Gran Canaria

Wyjazd na Wyspy Kanaryjskie do Las Palmas był bardzo spontaniczny, chociaż zaplanowany już jakiś czas temu. Oczywiście nie bylibyśmy sobą, a raczej ja nie byłbym sobą, gdybym turystycznego wyjazdu nie połączył ze sportowym akcentem i tak też było. Oprócz typowego zwiedzania i kręcenia się po wyspie w planach pojawił się start w Gran Canaria Marathon, ale nie na królewskim dystansie, lecz na jedyne 10 km. 

Plan wycieczki był napięty i nie było czasu na nudzenie się, tak to jest jak Suchy zaczyna planować i ogarniać cały temat, który rozpoczął się wyjazdem Pendolino z Gdyni do Warszawy, gdzie mieliśmy nocleg. Tu zaczęły się pierwsze schody, gdyż okazało się, że pomyliłem hotele i zarezerwowałem nie ten, o którym myślałem a skapowałem się dopiero w chwili, kiedy na lotnisku odświeżyłem aplikację booking.com. Cóż. Życie. Trzeba było więc wziąć Ubera i pojechać do naszego hotelu, gdzie mieliśmy nocleg.

Z Warszawy polecieliśmy przez Zurych prosto do Las Palmas, stolicy Gran Canaria. Miejscówka była dla nas wielką niewiadomą. Znajomi bardzo sobie ją chwalili ze względu na optymalny klimat oraz na atrakcje turystyczne, malownicze góry, plaże i kręte, jak muszla ślimaka, drogi. Faktycznie tak było.

Po wylądowaniu okazało się, że przewoźnik zgubił bagaż Iwony i tym optymistycznym akcentem zaczęliśmy krótki urlop na Kanarach. Ja jednak wychodzę z założenia, że z każdej, nawet w najbardziej paskudnej sytuacji trzeba szukać jakiś pozytywów. To tak, jak w symbolu Yin Yang. W białym jest trochę czarnego a w czarnym jest trochę białego. Pozytyw tej sytuacji był taki, że można było zrobić szoping na koszt ubezpieczyciela i Iwona na tym całkiem fajnie wyszła. Nowe buty, ciuszki, kosmetyki i za wszystko płaci ubezpieczalnia, więc nigdy nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

 

Odebraliśmy z wypożyczalni autko, pięknego czerwonego Dżuka i ruszyliśmy do Las Palmas, do hotelu i na szoping. Temperatura była optymalna, około 19 stopni, więc ani za ciepło, ani za zimno, ale trzeba było maszerować w bluzach, bo od oceanu lekko wiało. Było jednak  pięknie.

Na piątek zaplanowane mieliśmy małe „Tour de Canaria”, ale wcześniej rano wyszedłem na krótki rozruch. 8 km rozbiegania i od razu organizm zaczął lepiej funkcjonować.

…On Tour…

Na treningu miałem właśnie taki widok, ale te najlepsze, dopiero miały nadejść, bo wybieraliśmy się na objazd wyspy. Obraliśmy cel Agaete i ruszyliśmy słynną drogą GC-200, którą będąc na Kanarach, trzeba się przejechać. Droga kręci się jak domek ślimaka, świński ogon przez wiele kilometrów. Widoki są piękne. Widać Ocean Atlantycki, klify, skały a droga wiedzie cały czas w górę. Jest generalnie hardcorowo, bo miejscami jest tak wąsko, że nie ma szans, żeby minęły się dwa samochody a jak jedzie z naprzeciwka ciężarówka, to robi się sytuacja bardzo ciekawa. Całe szczęście ciężarówki przed wejściem w zakręt dosadnie trąbią i można  się na to przygotować… Teoretycznie.

Warto wrzucić w Wujka Google trasę Las Palmas > Agaete > Tejeda przez Los Caserones i potem się tego trzymać. Pierwszy raz jechałem taką drogą i cieszyłem się, że było pięknie i słonecznie. Jakby padało i były chmury nie wiem, czy chciałbym tamtędy jechać… chociaż jak to się mówi: nie ma ryzyka nie ma zabawy… Drogi GC-200 i GC-210 powinny znaleźć się w obowiązkowym punkcie wycieczki.

Zrobiliśmy sporo kilometrów, autko sprawdzało się pięknie i całe szczęście, że wzięliśmy SUVa z mocniejszym silnikiem. Nasz Dżuk wspinał się bez zarzutów na każde wzniesienie. Oj działo się i polecam taką przejażdżkę każdemu, kto zawita na Gran Canarię.

Wróciliśmy przez Tejedę, gdzie wciągnęliśmy obiad i spokojnie wróciliśmy do Las Palmas, gdzie w centrum handlowym odebraliśmy pakiety startowe na niedzielne zawody. Fajnie było poczuć znowu klimat i całą startową otoczkę i poczuć się częścią biegowego święta. Mój plan na ten bieg był zupełnie inny niż normalnie, gdyż moja forma skończyła się ponad miesiąc temu i dopiero teraz wchodziłem w spokojny, lekki i delikatny trening wprowadzający do całego sezonu.

Na kolejny dzień mieliśmy w planach wycieczkę na południe do Maspalomas. Na wydmy ! Na plażę, na wielbłądy, do słońca, tak jak Iwona lubi.

Maspalomas

Maspalomas to najstarszy ośrodek turystyczny w południowej części Gran Canaria. Jest znany dzięki hotelom, plażom dla golasów i nie tylko a przede wszystkim wydmom chronionym w rezerwacie „Dunas de Maspalomas”. W Maspalomas znajduje się wysoka na 68 metrów latarnia morska El Faro de Maspalomas. Znajduje się ona na południowym krańcu ciągnącego się w kierunku Playa del Inglés (hiszp. Plaża Anglika) dwunastokilometrowego pasa plaż i wydm, gdzie wydzielono w roku 1987 rezerwat przyrody. Taki opis mniej więcej, po moim drobnym tuningu, pokazuje Wikipedia.

W drodze do Maspalomas ogarnęliśmy jeszcze wulkan Pico Bandama, czyli wielką dziurę w ziemi, z której kiedyś buchał ogień i wyskakiwały kamienie przy wtórzy wypływającej lawy, zrobiliśmy kilka fotek i zjechaliśmy dalej na południe, za górkę, zobaczyć czy nie ma tam bunkrów.

Bunkrów nie było, ale było tak, jak pisała Wikipedia i przewodniki turystyczne. Jest bardzo dużo turystów, autokarów, hoteli i świeci mocne słońce. Plaże są przepełnione plażowiczami, z których duża część nie krępuje się i lata błogo na golasa świecąc dziarski pośladkami, niczym południowe kanaryjskie słońce. Można i tak. Mi to nie przeszkadza.

Wydmy, jak wydmy. Piasek, jak piasek. Szału nie było, ale jak ktoś całe życie mieszka nad morzem, to ciężko żeby go takie atrakcje zaskoczyły. Fakt, było fajnie, można było połazić, pomoczyć nogi, czy nawet się opalić, więc jak ktoś lubi to super. Można nawet poświecić przyrodzeniem czy czymkolwiek. Freedom. Dalej nie będę brnął…

Z Maspalomas pocisnęliśmy dalej do Palmitos Park Gran Canaria, czyli do parku, gdzie mieszkają zwierzaki, rosną krzaki i jest tam pięknie. Było super. Nie jestem może zwolennikiem trzymania zwierzaków w klatkach, chyba że coś im się stanie i trzeba je ratować, ale tam było cudownie. Była wielka woliera, gdzie łaziły ptaki, bociany, pawie, flamingi i można było wejść do środka, zrobić sobie fotkę z ptakiem i podejść bardzo blisko.

Fajna miejscówka i z czystym sumieniem polecam ją każdemu. Oczywiście, nie polecam pokazów delfinów, ptaków czy innego męczenia zwierzaków, bo to jest słabe, tak samo, jak męczenie biednych  wielbłądów w Maspalomas, więc z tych atrakcji od razu zrezygnowaliśmy.

Na tym skończyliśmy kolejny dzionek w Gran Canaria a na następny mieliśmy zaplanowane 10 km ściganie po ulicach Las Palmas, ale o tym będzie później.

2019-02-20T09:02:32+01:0020/02/2019|Podróże|

Tytuł