mo­ja głowa bie­rze rozwód z moim ciałem

DSC_0187 (2)
Do napisania tego krótkiego postu natchnął mnie wywiad z Henrykiem Szostem, przeprowadzonym dla wyborcza.pl
Pozwolę sobie zacytować, pewien akapit, pierwsze pytanie, pierwszą odpowiedź, która otwiera wywiad i ukazuje całe sedno, piękno jak i horror i najtrudniejszą stronę maratonu.

Czy maraton boli?

– Na 38. kilometrze nawet włosy bolą. U mnie to się objawia ogólnym osłabieniem organizmu, od układu oddechowego po serce i mięśnie. Gdy kończy się energia, bo spaliliśmy węglowodany, a tłuszczu maratończyk za dużo nie ma, zaczyna się spalanie białek, organizm sam się zjada. Choć amatorom to raczej nie grozi. Na igrzyskach olimpijskich w Londynie w 2012 roku cisnąłem, ile mogłem, i nagle poczułem, jakby serce mi się skurczyło i nie chciało rozkurczyć. Biegłem dziewiąty, walczyłem o siódmą lokatę, ale musiałem odpuścić, bo poczułem, że albo dobiegnę na tej pozycji, albo padnę. Choć do mety został tylko kilometr. Czasem mam też wrażenie, jakby mięśnie się rozrywały. Od pośladków do stawu skokowego. Bóle, zesztywnienie, bo kwas mlekowy już blokuje włókna mięśniowe. To są ekstremalne doznania, które trzeba opanować, żeby nabiegać dobry wynik. Mówimy na to „ściana”.

To arcytrudne doprowadzić się do takiego stanu. Ujechać się na maxa, dać z siebie nie 100, ale 110% a nawet więcej. Walczyć do odcięcia i odizolować nogi, czy resztę ciała od głowy. Mało kto to potrafi, a ten kto to potrafi zazwyczaj jest krok do przodu przed przeciwnikiem.

Trenując ponad ćwierć wieku, raz jeden doprowadziłem się do takiego stanu, że na jakąś sekundę, czy dwie a może i trzy urwał mi się film, gdyż wkręciłem się na tak maksymalne obroty, że organizm właśnie w taki sposób zareagował. Realizując ponad 90 minutowy cross chciałem sprawdzić swoje HRmax… 201, 203, 205, 207, 209… na 210 nie dałem rady się wkręcić a ostatnich metrów podbiegu niestety nie pamiętam. Nigdy więcej później, nie udało mi się, może i dobrze, doprowadzić organizmu to tak hard corovego stanu, ale… jak człowiek wejdzie na wyżyny i uda mu się odizolować głowę i racjonalne myślenie od tego, co w danym momencie czuje, to… kto wie.

Jak wygląda zderzenie ze ścianą?

– Pojawia się myśl: „A może zejdź? Nie męcz się?”. Ale to tylko gra mojej psychiki. Doskonale ją znam i wiem, że muszę to zignorować. Dochodzi do lekkiego rozdwojenia jaźni. „Jak zejdziesz, będziesz miał spokój. Jakieś wytłumaczenie zawsze znajdziesz”. Takie kuszenie. Organizm tak bardzo się broni, że słyszymy wszystko, co może nam pomóc przerwać ten morderczy wysiłek. Trzeba tę ścianę jak najszybciej przełamać. Ja akurat jestem silny psychicznie.

No właśnie… niestety, kto ma słabą głowę i psychikę podda się ścianie i odpuści. Niestety sprawdzone i potwierdzone w wielu przypadkach podczas mojej kilkunastoletniej pracy z amatorami. Doskonale to rozumiem i wiem, gdzie leży przyczyna, ale czytając ten wywiad i rozumiejąc, co przepytywany zawodnik miał na myśli można powoli się do takiego zderzenia przygotować. Najważniejsze jednak to wybić sobie z głowy, najlepiej czymś ciężkim, czyli treningiem, słowo ściana i przestać w nią wierzyć, jak w bóstwo, przestać o niej myśleć i wykasować ją z twardego dysku, jakim jest mózg. Ściany nie ma. Ona nie istnieje i z takim nastawieniem powinniśmy stanąć na starcie. Powiem więcej, z takim nastawieniem musimy stanąć na starcie maratonu, bo w przeciwnym razie możemy dostać solidnego kopa w dupę. Kropka!

Maratończycy świadomie i z premedytacją szukają ściany. Mają wbite do głowy, że ściana prędzej czy później nadejdzie i będzie pozamiatane. Niektórzy czekają na nią, jak na pociąg do domu, na 30km i choćby nie wiadomo, co się stało, ściana tam będzie i nas dopadnie, inni wierzą, że jest ona na 35km a na innych czeka na 29 albo na 39km. Zależy, jak leży. Zależy, jak porządnie przygotowaliśmy się do treningu i czy mamy zrobiony rachunek sumienia stając na starcie.

Maraton boli, co mówiłem i pisałem nie raz. Maraton boli Szosta, boli Chabowskiego, boli Tergata, Hailego, Paulę itd., itd. Maraton zawsze będzie bolał, bo jest takim paskudnym dystansem, ale jak możemy przeczytać w wywiadzie z Szostem „Organizm tak bardzo się broni, że słyszymy wszystko, co może nam pomóc przerwać ten morderczy wysiłek. Trzeba tę ścianę jak najszybciej przełamać. Ja akurat jestem silny psychicznie.” Jeżeli na sekundę, co niestety często się dzieje, pomyślimy… no dobra, boli, to zwolnię, odpuszczę, jest jeszcze inny maraton, po co się tak męczyć… to finał jest prosty. Jeżeli raz się odpuści, będzie łatwiej odpuścić drugi raz trzeci raz i czwarty raz…

Maratońska siła jest skumulowana w głowie, jeżeli głowa jest silna a co za tym idzie, przerobiła porządnie trening, nie poddawała się, jak był mróz, deszcz, śnieg, błoto i narastające zmęczenie. Hartowała się w ogniu ciężkiego treningu, to możemy być spokojni, że pokona ścianę, której nie ma, która jest tylko wymysłem ludzkiej wyobraźni i doprowadzi nas do mety, nawet kiedy nogi czy wątroba będą bolały a oddech biegacza obok, czy szczekanie psa za rogiem będą nas wyprowadzały z równowagi. Ilu z was miało siłę, żeby przycisnąć ostatnie 100 czy 200 metrów przed metą w morderczym finiszu? …można było zgromadzić energię, ruszyć głową i zebrać się do ataku? Można…

Jakby ktoś chciał, zerknąć do gremlinowego opisu startu w maratonie we Frankrurcie 28.10.2012, zapraszam. Gwarantuję, że ostatnie 2km z haczykiem nie były łatwe piękne i przyjemne. Po 40km i chłodnej kalkulacji trzeba było podjąć decyzję… „niech się dzieje, wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”…

Gdy na twojej drodze pojawi się wiele przeszkód, nie pozwól byś ty sam był jedną z nich. – Ralph Marston

2015-02-07T13:07:22+01:0007/02/2015|Trening|

Tytuł