…w treningowo startowym skrócie

Żyję, trenuję, mam się dobrze, chociaż nie do końca dobrze, ale nie jest i źle. Więc reasumując jest jak zawsze po japońsku, czyli jako tako. Treningowo przerobiłem, co miałem do przerobienia i z tego punktu tematu jestem zadowolony. Umęczyłem się straszliwie. Byłem notorycznie niewyspany a do tego lekko skatowałem przyczep prawej czwórki a dokładnie ściegno tego mięśnia w punkcie, w którym łączy się z rzepką. Bolało, jak biegałem, kręciłem i pływałem, ale o tym później.

 

Może zacznę od lipca. Całkiem sympatyczny miesiąc. 1048km w nogach i rękach, 61 godzin i 47 minut treningu a w tym tylko 298km biegu, 26km pływania (tyle zawodnicy pływają w tydzień) i 725km roweru, na który starałam się położyć największy akcent i najbardziej się na nim skupić, jako że to moja pięta achillesowa. Rower zaczął wychodzić coraz lepiej i zacząłem się na nim coraz lepiej czuć, ale nie jest to, co chciałbym osiągnąć. W niedzielę będzie ciężko, wiem to doskonale, ale nie ma co narzekać. Może to brzmi śmiesznie, ale chciałbym utrzymać średnią między 31 a 32km/h… tak, tak, tak – tak się jeździ rozjazdy i tak się rekreacyjnie kręci, ale kontując ten argument mogę unieść się i powiedzieć (za co zaraz spadną na mnie gromy), że przebiec maraton po 4’00 to żaden wyczyn, tylko spokojny II zakresik, taki na lajcie. Nie jestem kolarzem, nie byłem i nie będę. Tyle, co kręciłem to nic a poza tym, jak to kilku znajomych skwitowało „może nie masz pary w nogach”… i właśnie tak jest i dobrze mi z tym. Wracając jednak do treningów rowerowych, 25.07 pojechałem bardzo fajny trening w zmiennej formie w postaci oidcinków 4 i 5 minutowych i śr/km wyszła mi uwaga, uwaga… 30,8km/h i jestem z tego bardzo zadowolony. Podczas tego treningu miałem miłą sytuację, podczas której poczułem się, jak rasowy kolarz heheh… na „218”stce zauważyłem przed sobą kolarza, którego minąłem, ale chyba tylko z tego powodu, że cisnąłem mocny odcinek i miałem na budziku ~35km/h. Po chwili kolarz mnie dogonił i grzecznie się zapytał, czy może się podłączyć… rzuciłem mu „wskakuj na koło” … na kolejnym podjeździe podziękował i puścił mnie przodem samego. Po tym pamiętnym rowerze wieczorkiem machnąłem luźne 3km w Zatoce, w piątek poprawiłem techniką na pływalni i lekkim rozbieganiem z rytmami. Sobotę odpoczywałem. Grill, rybka zwana z pstrągiem, czyli łykend w Wałczu pod znakiem 3. Wałeckiego Biegu Filmowego, w którym po raz kolejny miałem przyjemność wzięcia udziału. Rewelacyjna impreza, świetny klimat i jeszcze lepsza załoga. BiegamBoLubię team i to wyjaśnie wszystkie wątpliwości. Było git. Do późnych godzin nocnych dyskutowaliśmy na różne tematy a w niedzielę w samo południe ruszyliśmy na 9,99km trasę. 

 

 

555482_462061403890817_1167271354_n

 

Bieg rozgrywany był na jednej pętli wiodącej wzdłuż jeziora, co w pewien sposób dawało  chociaz optyczne złudzenie chłodu i cienia, ale niestety w rzeczywistości było upalnie, parno i duszno. Po kilku kaemach czułem się, jakby ktoś zabrał mi całe powietrze. Nie było czym oddychać to jedno a drugie, to zamulenie nóg czwartkowym długim treningiem, czyli typowy brak świeżości. Od samego początku mocno ruszyła spora grupka zawodników a ja bez spinki za nimi, chociaż męczyłem się niesamowicie. Zero tlenu. Na około 4,5km organizatorzy zafundowali fajny ostry podbieg, którym normalnie bym się cieszył, ale w tym przypadku, czułem, że zostawię na nim sporo zdrowia. Tu minąłem kilku chłopaków i na zbiegu starałem się puścić nogi i mocniej pocisnąć. Jakoś wyszło.

 

71401_462063933890564_1423902831_n

 

Od około 6-7km mocno cisnąłem z kolegą, ze zdjęcia i była to taka walka, jaką lubię, czyli mocno aktywnie, bez odpuszczania. Zerwałem na niespełna 400m przed metą i udało się dobiec na 7. pozycji w generalce. Rok temu było pudło i II.m ale to było rok temu, jak trenowałem bieganie i akurat byłem w okresie mocnego gazu po maratonie w Tromso. Czas, jaki osiągnąłem… 35:44, czyli bardzo słabo, ale wiadomo w jakim etapie treningu byłem w tym momencie.

 

1013192_152099168320033_414091817_n

 

Na to, że trasa miała 9,99km ani mniej i ani więcej, świadczy zapis z mojego GPS’a. Oczywiście satelitarne pomiary traktuję z przymrużeniem oka, ale 9,99km jest i basta. Po biegu musiałem przez chwilę dojść do siebie i wylać na moja łysą łepetynę dobre 2 litry wody, żeby zacząć jakoś funkcjonować, ale przeżyłem i było git. W Mistrzostwach Polski BiegamBoLubię zająłem ostatecznie 4.m. Po biegu szybka kąpiel w jeziorze, rozdanie nagród – załapałem się na II m. w kategorii wiekowej M 20 (16 – 39 wiosen) i w losowaniu wygrałem zestaw filmów i pamiątkowe gadżety od sponsorów. To był świetny bieg i za rok po raz czwarty planuję tam wystartować.

 

Droga powrotna minęła za kierownicą nasłuchując CB, Yanosika i radia. Kolano bolało, co coraz mniej mi się podobało. Kolejny tydzień planowałem mocniej pocisnąć, ale z drugiej strony musiałem uważać, na kolano. Z mocnych akcentów, które wykonałem to wtorek na góralu (38km) i typowo siłowa, twarda jazda po górach a’la płyta – oś + dużo podjazdów w tym jeden prawie 10km. Było mocno. Środowy wieczór upłynął pod znakiem 22km biegu ciągłego, w którym znalazła się środkowa 18stka po 3’47/km (LA 1,6mmol/l) a całość zamknąłem z czasem 1:25:41. Czwartek woda, woda, woda pod dachem i odcinki… 550 – 450 – 350 – 250 – 150 – 50, spokojnie, tlenowo, bez ciśnienia, piątek OWS czyli 3km w Zatoce w tym 3 cia pięćsetka ciut żwawiej bo ze śr 1:47/100m i sobota… dzień kota. Tu miałem prosty plan… w łeb ile wlezie! Zero oszczędzania się i zero tolerancji nad sobą. Lekka rozgrzewka na rowerze + 30km ze śr 32,6km/h w mega słońcu (mój nowy rekord) + 7km WB3 op 3’36/km na patelni w skwarze i upalnym upale bez ani krzty cienia. To, że było naprawdę mocno, świadczy HRmax, które osiągnąłem na końcu = 191 przy prędkości < 3’20/km. Tym mocnym treningiem w sumie zakończyłem przygotowania do 1/2IM w Gdyni, gdzie wystartuję w najbliższą niedzielę. Na uwagę zasługuje jeszcze jeden trening, który zrealizowałem na zakończenie tygodnia. Było to wodne, mocne przetarcie z częścią głowną 2 x 3 x 6 x (200m p.45″, 100m) i tu dałem bardzo dużo z siebie, aż zrobiło mi się bardzo ciepło. Średnia z całego treningu wyszła jak dla mnie kosmiczna bo wraz z rozgrzewką, schłodzeniem i przerwą odpoczynkową i chwilą techniki 1:41/100m.

 

Wracając do mojego kolana. Na treningu przeciążyłem ściegno mięśnia czworogłowego, a dokładniej jego pczyczep przy rzepce. Diagnoza brzmiała poważnie, co średnio mi się uśmiechało, ale dzięki doktorowi Gietce udało się to szybko, sprawnie naprawić a co mnie zadziwiło najbardziej… jednym zabiegiem!!! Jedna sesja porządnego lasera nowej generacji i wyszedłem jak nowo narodzony. Zero bólu!!! Szok. Oczywiście profilaktycznie czeka mnie jeszcze kilka takich zabiegów, ale to tylko pro forma. Noga nie boli, działa jak należy i mogę spokojnie trenować.

 

9c2c77b51c9037a5c6a5ceb0a66d0ea58963faba130a78d793a5200bea33c496

 

2013-08-05T07:35:55+02:0005/08/2013|Różne|

Tytuł