raz, dwa, tri… i już, czyli herbalife triathlon gdynia 2013

1084970_525842264135487_448970832_o

 

Rachu, ciachu i po strachu, chociaż strachu jako takiego nie było. Zero stresu przedstartowego, zero ciśnienia, presji, przysłowiowej „sraczki”, tylko spokój, opanowanie i wiara w trening i w to, że swoje się wybiegało, wypływało i wyrowerowało, więc nie ma innej opcji, jak dolecieć do mety i zamknąć zegar z czasem < 5h. Z takim celem trenowałem i wystartowałem w kolejnej, trzeciej już w mojej skromnej karierze triathlonisty – połówce, czyli 1/2 IM. Dla niewtajemniczonych to zabawa, która składa się z przepłynięcia 1900m, przejechania 90km i przebiegnięcia 21,1km w jednym dniu, ciurkiem, ciągiem, bez przerwy… ot tak i już.

 

Może wstępem, kilka zdań w temacie treningu. Rowerowy poszedł ok, chociaż przeholowałem i doznałem niewdzięcznej kontuzji o której pisałem, ale to przysłowiowe „szczęście w nieszczęściu” i dzięi temu mogłem odpocząć w ostatnim tygodniu, w którym praktycznie nic nie robiłem. Nie jeździłem nic, bardzo mało biegałem i mało pływałem. W środę zrobiłem ciut mocniejszy bieg bo 10km w lesie w tym ostatnie 3km w okolicy 3’45 – 55 i an deser 10 x 100m mocnego, żywego, dynamicznego biegania. Pływanie… nie szło. Nie szło, jak cholera, albo szło jak krew z nosa. W niedzielę na pływalni było jeszcze ok, ale OWS – tragedia. Zero luzu, zero świeżości, więc odpuściłem i nie cisnąłem nic. W sobotę w Rewie potaplałem się jakieś 40′ i zrobiłem 2 mocniejsze setki w 1:39 i 1:42, ale reszta była słaba… dodatkowo zostałem zaatakowany w wodzie przez kormorana (ptak), który przypuścił na mnie dwukrotnie atak i podziobał mi rękę. Myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, w głowie zapaliła mi się kontrolka a’la „Ptaki” Alfreda… a na dłoni będę miał bliznę, więc uroczyście oznajmiam, że sezon polowania na kormorany został … otwarty!!! Na pohybel!

 

Piątek… cały dzień latania, jeżdżenia, kręcenia i odbierania pakietów. zero oddechu i wytchnienia, dodatkowo w moim WRC LPG skończyły się hamulce z przodu… i jazda była mało przyjemna i mało komfortowa, zgrzyt, zgrzyt, pisk, pisk… dodatkowo padło mi podświetlania deski rozdzielczej, zdechły tylne i przednie pozycje, życie… ale wracając do piątku, zrobiłem to, co jest największym grzechem *biegacza, *kolarza, *triathlonisty (*podkreślić potrójnie), a więc… zmieniłem ustawienia mojego czerwonego bolidu i to znacznie. Podwyższyłem siodełko, które dodatkowo przesunąłem dobre 2 cm w przód i opuściłem jego dziób w dół… a to wszystko na 2 dni przed startem i bez kontrolnej jazdy w terenie. Oczywiście powierciłem w miejscu na moim TACXie, ale to nie to samo. Przygotowałem więc machinę, dobiłem kółka do 7bar, ponaklejałem numerki na kask, sztycę i przygotowałem wszystko do godziny „W”.

 

993378_574471812595970_191849475_n

 

Borys też był silny, zwarty i gotowy. Już jest taki wielki i taki gruby, że jak widać na zdjęciu, jak trzymam go na ręce, majta mi nogami, no ale to tak na marginesie. Sobota… rozpływanie w Rewie + walka z kormoranem, ostatnie poprawki, pakowanie bolidu do bezhamulcowej maszyny i jazda na expo i do strefy zmian w celu pozostawienia roweru na noc. Okryłem bestię folią, zostawiłem pod koszykiem buty, hełm i wróciłem na odprawę, gdzie po wywodach sędziego głównego zawodów, który lekko się skompromitował brakiem podstawowej wiedzy, wróciłem do domu, zahaczając po drodze o sklep, w którym zakupiłem wspomagacz o nawie Łomża miodowa (jest smaczna i zdrowa). Po 22 wbiłem się do wyrka i o 6 rano dnia następnego wstałem. Samopoczucie było OK, zero stresu, zjadłem więc śniadanko (buła z masłem i miodem + zielona herbata + żel) i ruszyłem na Skwer. Auto zostawiłem na parkingu, zabrałem klamoty i pomaszerowałem do T1/T2. Na miejscu lekko się zdziwiłem, gdyż nie mogłem odnaleźć mojego hełmu i laczków, ale okazało się, że zaparkowałem rower na stanowisku 1295 zamiast na 1292… hmmm… Po drodze spotkałem sporo znajomych, więc czas minął bardzo szybko i lada moment trzeba było maszerować na start…

 

zdjęcie (1)

 

Na focie z Krzyśkiem i Marcinem – wiem, że wyglądamy, jakbyśmy byli lekko zrobieni, ale zapewniam, że bylismy w 110% trzeźwi. Widać totalny luz i fun, chociaż Krzychu jest jakoś lekko spięty i widać delikatną niepewność na jego twarzy.

 

zdjęcie (4)

 

Olejek…

 

…i można było maszerować na plażę. Idę na plażę, na plażę, na plażę… wejście do strefy, krótkie rozpływanie, kilka wygibasów, skłonów, krążeń ramionami, pogadanka ze znajomymi i koncentracja na start… szybka wizualizacja trasy, przypomnienie czynności i skupienie…

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

_FLO0346 _FLO0358

Było ciasno i wąsko, typowa przepychanka i delikatna bijatyka, kilka kopnięć, kilka łokci, oberwałem dwa razy w głowę, prawie straciłem okularki, ale nie było tak źle – byle do pierwszej bojki nawrotowej, później będzie luźniej i swobodniej. Płynęło się od samego początku słabo, brakowało luzu i swobody, szukałem nóg, czyli kogoś przede mną, za kim mógłbym płynąć jak najmniejszym kosztem energii.

 

 

Na końcu prostej zacumowany był statek, który trzeba było ominąć, dopłynąć do kolejnej bojki i cisnąć dalej prosto przed siebie – ile fabryka. Po dopłynięciu do ostatniej bojki, był skręt w lewo i sznureczek maszerujących, wybiegających trajonistów, którzy poradzili sobie już z wodnyą przeprawą, było płytko, więc pływanie nie wchodziło w grę i trzeba było dreptać… włączyłem LAPa i zobaczyłem słaby czas 34:40, cóż, miało być lepiej, ale to dopiero początek. Wykulałem się na plażę, przybiłem piątkę z Łukaszem Grassem, który prowadził spikerkę i rozpocząłem ponad 400m bieg do T1.

 

1167306_633765876642729_599022321_o

 

Odnalazłem swój bolid, ubrałem się jak należy, czyli hełm, gogle, skarpetki, buty i przez strefę zmian, długą na ponad 300m ruszyłem biegiem z bajkiem by za chwilę wskoczyć na siodło i ruszyć przed siebie… Po rozpoczęciu jazdy pierwsze co zauważyłem, to wiatr… wiało… i to zdrowo. Typowy północny wmordwind, czyli zapowiadało się wietrzne pedałowanie. Na kierownicy miałem zamontowany Garmin Iwony, który miał działać, jak licznik rowerowy (GPS) a swojego miałem założonego na nadgarstek. Coś jednak pochrzaniłem w multisporcie i nie działało, jak należy, a szkoda bo wodę miałem ustawioną co 100m, rower co 5km i bieg co 1km. Na dodatek Iwony Garmin również strzelił focha i co chwilę gubił satelity, więc musiałem kilka razy go zrestartować.

 

1096966_583677005004951_1923633732_o

 

Jechało się mega, jak dla mnie to z prędkością światła, bo na budziku widziałem 30, 31, 32 a nawet 36 czy 38km/h, więc była moc. Zmiana pozycji wyszła na dobre. Po 10 minutach wciągnąłem pierwszy żel i kolejne co około 45′ co nie pozwalało odciąć mi przysłowiowego prądu. Na kilku ulicach czuć było mocny wiatr, który skutecznie utrudniał jazdę i tam prędkość spadała do 24 – 26km/h. Na pozostałych odcinkach trzymałem > 30 i co dziwne ja też wyprzedzałem. O stanie nawierzchni naszych dróg nie będę się wypowiadał, bo dziury są, ale tak jest i nie mam na to wpływu, trzeba było więc uważać, żeby nie wpaść w jakąś i nie załatwić roweru, bo byłoby szkoda.

 

1147476_633765366642780_1743884826_o

 

Co do draftingu, to powiem, że był i kilka razy przeganiał mnie spory peletonik w tym nawet jeden złożony z dwóch dziewczyn, które szły naprawdę mocno siedząc sobie wesoło na kole. Sędziowie na motorach jeździli i gwizdali, rozbijali grupki i kazali się rozdzielać, ale na niewiele to skutkowało. Rozwalił mnie komentarz jednego zawodinka na czasowym Looku za gruba pieniądze, który po takim rozgonieniu przez sędziego skwitował to tak: no, w końcu odjechał, można będzie się dalej wieźć…” Cóż… bez komentarza.

 

zdjęcie (6)

 

Wracając do samej jazdy, Iwony GPS miał zaprogramowanego, chyba z automatu, auto – lapa i co 5km piszczał i pokazywał międzyczas – rewelacja. Wyskakujące 8 minut z hakiem czy 9 bardzo mocno napawało mnie optymizmem i wiedziałem, że złamanie 3 godzin jest tylko formalnością. Naprawdę dobrze się czułem na rowerze i nie było żadnego spadku energii, czy mocy. Było dobrze. Szybko policzyłem, że jak na wlocie do T2 będę miał na zegarku czas 3:30 to wystarczy pobiec po 4’15, żeby zmienić 5:00… Jakie było moje zdziwienie, jak zobaczyłem 3:28. Zaparkowałem bolid, założyłem Kinvary i ruszyłem na 21km tourne po Gdyni…

 

1157704_633765739976076_738780613_n

 

Na wyjściu z T2 do dalszej walki mobilizował Łukasz Grass, który wraz ze zgromadzonymi licznie kibicami dał mi mega energetycznego kopniaka do dalszej walki. Lekko obawiałem się mocnego biegania z kilku względów. Raz, że pojechałem jak na moje możliwości bardzo mocny rower, dwa temperatura… termometr na budynku Urzędu Miasta pokazywał 25 kresek a schowany był w cieniu, trzy – to cztery prawie kilometrowe podbiegi pod ul. Świętojańską. Ruszyłem mocno, ale oczywiście, jak to jest w trajlonie nie potrafiłem ocenić po ile biegnę. To pewnego rodzaju stan, w którym znajduje się organizm i pewne specyficzne napięcie mięśniowe, które powoduje, że nie czuje się nic oprócz kołków…

 

_FLO0866

 

Po kilku metrach usłyszałem ogłuszający doping kibiców, którzy setkami oblegali całą trasę. Z każdego miejsca słyszałem „Suchy, Suchy!!!” co dodawało mi skrzydeł i pozwalało zapomnieć o zmęczeniu ponad 3 i pół godzinnym wysiłkiem. Pierwszy km chyba 3’47, drugi podobnie, trzeci z górki w okolicy 3’36 i wiedziałem, że jest dobrze. Świętojańska, Piłsudskiego, Bulwar, Skwer… i tak 4 razy.

 

_DSC9341

 

1150665_633765806642736_703178691_o zdjęcie (7)

 

…teraz to ja mijałem i mijałem hurtowo. Biegłem luźno, swobodnie, lekko i dynamicznie, czułem się świetnie, chociaż kilometry biegnące bulwarem w upalnym słońcu do lekkich nie należały. Na trasie po kolei mijałem znajomych, którzy wyprzedzili mnie w wodzie i na rowerze i teraz gratulowali mi dobrego biegu. To było bardzo fajne i miłe uczucie. Pozdrawiam z tego miejsca Sebastiana Dymka, Bartka Osiora, Romka Magdziarczyka, Marcina Sobczaka i Emila Wydartego, z którym przybiliśmy sobie piątki na trasie i życzyliśmy powodzenia na kolejnych kilometrach.

 

DSCF4752

 

Ostatnie metry przebiegały na zielonym dywanie i pokonałem je podobnie, jak całą trasę z uśmiechem na ustach. Kiedy na zegarze zobaczyłem czas 4:50 byłem szczęśliwy i mega zadowolony z tego, że mój pseudotriathlonowy trening przyniósł upragniony efekt i zakładana granica 5:00 została złamana z dużym zapasem. oficjalny czas, z którym zameldowałem się na mecie to 4 godziny, 50 minut i 36 sekund. Zająłem 53 miejsce w klasyfikacji generalnej i 10. miejsce w kategorii wiekowej M30.

 

Czas poszczególnych konkurencji / miejsce:

 

1. PŁYWANIE: 34:47 / 206

 

2. T1: 4:28 / 167

 

3. ROWER: 2:48:36 / 323

 

4. T2: 1:43 / 230

 

5. BIEG: 1:21:02 / 5

 

Co jest do poprawy? Wiadomo: swim, bike i zmiany. Bieg… można było spokojnie jeszcze urwać minutkę, ale nie chciałem się wycinać na maxa i zostawiać za dużo zdrowia. sezon jeszcze trwa i niedługo kolejne starty (25.08 Półmaraton w Wałbrzychu i 20.10 maraton na Majorce) , gdzie trzeba będzie pobiec naprawdę mocno.

 

Czy jestem zadowolony z tego startu? TAK. Szczególnie cieszy mnie dobra jazda na rowerze, chociaż śr = 32km/h jest mizerna i słaba patrząc na innych zawodników, ale jako ze jest to mój najsłabszy element to i tak jestem z tego zadowolony. Jechałem poza tym na zwykłej szosówce, nie miałem czasowego bolidu, kasku aero i karbonowych szybkich kół, z wyjątkiem pożyczonego przedniego, tył zostawiłem swój ze względu na większe zębatki. Po pływaniu byłem na 206 pozycji, po rowerze na 328, a po biegu na 53, czyli na ostatniej konkurencji wyprzedziłem 275 osób !!!

 

To były dobre zawody!

 

Z tego miejsca chciałbym bardzo mocno podziękować wszystkim tym, którzy pomagali mi osiągnąć ten sukces, wspierali mnie i pomagali mi. Najbardziej dziękuję mojej zonie Iwonie, która musiała znosić moją absencję w domu spowodowaną treningami, ale myślę że aż tak długo to mnie w domu nie było. Krzyśkowi Sarapukowi, który wsparł mnie swoim góralem, na którym mogłem trenować, Nikolaosowi Waraczewskiemu, który pożyczył mi komplet szybkich kół, Sylwkowi i Michałowi Borkowskiemu z Bortexsport.pl za nieograniczony dostęp do odżywek oraz wszystkim tym, którzy kibicowali mi na trasie zdzierając swoje gardła! Jesteście wielcy, to było delikatnie mówiąc zajefajne i nie myślałem, że tyle osób będzie mnie dopingowało na trasie.

 

2013-08-13T16:59:48+02:0013/08/2013|Różne|

Tytuł