Klubowe Mistrzostwa Polski w BnO >>> klasyk

Ten start, podobnie jak poprzednie, wypadł spontanicznie i przypadkowo. Jakby ktoś jeszcze 3 tygodnie wcześniej zapytał się mnie, czy będę jechał na KMP do Bystrzycy Górnej, odpowiedziałbym stanowczym Nie. Ale… ale że zazwyczaj mam głupie pomysły i nie lubię siedzieć na tyłku w jednym miejscu, to po kilku minutach namysłu postanowiłem się zgłosić. A co tam. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy a każda mapa, tzn. bieganie na mapie pomaga mi brnąć moją obraną drogą, która prowadzi przez wiele punktów kontrolnych z zaliczenia których mam wielką satysfakcję. Nawet, jak zepsuję jakiś bieg, dostanę w przysłowiową trąbę od chłopaków, to mam zajebistą satysfakcję i radochę upadlając się w lesie z mapą i kompasem. Muszę stwierdzić, że nawet mój ukochany maraton nie dawał mi tyle bodźców i radochy co oranie po górach w jeżynach na przełaj. Oj tak. BnO to jest to.

BnO, czyli… a) Błądzenie na Orientację, jak to Marcin napisał na FB, b) Browar na Okrągło, jak to kiedyś dawno temu za czasów juniorów mawialiśmy na wspólnych baletach, czy c) Bieg na Orientację. Jakby nie patrzeć, to wszystkie trzy rozwinięcia skrótów, no może z wyjątkiem drugiego (!!!oczywiście mam na myśli 0% !!!), oddają sedno tej dyscypliny.

Na zawody pojechaliśmy silną ekipą w dwóch turach. Młodzież pocisnęła jako pierwsza w piątek z rana zaliczając przy okazji start w sprincie a my, weterani kombatanci… późnym popołudniem. W sumie jakby nie patrzeć będąc nieskromnym i nie przechwalając się, to nasz dziadkowóz składał się z zasłużonych ikon polskiego sportu. Benek, weteran z przeszłością z bieżni legitymujący się PB na 1000 m 2’22 – dwie minuty i dwadzieścia dwie sekundy! Jachu, Mistrz Świata Juniorów w BnO i multimedalista mistrzostw Polski w tej samej dyscyplinie i emeryt Suchy zdobywca maratońskich biegunów. Cały skład uzupełniała przyszłość kobiecego orienteeringu moja Iwona, która nie była świadoma, co ją czeka.

Klasyk…

7,2 km, 14 punktów i 300 m w górę. Tak przedstawiały się parametry sobotniego biegu klasycznego. Niby nic, ale dla wytrawnych znawców i koneserów wiadomo co to oznacza. Góry jak smoki, kilka dłuższych przebiegów i sporo biegania.

Po serii foto i oficjalnego klepnięcia nowych barw klubowych pomaszerowałem z Iwoną na start. Iw miała do przebiegnięcia trasę krótką i było to jej drugi samodzielny wypad z mapą i kompasem do lasu. Trochę się tego obawiałem mając świadomość terenu i tego, co ją czeka, ale finalnie nie było czego się obawiać. Iwona poradziła sobie bardzo dobrze wygrywając dwa przebiegi i zajmując czwarte miejsce w swojej kategorii.

Jak widać na załączonym powyżej obrazku a raczej mapie można stwierdzić, że było co robić. Było gdzie się zmęczyć i gdzie popełnić błędy. Trzeba było być od początku do końca skoncentrowanym nie na 100, ale na 200 a nawet 300 procent, żeby nie popłynąć i nie zrobić jakiejś głupoty.

Jedynka – patrząc z perspektywy pobiegowej, to oczywiście zwaliłem wariantowo. Zamiast pocisnąć w lewo, złapać żółte i zbiec noskiem w dół, ja pobiegłem dróżką i dopiero potem skręciłem w lewo tnąc przez żółte i dalej między zielonymi. Samo wejście na punkt było w tym przypadku czujne i ciężko było mi się idealnie wstrzelić. Dobrze, że złapałem ścianę skalną i dreptając wzdłuż niej znalazłem kamień. Dobrze, że wcześniej wczytałem się w opisy i wiedziałem, że to północny kamień a punkt leżał u jego podnóża. Taka sytuacja.

Dwójka – tu w moim przypadku filozofii nie było. Spadłem na dół i jazda drogą aż do delikatnego zielonego i ostro w górę. Bez problemów. Czysto.

Trójka – prosty przebieg. Do góry, przez żółte, kawałek drogą i przez rynnę wprost na nosek. Punkt za darmo.

Czwórka – ciekawy i fajny przebieg. U mnie wiadomo, nie ma zbyt dużej filozofii i kombinowania wariantowego na takich przebiegach. Wierzę w swoje nogi i nienajgorszy jeszcze silnik. Pocisnąłem ścieżką w dół, minąłem ciemne zielone, skręciłem w dół do grubej drogi i jazda. Złapałem duże skrzyżowanie, skręciłem w prawo, minąłem ambonę i jazda prosto. Na przebiegu minąłem kolegę, z którym kiedyś trenowałem we Flocie i trochę się rozkojarzyłem… Zacząłem myśleć, że jest dobrze i fajnie mi idzie. Tego skutkiem był oczywiście lekki błąd i nieczyste wejście. Nie wiem czemu, ale lekko przyciąłem z drogi przy zielonym, zamiast skręcić kawałek dalej w prawo w górę. Nie istotne. Sam punkt był już czysty i mogłem cisnąć dalej.

Piątka – filozofii zero. W dół, droga, droga, droga, od zakrętu w górę i spokojnie przy zielonym wprost na punkt.

Szóstka – nie wiem dlaczego, ale od samego początku wiedziałem, że będzie problem, chociaż punkt nie był jakoś bardzo trudny. Biegłem spokojnie warstwicą ale coraz bardziej znosiło mnie w prawo. Tak mnie zniosło, że nie skontrowałem tego kierunkiem i myśląc, że jestem przy punkcie, w czym mnie utwierdziła zielona plamka, orałem i szukałem punktu. De facto byłem tam, gdzie jest numer 6, czyli znacznie bardziej w prawo. Trochę czasu mi zajęło odnalezienie się a raczej zorientowanie. Ech… sporo tam straciłem. Sporo…

Siódemka – mega przebieg. Droga, ścieżka, przez punkt z wodą i dalej na północ. Przeciąłem żółte i biegłem dalej wąską ścieżką, skręcając potem w lewo skręcając muldą przez rzeczkę i dobiegając do drogi. Potem drogami aż do zielonego i wzdłuż granicy kultur aż do punktu. Było tam tyle jeżyn, że jeszcze dziś wydłubuję kolce z różnych części ciała. Taki urok orienteeringu. Na ulicy tego nie doznasz…

Ósemka – przebieg zapowiadał się epicki i cudowny. Oczywiście waliłem jak najwięcej drogami aż do gęstwinki z płotem, skąd skręciłem jarem w górę do punktu z wodą. Człowiek nie wielbłąd. Pić musi. Potem niestety zepsułem wariant. Zamiast prosto lecieć drogą ja nie wiem czemu zbiegłem w prawo i cisnąłem łukiem ścieżką. Tam trochę straciłem, chociaż na punkt wszedłem czysto. Kopiec było widać

Dziewiątka – ciąłem warstwicą, minąłem ścieżkę, zobaczyłem po lewej rynnę i wskoczyłem w suchy rów. Tam był punkt i ruszyłem dalej.

Dziesiątka – do góry, delikatnie w lewo omijając muldę i widząc ścieżkę i murek zaatakowałem i wbiłem się w nosek. Prosty przebieg.

Jedenastka – postanowiłem spokojnie trzymać się prawej strony i lekko ciąłem w dół, zauważyłem długi suchy rów i zaraz za nim, na końcu ścieżki punkt.

Dwunastka – tu mnie wywaliło trochę za bardzo w dół, ale planowałem posiłkować się żółtym, minąć ambonę i cisnąć w stronę małej żółtej plamki. Z niej idealnie trafiłem w dołek.

Trzynastka – tym razem wywaliło mnie w lewo… trochę się zdekoncentrowałem myśląc, że już zaraz będzie meta a we wszystkim nie pomogły głosy z centrum i spora ilość biegaczy. Podobnie, jak na GPPom… Rzuciło mnie więc lekko w lewo i musiałem korygować i cisnąć kawałek drogą skąd między zielonymi wbiłem się w górną część muldy.

Czternastka – muldą w dół, kawałek drogą aż do punktu… OK. Bez błędów.

Finalnie zająłem 8 miejsce. Gremlin pokazał 9,2 km i 519 m UP… Średnie tętno wyniosło 179 a maksymalne 197, czyli nie oszczędzałem się. W strefie piątej, którą mam ustawioną w przedziale > 184 bpm pracowałem 27:22. W czwartej 170-184 walczyłem 31:23. Mocno… bez oszczędzania się i nie sądzę, żebym na ulicy mógł doprowadzić się do takiego stanu. Fizycznie było całkiem ok, chociaż czułem braki w prędkościach na dłuższych przelotach. Siłowo pod górki ok, ale nad tym pracuję już od jakiegoś czasu, bo niestety ten element jak i kilka innych istotnych został w poprzednich miesiącach treningowych mocno zaniedbany.

Czy byłem zadowolony z tego startu? Nie do końca. Technicznie zrobiłem kilka głupich błędów i gdyby nie one, to podium było w realnym zasięgu, ale… ale na tym właśnie polega orientacja. Nie liczy się tylko para w nogach, ale tą parę trzeba dobrać do pary z głową. Najważniejsze, że wiem co poprawiać, nad czym pracować i jak to zrobić. Wierzę w silne nogi i szybką głowę. Mocy przybywaj!!! Jak to się krzyczało w popularnej za przedszklonych czasów kreskówce He-Man! Na potęgę posępnego czerepu…

…wiara w siebie jest pierwszym krokiem do zwycięstwa!

2020-12-16T12:27:42+01:0026/09/2020|Motywacja, Starty, Trening|

Tytuł