…gdzie ulice nie mają nazw

Jest takie miejsce na ziemi. Każdy z nas takie ma… Dla kogoś są to Bieszczady a dla innego Łorsoł. Są takie miejsca, gdzie człowiek czuje, że to jest właśnie to i właśnie tu chce wracać… Zazwyczaj są to miejsca piękne, ciepłe, słoneczne, gdzie można położyć się z przysłowiowym wentylem na wierzchu i pić drinki przez słomkę będąc czy raczej „bendonc” wachlowanym przez… ok, lepiej nie dokończę. Bieszczady są piękne, chociaż nigdy tam nie byłem, ale oglądałem w telewizorni serial „Przystanek Bieszczady”, Bali… pewnie też jest tam ładnie, nie byłem. Jamajka… o tak. Mega miejsce, super ludzie, ciepło, słonecznie, sielsko i anielsko. Nikomu się nie spieszy, każdy ma wielki luz i życie toczy się swoim jamajskim, luźnym, swobodnym torem… Ya man… W sumie to Jamajka mnie urzekła. Australia nie. Tajlandia nie. Chiny… owszem, ale z czerwonym reżimem jest mi nie po drodze. Korea, ok, ale za szybko, za głośno, za tłoczno… Europa. Europa jest na wykończeniu… nie drążę dlaczego, ale wiadomo… chociaż miejsce, do którego mnie ciągnie leży właśnie tam. Tam daleko w Europie. Europie surowej, trudnej, ciężkiej, prostej, niezbyt przyjemnej, ale przyciągającej jak magnes, jak kompas, którego igła pokazuje kierunek 90 N. Tak… Tam mnie ciągnie. Ciągnie mnie na północ, daleko… do Tromso, czy do mojego ukochanego Longyearbyen. Nie wiem, czy chciałbym tam mieszkać na zawsze, ever, ale coś tam jest, coś mistycznego, co nie pozwala mi o tym miejscu zapomnieć. Od 2015 roku do dnia dzisiejszego byłem tam cztery razy. Cztery razy w miejscu, które nie jest zbyt przyjazne dla człowieka. Jest tam zimno, szaro, buro… nie ma drzew, kwiatków, kotów… Pół roku jest ciemno… podobno tak ciemno, że nie widać nic. Myślałem, że ciemno jest w Tromso, ale Oddny (moja przyszywana ciocia) powiedziała, że w styczniu w Tromso jest jasno… taka sytuacja. Mam nadzieję, że zobaczę to na własne oczy… Jest plan, ale nie będę tego zdradzał publicznie… jeszcze nie teraz. Miasto, gdzie ulice nie mają nazw, miasto, gdzie po ulicach chodzą renifery i robią bobki, miasto, gdzie jak chcesz wyjść na spacer musisz mieć ze sobą długą broń, rakietnicę czy psa lub inny straszak na niedźwiedzie, miasto, a raczej miejsce, gdzie można odpocząć od wszystkiego, chociaż jest tam zasięg GSM, internet jest pociągnięty światłowodem z „mainlandu”, jak o kontynencie mówią mieszkańcy… Miejsce, gdzie widoki, powietrze, klimat rekompensuje wszystko. 

Tęsknię za Spitsbergenem… Tęsknię za Oddny, za psami, za skuterem, za odśnieżaniem tarasu czy mroźnym wiatrem, który urywa łeb i momentalnie powoduje odmrożenia. Tęsknię za browarem w Barents Pubie i za dniem polarnym… Za „master cake”, starym Subaru czy jeżdżeniu na łopacie po śniegu z dachu chałupy ciotki… 

Widok z kamery na Longyearbyen… może nie jest przekonujący, ale każdy ma swoje miejsce na ziemi… 

„unikt, trygt og skapende”

 

2017-06-17T18:47:53+02:0017/06/2017|Podróże|

Tytuł