tym prawie i moje… Dużo nie brakowało, w pewnym momencie padła elektryka i silnik, ale cudem udało się to wszystko reanimować. Woda przez którą pędziłem z prędkością światła miała ponad pół metra, a co to znaczy dla osobówki… ale cóż… no risk – no fun… i do przodu.

Biuro znajdowało się w hotelu na terenie Wielkiej Lechii, czyli na historycznej ul. Traugutta 29, ale niestety takiego panującego tam bałaganu, chociaż to najdelikatniejsze słowo w życiu nie widziałem. To był „real horror show” i wielka dezinformacja. 2 panie biegające wzdłuż stołów, przewracające kartony i szukające czegoś gdzieś… udało mi się odebrać numer, chipa, agrafki i kazano czekać… na „coś”…. ale na co, tego nikt nie wiedział. Po moim zapytaniu, czy w pakiecie coś jeszcze ma być, na co warto czekać… otrzymałem odpowiedź „nie wiem, trzeba czekać”… odpuściłem ten temat i wróciłem do samochodu, który całe szczęście odpalił! Wracając przez WMG w małym korku widać było szkody, jakie uczyniła ulewa, która pozatapiała tory tramwajowe, na szosę naniosła szlam i błoto i spowodowała mega korki, które jakimś cudem ominąłem, z resztą sam nie wiem jak. Wróciłem do Wejherowa, pojechałem po Iwonę i wróciłem późno, że niestety nie udało mi się zrobić rozruchu… tu był błąd, za który wiedziałem, że przyjdzie mi zapłacić. Niestety… ulewa i zmęczenie i perspektywa nocnego wypadu na Rębiechowo sprawiły, że odpuściłem całkowicie temat biegania. Pooglądaliśmy chwilę IO i do wyrka a o… 0:05 pobudka… i jazda, tym razem Iwony WRC a’la Loeb na Rębiechowo (moje białe WRC – LPG złapało gumę…). Jechało się spokojnie, spotkałem lisa, sarenkę i znalazłem jedną stację radiową, która puszczała ciężką muzykę, więc jechało się całkiem sympatycznie. Na lotnisku czekałem aż wyląduje różowy samolot z Barcelony, którym wracał Mariusz Giżyński z autografem Pauli Radcliffe dla mnie. Dzięki Mariusz! Do domu zajechałem o 2 w nocy i od razu do wyrka, spało się dobrze i o 9:30 trzeba było wstać, pojechać do załatacza opon, czyli do wulkanizatora, zaklajstrować dziurę w oponie, zjeść coś i ruszyć do Gdańska na zawody. Było ciepło, parno i oczywiście był korek, więc trzeba było wybrać inną trasę, przez Hutniczą. Po drodze zabrałem Andrzeja i ruszyliśmy na starówkę. Krótki lans po ulicach, znalezione fuksem miejsce parkingowe i można ruszyć na spacer do centrum zawodów. W biurze spotkaliśmy kilkunastu znajomych i po zmianie ciuszków z Krzyśkiem ruszyliśmy na rozgrzewkę. Biegło się ciężko, 4km rozbiegania w upale nie były przyjemne a zamiast nóg miałem dwa kołki, co wcale nie wróżyło dobrze na bieg. 4km, chwila sprawności, rozciąganie, 2 przyspieszenia… i nic… drewno, czułem się jak Pinokio.

 

Start… było ciasno i wąsko. Oczywiście sporo osób, ba nawet więcej niż więcej nie ustawiało się w swoich sektorach.

 

 

Kilkunastu starszych panów stało w przedziale poniżej 16 minut… o 16:50 ruszyliśmy… plan był prosty, trzymać grupę… trzymałem kawałek, ale potem plan się zmienił i postanowiłem biec z Iwoną Lewandowską, z którą miałem nadzieję wygrać… na nadziei się skończyło…

 


 
Biegło się ciężko, nie było luzu to jedno a drugie to mocne tempo, do którego nie jestem przyzwyczajony. Prędkości rzędu 3’00 – 3’10/km są zdecydowanie jak na ten trening za wysokie, więc dało się to odczuć. Dużym minusem niestety tego sympatycznego biegu jest trasa. To, że nikt nie wie jaką rzeczywiście ma długość to najmniejszy problem, ale najpoważniejszym utrudnieniem jest jej przepustowość. Biega się 4 i pół okrążenia, pętla ma około 1,1km a na biegu biega około 600 osób… jest bardzo wąsko, są ostre zakręty, więc jest ciągła mijanka wolniejszych biegaczy. Tu niestety kłania się kultura wolnych zawodników, którzy nie schodzą z drogi szybszym, tylko szeroką ławą biegną przed siebie, tarasując trasę. Ciężko przy prędkości 3’/km mijać tabuny biegaczy. Ciekawą sprawą, którą zauważyłem była… kałuża… tak, przeszkoda wodna o nazwie kałuża. Kałuża była zlokalizowana na zakręcie, a biegacze nie wiadomo czemu (???) ją omijali tworząc paskudny korek… Co strasznego jest w kałuży, że nie można przez nią przebiec, przecież są zawody, na których każdy się ściga. Ciap, ciap, ciap i już po strachu… nie rozumiem tego.

 


 
W każdym razie biegło się średnio, odpuściłem na 2 i 3 okrążeniu i z prędkości 3’00 zwolniłem na około 3’15-16/km tak to czułem. Iwona oczywiście mi odeszła, jak młodemu juniorowi, więc musiałem obrać inny cel… tym celem stał się Wiesiu, kolega z Gniszewa, z którym często rywalizujemy na zawodach.

 


 
Wiesiu na 1 planie, na drugim ja. Na ostatnim kole Wiesiek był jeszcze przede mną, ale na ostatnich 150-200m spiąłem się i puściłem nogi i go przegoniłem. Wojtek Więckowski fajnie to skomentował, że depnąłem, jakbym startował na setkę i poszedłem przed siebie… Ostatnie okrążenie faktycznie było mocniejsze, wg Garmina około 3’08/km, ale co prawda nie ufam tej technice…

 

 

Dystans wyszedł około 5,2km i tyle faktycznie mogło być, patrząc na czasy czołówki. Na bank było więcej niż 5km… moja śr/km w tym przypadku wg Garmina wyszła 3’10/km wg organizatora 3’18/km rozpatrując, że trasa miała 5km.

 

 

Biało – Zieloni !!!

 

Czy jestem zadowolony z tego biegu? Myślę, że tak. Pobiegłem na miarę swoich możliwości, kilka spraw osobistych sprawiło, że głowę miałem nie na miejscu, tylko gdzieś indziej, więc to również wpłynęło na samopoczucie a brak sobotniego rozruchu wpłynął odczuwalnie na motorykę i czucie mięśniowe.

 

 

W klasyfikacji wiekowej zająłem II miejsce, czyli można start zaliczyć do udanych. Było to 6 podium na 6 ostatnich startów… to chyba mój taki skromny rekord… który mam nadzieję, będzie trwał jak najdłużej, chociaż z drugiej strony coś czuję, że forma zaczyna iść w dół, co jest jednak normalne i wytłumaczalne. Pożyjemy – zobaczymy.

 

2012-08-07T09:40:33+02:0007/08/2012|Różne|

Tytuł