130…

537639_420550024704114_2047600150_n
 

Kolejny tydzień za pasem, jak zawsze poniedziałek musiałbyć …hmmm…. delikatnie mówiąc „słaby”, chociaż to delikatne okreslenie i najlepszym, które mogłoby go okreslić to do du**… Od rana coś nie trybiło mi w aucie, moje mega wypasione wrc lpg jakoś słabo chciało zapalać i zaczęlo mnie to niepokoić… Po treningu odpaliło, ale po chwili… radio stop, nawiew stop, światła stop, motor stop… i ani drgnie. Zadzwoniłem po kolegę, pchnęliśmy drania i znów… 1, 2, 3… pradu brak. Cóż, aku zdechł, więc diagnoza teoretycznie prosta… wszystko poszło z aku więc albo prąd gdzieś uciekł i nie wrócił, albo nie ma ładowania i aku stał sie pusty, gdyż wszystko poszło na zasilanie radia, więc zostawiłem auto gdzieś i za pomocą żony wróciłem do domu…

 

We wtorek akcja – reanimacja, czyli aku na warsztaty, prostownik i dzida do mechanika… Mechanik okazało się, że ma… hmmm, jakby to powiedzieć uszkodzony miernik, gdyż nie pokazywal mu napięcia na wyjściu z akumulatora, więc polecił mi podjechać 300m dalej do elektryka… tak też zrobiłem. Pan pstryk elektryk przyłozył miernik do akumulatora, do alternatora i powiedział, że nie ma ładowania, po czym skwitował… dwie dyszki za diagnozę… W każdym razie zostawiłem auto u mechanika i do domu wróciłem skmką i następnie autobusem. Dałem radę i trafiłem. Na ten dzień na treningu zaplanowany miałem akcencik w postaci dwóch siódemek po około 3:45 – 40/km. Ruszyłem na moim polu… biegło się żwawo, trochę za mocno, ale samopoczucie było ok. Do czasu. Na 90 stopniowym zakręcie w okolicy 4,5km nie wyrobiłem wchodząc w wiraż, złapałem poślizg (wszystkie systemy miałem wyłączone, łącznie z kontrola trakcji) i… zaliczyłem piękny szlif dłońmi po asfalcie a żeby nie było, to całość tej bogatej gimnastycznej figury zakończyłem przewrotem przez bark (na asfalcie) i kilometr dokończyłem w 3′:0… całą siódemkę zamknąłem z czasem 26:11. Bolała mnie łydka, którą do dziś mam zbitą, dłoń, z której wydłubywałem żwirek, lekko bark, ale nie połamałem sie. Kolejne 7km zamknąłem w 25:47 i dokuśtykałem się 4km do domu. Trochę za mocno ten trening poleciałem, ale nie czułem się jakoś mega wycięty.

 

Kolejny dzionek to 22km górskiego rozbiegania po 5’02/km, czwartek siła na polu, a piątek tysiączki… 3:18, 23, 23, 22, 22, 24, 25, 26, 21, 17 na przerwie 200m w truchciku. Chciałem biegać między 3:30 a 3:25, ale za Chiny ludowe nie mogłem wstrzelic się w prędkośc. Tu wracając i nawiązując do mojej białej strzały, dysponowałem już autem i nie musiałem przemieszczać się środkami komunikacji miejskiej po Redzie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Wiem do których autobusów wsiadać a do których nie. W zielonych trzeba wiedzieć, do kąd chce się jechać (jak się nazywa przystanek) bo kierowca na wejściu odpytuje i nie wystarczy powiedzieć np. „do domu”. Tak, więc w piątek biegałem 10 x 1km, w sobotę za to nie biegałem nic. Brałem udział, jako expert w pikniku rodzinnym Healtahead dla jednego z dużych banków, podczas którego biegałem z pracownikami i udzielałem porad zabłąkanym biegaczom… niestety wyszło po raz kolejny to, czego się obawiałem… „mój PB na 10km to 58′ a na trenigach biegam po 5’40-50/km…” . Nic dodać – nic ująć.  

 

Na niedzielę zaplanowałem dłuższe rozbieganie z lekko mocniejszą wkładką, ruszyłem więc z żelem w kieszonce i połówką w trasę… Tym razem wybrałem w miare płaski odcinek z lekkim niespełna 4km leśnym podbiegiem. Biegło się ok, chociaż ćmił mnie prawy Achilles, co wcale mi się nie podobało. Samopoczucie było ok, chociaż HR lekko poszło w górę, ze względu na ciepłą pogodę i żwawe tempo biegu, ale całość wyszła bardzo przyzwoicie i optymistycznie. Całość wyszła po 4’32/km przy średnim HR 150, czyli ok. Cały tydzień zamknąłem z liczbą 130km, co przybliża mnie do ukończenia maratonu w październiku coraz bardziej, ale.. niepokoi mnie lekkie ćmienie w ścięgnie, co może oznaczać zbliżające się (odpukać) kłopoty….

 

2013-09-09T13:22:08+02:0009/09/2013|Różne|

Tytuł