3/140/70

13221529_1067089516667528_5563985551174037120_n

TRI-misja, chyba już po raz trzeci w mojej sportowej historii, została rozpoczęta… sam nie wiem czemu, za każdym razem się zarzekałem, że już nie wrócę, że czasu nie ma, że coś tam bla, bla, bla… Co mnie skłoniło? Może to, że trening jest bardzo urozmaicony i wszechstronny, nie jest tak obciążający jak biegnie > 120 km / tydz., można upadlać się na MTB i pomoczyć zadek w wodzie. Fakt, że strasznie rano, ale… ile można spać.  Narazie traktuję to, jako odskocznie i oderwanie się od mocnego biegania oraz jako zrobienie porządnego tlenu, który przyda się jak wejdę w BPS do … listopadowego maratonu. Pamiętam taką sytuację z 2013 roku, jak po sezonie tri wszedłem w trenig do maratonu, który biegałem na Majorce. Tam po ponad miesięcznym BPSie na luźnej nodze pobiegłem 2:36 w 30 stopniach… Można? Można…

Wracając do treningu… wziąłem się dość mocno. W ubiegłym tygodniu zrobiłem całkiem fajną robotę, która zakończyła się „aż” … 3 w wodzie… dobra, dobra… 70 km na nóżętach i 140 km na bajku. Całkiem sympatycznie. Jak to wygladało w praniu… W poniedziałek  kręciłem BNP tzn coś na wzór NP może RNP czy JNP jak zwał tak zwał, ale było z narastającą prędkością… Oczywiście na moim MTB, nie na szosie. Kręciłem i kręciłem, w końcu wykręciłem na ścieżkę rowerową na rumskich polach, gdzie… dogoniłem kolarza. Może rowerzystę. W każdym razie jechałem lekko ponad 30 km/h, dojechałem i odjechałem… koleś był (chciał być) twardy i usiadł mi na koło po czym „dał zmianę” i odjechał (na chwilę) a cisnął, że prawie popuścił… oj miałem ubaw. Parsknąłem śmiechem, a że zaczął zwalniać to siadłem tym razem mu na koło i trzymałem… śmiesznie to wyglądało, bo co chwilę się odwracał i sprawdzał, czy jestem… byłem i odpoczywałem. Szkoda, że musiałem odbić w prawo bo byłem ciekaw, jak długo wytrzyma jazdę w takim tempie… We wtorek biegałem dość dziwne tempo, 6 x półtora kilometra z narastającą prędkością. Od 4’15 do 3’2X…

13178708_1065578593485287_4033676317604821312_n

…wyszło, jak na powyższym zdjęciu. 6’25, 07, 5’51, 37, 18, 05. Cyferki obok pokazują zakwaszenie… Środa, dzień … pływania i treningu z Team ASA Biegiem po zdrowie, czyli luźno, swobodnie, konwersacyjnie i leśnie. Czwartek rower, szosa i sprawdzian 2 x 5 km i to by było na tyle bo w piątek z rana woda a po południu siła biegowa z rytmami. W końcu można było fajnie pobiegać i się zmęczyć na górkach. Wracając jednak do pływalni. Pływa mi się słabo, zamulam i nie czuję mocy. Pewnie to dlatego, że mało pływam a dodatkowo jak moczę się o 6:30 czy oi 7:15 to trzyma mnie jeszcze z poprzedniego dnia, kiedy robiłem mocne bieganie. Teraz w piątek zaskoczyło. Fakt, że dopiero na ostatniej trzysetce, ale zawsze. Lepiej późno niż wcale. Zaskoczyło i zatrybiło. Sobota… oj działo się. Ciężki trening. Kręciłem na MTB po lesie, 80 minut w tym pierwsze 40 minut na luźnej nodze a kolejne na nodze zmęczonej… czyli mocniej w tzw. drugim zakresie intensywności… wyszło fajnie, ale najlepsze dopiero miało nadejść. W lesie wbiłem się przypadkowo w jakiś wyścig MTB i mijałem się z jadącmi z przeciwnej strony kolarzami… ja cisnąłem w dół, oni w górę… ale nie o tym miało być. Po rowerze trzeba było pobiec i to szybko, chociaż w przypadku tych prędkości, to słowo szybkość jest pojęciem względnym. Zamierzałem otworzyć pierwsze 2 kaemy po 4′ kolejne 6 po 3’50 – 4’00 i zakonćzyć mocnym kilometrem… Jako, że biegałem na trasie na której czasem zdarza biegać mi się rozbiegania, to wyszło inaczej, gdyż miusiałem pobiec wg wskazań GPSu co może zrobiłem po raz trzeci w życiu… Jak wyszło? Otworzyłem po cztery minuty na kilometr i po dwóch km wskoczyłem na trzy czterdzieści coś i średnia z tej szóstki wyszła 3’46/km… Trasa była słaba, częściowo po szosie, częściowo po dziurach, płytach, szutrze i piachu, ale najgorszy był ostatni kilometr, który wymęczyłem w 3’35. Tam tylko ostatnie 400m było po szosie. Reszta po wielkim syfie z lekkim podbiegiem. Cóż… tak wyszło. Odbiłem to sobie wieczorem na weselisku Michała, gdzie władowałem w siebie straszliwe ilości pokarmu. Nadeszła niedziela… za oknem armagedon, albo marmagedon pogodowy. Wiatr, deszcz, zimno, paskudnie, okropnie… a tu trzeba posadzić zadek na siodełko i pokręcić się 120 minut po lesie a żeby nie było, że tak różowo to na deser zostało 80 minut biegu… Kręciło się średnio, co chwilę musiałem odbijać w prawo czy w lewo i uciekać przed deszczowymi chmurami, ale zrobiłem. Po MTB bieg… 80 minut. Zakładałem że polecę szesnastkę, czyli luźno po 5’/km, szczególnie że wiało, biegałem w lesie i byłem po dwóch godzinach rowerowania. Finalnie wyszło 17,2 km, a prędkość 4’40/km na mega luźnej nodze… dziwne.

W każdym razie przeżyłem ten tydzień, w którym trenowałem 13 godzin i 41 minut. Całkiem sporo, chociaż będzie więcej a co z tego wyjdzie… zobaczymy za jakiś czas. 4 czerwca maraton, który będzie dość dziwnym biegiem, bo raz że z roboty częściowo do maratonu, częściowo do tri a częściowo na zdrowiu w dość trudnych warunkach pogodowych i terenowych, ale tak miało być i tak będzie.

To jest Twój czas, gdy walka trwa
Nie Tobie modlić się przez strach…

2016-05-16T08:51:29+02:0016/05/2016|Trening|