Bo się bawić trzeba umieć !

Tak, wiem. Mogłem wstawić inne ładniejsze zdjęcie, z retÓszem za szopą czy fotem w szopie albo szopem w fopie mopie… a wybrałem najbardziej paskudne, jakie znalazłem. Wyglądam na nim, jakbym był po kilku głębszych i dodatkowo brał przykład z trenera pewnej narodowej reprezentacji, ale… no właśnie. To nie jest tak, jak myślicie i wcale Ceyro nie ma tu wielkiego śmietnika a ja… no dobra. Nie brnijmy dalej. Poniżej będzie kilka znacznie ładniejszych i bardziej przyciągających oko zdjęć z łykendowej gdyńskiej imprezy trajlonowej, która… tak, która dała mi trochę do myślenia i w pewnym stopniu znów pokazała inną, lepszą stronę sportu, lepsza amatorską, bardziej for fun niż wyczynową nastawioną na zajebisty wynik, gdzie każdy spina tyłek i zaciska zęby by za wszelką cenę dojść do celu… 

piękne kobiety fotografują się z pięknymi mężczyznami

W sobotę startowaliśmy w sztafecie podczas gdyńskiego triathlonu ze znaczkiem „IM”. GIT! Oczywiście była napinka i każdy chciał mieć jak najlepszy wynik i sprać konkurencję. Ba, więcej, nawet liczyliśmy czasy, obmyślaliśmy taktykę by wbiec triumfalnie na metę z podniesionym dumnie czołem i dokopać innym, szczególnie „naszym” z którymi nieformalnie i nieoficjalnie rywalizowaliśmy. Wyszło, jak wyszło, czyli dobrze, chociaż apetyty były większe, ale… 

VIP Squad

Temat odpalił Łukasz, który płynął. 750 m do zaliczenia i cel – trzymać nogi Bartka, jak najdalej uciec Jurkowi oraz pilnować Dyrektora Przemka, gdyż za nimi na dwukołowe maszyny ruszali dość dziarscy kolarze. Udało się i w T1 wchodząc niczym rugbista z bara w Bartka wyprowadził naszą trójcę na czołową pozycję. Było GIT ! Po Łukaszu pałeczkę a raczej chipa przejęła Aga. Miała za zadanie pocisnąć 20 km ile pary w płucach i siły w nogach i nie stracić za dużo w stosunku do chłopaków o końskich kończynach dolnych. Tu zaczęło robić się ciekawie, gdyż jako pierwszy przyleciał na swoim rumaku za pięćdziesiąt tysi Maciek, który zmieniał Jurka… i na trasę ruszył Pan Prezydent. Chwilę później Dyrektor Rafał wbiegł do T2 i zaraz po nim wystartował Dyrektor Marek a za nim Dyrektor Przemek, który robił cały sprint. Spadliśmy więc na dalsza pozycję… ale nadzieja umiera ostatnia, więc jak zobaczyliśmy Agę to puls od razu podskoczył do 222 ud / min… Trzeba było więc spiąć zęby, zacisnąć pośladki i ruszyć swoje 4 ry litery… 

plecy muszą być

Plan był prosty. Ile fabryka, do odcięcia… Pocisnąłem i po kilkuset metrach awansowaliśmy na najniższy stopień podium. Było czadowo i za to kocham biegać w Gdyni. Setki kibiców, którzy darli się w niebogłosy co bardzo mocno nakręcało i motywowało do walki. Odpaliłem więc wrotki i dzida… Skwer, Borhardta, Świętojańska i ponad kilometrowy podbieg…

WOJNAAAAA !!!!!

idealna zmiana, Łukasz łapie za rower, Aga zdejmuje chipa a Suchy obserwuje sytuację…

…no to lecim na Szczecin…

To musiało wyglądać dość śmiesznie, gdyż naturalnie wszyscy zbiegali do lewej i cisnęli w górę lewą stroną ulicy. Mi było bliżej prawej, więc miałem całą prawą stroną Świętojańskiej dla siebie i leciałem ile fabryka mocy do góry i po chwili mieliśmy srebro… Piłsudskiego i w dół… gdzie trzeba było puścić nogi, zamknąć oczy i dać z siebie 100 a nawet 110 % Po chwili awansowaliśmy na miejsce lidera.

Bo się bawić trzeba umieć !

luz i świeżość w kroku…

dobrze, że nie  widać mojej miny…

takie tam w locie…

w końcu na mecie

NASZA SZTAFETA !!! NIKT NAM NIE PODSKOCZY !!!

Uffff….. ale nie znaczyło to wcale, że można było odpuścić i dać sobie na luz. Wręcz przeciwnie. Teraz był bulwar i trzeba było się pokazać z dobrej strony, więc znów dzida i mijanka. Kilka zakrętów, trochę mijania i ostatnie 500 metrów jeszcze mocniej a ostatnia prosta… w trupa. Bez kompromisów. Chciałem sprawdzić, czy jeszcze potrafię mocno się zebrać i zafiniszować, jak kiedyś. Wbiegłem na metę z mocno zaciśniętymi zębami i przez chwilę słabo kontaktowałem o co chodzi. Byłem dość mocno wycięty, ale o to mi chodziło. Czas dość przeciętny bo 17’24, czyli po 3’29/km, ale… jakby spojrzeć na profil trasy, wiatr, pogodę oraz fakt że na zmianę trzeba było czekać ponad godzinę czasu wystawionym na 100 % słońce to już zmienia postać rzeczy… 

Jurek Górski – polska legenda tri, Maciek Dowbor & Ja

Nasza sztafeta finalnie zajęła 12 miejsce  na 54 drużyny. Na pocieszenie zostało pierwsze miejsce w naszej nieoficjalnej klasyfikacji drużynowej co uważam za bardzo dobry wynik. 

Mimo ciśnienia i presji impreza była mega zabawowa i klimatyczna. Ja czułem się tam zupełnie inaczej niż na jakimś sztywnym biegu ulicznym. Rozmawiając z wieloma znajomymi, którzy również brali udział w imprezie widać było fun i luz. Tak samo na fotach wrzucanych na fejsa czy instagrama. Oczywiście był element rywalizacji, ale zaobserwowałem więcej luzu i radochy niż spiny na wynik i presji na czas. Szczególnie dobrze widać to będąc w gronie tej stawki, tych ludzi, którzy bardziej się bawią w sport niż w wyczyn. Normalnie startując i ścigając się staram się koncentrować na wyniku i to co się dzieje w przysłowiowym ogonku mało mnie interesuje, a to właśnie ten ogonek jest mega pozytywny. Chyba właśnie dlatego pies merda ogonkiem z radości a u kota sterczy pionowo i to znak, że jest GIT. Tak samo GIT jest właśnie z tyłu wśród tych wszystkich biegaczy, triathlonistów, którzy troszkę w inny sposób podchodzą do tematu niż czubek… nosa… co u niektórych. To właśnie w tym ogonku są osoby, które zaczynają się bawić w sport, które szukają funu i radochy z poruszania nóżętami do przodu w rytm skocznych pląsów… Fajnie, to znaczy GIT !

 

BO SIĘ BAWIĆ TRZEBA UMIEĆ !!!

2017-08-09T08:28:55+02:0009/08/2017|Starty, Trening|

Tytuł