Hoka One One Carbon X – jazda bez trzymanki…

Gdy na nogach Hoki mam, szybko biegam tu i tam. Tak mi się zrymowało ale generalnie tak w telegraficznym skrócie można opisać karbonowy model Hoki o kosmicznej nazwie Carbon X, nie mylić ze SpaceX, firmą, która robi silniki rakietowe, chociaż z drugiej strony biegając w Hokach czułem się, jak bym miał na nogach rakiety. Ale do rzeczy. Dlaczego akurat u mnie na nogach zagościła Hoka a nie  jak to mam w zwyczaju Saucony Kinvara czy Freedom ISO, z którymi zaręczyłem się ponad 10 lat temu. No właśnie…

Powód był jeden. Moje nogi, które mają dość zacny przebieg i nie działają tak sprawnie, jak kiedyś. Pełnoletność maratońska, ponad 30 lat na biegowym froncie spowodowały, że jak mocniej coś przyłożę, a przypomnę, że mam tendencję do samo destrukcji, to zaczynałem czuć łydki, Achillesy i musiałem odpuszczać, robić przerwy i uważać, żebym się nie rozsypał. Buty, w których biegałem na co dzień nie dawały mi takiego komfortu, jakiego bym od nich oczekiwał zarówno na płaszczyźnie mechanicznej jak i psychicznej. Nie mogę niczego złego powiedzieć o Kinvarze czy Freedomie, bo nie, bo kocham te buty i będę je kochać, ale do zadań specjalnych postanowiłem poszukać czegoś innego.

Dobra, czas przejść do konkretów. Dlaczego Hoka One One Carbon X? Raz, że niski drop, dwa, że ciekawa, szybka i wymuszająca bieganie ze śródstopia konstrukcja, trzy karbonowa płytka, która podobno pomaga szybciej i bardziej dynamiczniej biegać. Na początku oczywiście byłem bardzo sceptyczny do punktu numer 3, ale do czasu, kiedy ubrałem Hoki na nogi.

Zaczynając jednak od punktu pierwszego. Drop, czyli najprościej różnica spadku wysokości pomiędzy wysokością pięty, a wysokością przodu buta. Im wyższy spadek, tym pięta jest wyżej od przedniej części buta a najlepiej wyobrazić sobie kogoś na szpilkach i kogoś w sandałach. Widać wtedy dokładnie, co autor miał na myśli. W Hoka One One Carbon X drop = 5 mm, co daje mi zielone światło na założenie buta na nogę i ruszenia w teren. Od ponad 10 lat biegam w butach z 4 mm dropem, więc mój układ napędowy mocno się do tego przyzwyczaił. Wszelkie zmiany i kombinacje alpejskie z zwiększaniem czy zmniejszaniem tego parametru kończyły się skasowanymi łydkami, więc wolałem nie kombinować, bo zdrowie ma się jedno a ja i tak jestem z nim na bakier i wzajemnie lubimy się testować. 5 mm to idealny parametr, jak wcześniej napisałem i to w 99,9% zaważyło na wyborze tego modelu.

Dwa, łódeczkowaty kształt buta, wymuszający bieganie ze śródstopia. Miód na moje uszy, jako zawodnika biegającego wysoko, właśnie ze śródstopia. Ten but pomaga i zarazem wymusza takie bieganie, więc unikamy w nim łupania przez piętę czy skracania kroku, kiedy mamy zaburzoną biomechanikę ruchu. Biegając w Hokach czułem się z automatu bardziej pochylony do przodu i but jeszcze bardziej wymuszał na mnie mocne wybicie ze śródstopia. To mi bardzo pasowało a kto właśnie tak biega, to doceni bardzo mocno ten model. To naprawdę działa.

Trzy, karbonowa płytka, którą producent sprytnie ukrył w podeszwie. Ów płytka plus łódeczkowaty kształt jeszcze bardziej sprawiają, że czuć w tym bucie dynamikę i oddawanie energii w porównaniu do butów bez karbonu oraz mega komfort połączony z dużą dawką amortyzacji. Ma na to wpływ gruba podeszwa, której się mocno obawiałem, ale to w połączeniu z niskim dropem zadziałało idealnie. But rozkręca się proporcjonalnie do prędkości. Jak biegniemy z nóżki na nóżkę z uśmiechem na twarzy, nie ma takiego efektu wow, jak przy podkręcaniu tempa i rozkręcaniu nóg do prędkości poniżej 3’30 / km. Wtedy w Hokę wstępuje karbonowy diabeł i zaczyna się zabawa. But rwie do przodu i dosadnie pokazuje, że trzeba mieć mocne nogi, żeby go przy takich prędkościach okiełznać. Czuć moc i ogromną energię, którą można przełożyć na prędkość. To mnie zaskoczyło na plus.

Jak Hoka One One Carbon X sprawuje się na różnych nawierzchniach? Dobrze, jak na but stworzony do typowego asfaltowego biegania z subtelnym bieżnikiem, który można porównać do opon typu slick. Trzymają się fajnie nawierzchni zarówno leśnej, jak szutrowej tracąc jednak kontrolę na błotku, ale kto by w takim bucie biegał po błotnistej nawierzchni? Ja… ale chciałem sprawdzić, to sprawdziłem. Na asfalcie jest GIT i nawet, jak popada deszcz, to but trzyma całkiem dobrze przyczepność. Noga nie ucieka nawet na zakrętach, chociaż tu trzeba uważać na wysokość samego buta, gdyż pianki jest kilka ładnych centymetrów a to, może powodować utratę kontroli nad podłożem. Trzeba mieć ten fakt delikatnie z tyłu głowy i nie można o tym zapomnieć.

Czy to but startowy czy treningowy a może startowo treningowy? Nie wiem, ciężko mi to określić. Jako, że jestem człowiekiem starej daty wywodzącym się z ery startówek składających się z kilku milimetrów podeszwy i jakiejś siateczki, rzuca mi się na usta stwierdzenie, że nie. Jednak zakładając ten but na nogę i robiąc solidne tempowe bieganie z czystym sumieniem i ręką na sercu mogę powiedzieć, że tak. Według mnie to bardzo uniwersalny but do biegania po twardej nawierzchni. Sprawdzi się idealnie na ulicznym ciągłym, tempie jak i na zawodach. Sprawdzi się kiedy szukamy prędkości, dynamiki i przede wszystkim wygody, albo wygody, dynamiki i prędkości, bo te trzy określenia najdokładniej oddają mi to, co Hoka One One Carbon X potrafią i do czego się nadają.

Czy założyłbym ten but na start w ulicznym maratonie i czy zaufałbym mu w przygotowaniach do ulicznych startów? Tak, tak, tak. Trzy razy tak i nie ma w tym żadnego słodzenia. W Hoka One One Carbon X, oprócz żółto niebieskiego koloru, pasowało mi wszystko i z wielką przyjemnością zakładam ten but na każdy trening, podczas którego szukam wygody, dynamiki i prędkości. Określeń, które kiedyś nie można było połączyć w całość wybierając maratońskie startówki. Te buty pomagają naprawdę szybko biegać.

2021-02-14T13:33:46+01:0014/12/2020|Testy|

Tytuł