2020…

 

 

STYCZEŃ – 282 km

 

 

Styczeń przywitaliśmy w Longyearbyen na Svalbardzie i niestety nie mogę powiedzieć, że było to miłe i przyjemne powitanie Nowego Roku z jednego prostego względu. W środowy poranek obiegła miasto informacja o zastrzeleniu niedźwiedzia polarnego, który w planie miał zamiar zwiedzenia miasta. Pierwsza myśl, jaka przeszła mi przez głowę to… jaki początek roku, taki cały rok i chyba to wykrakałem, szczególnie że jak wiele razy wspominałem, wierzę w znaki, które tylko trzeba w odpowiedni sposób czytać.

Biegowo styczeń był spokojnym miesiącem, w którym zrobiłem 282 km, czyli uprawiałem turystykę i rekreację sportową.

Trening, który zapamiętałem z tego okresu to 3 x 4 km właśnie w Longyearbyen 1 stycznia, które pobiegłem po 17’26, 16’36 i 16’05. Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że biegałem to w noc polarną na zmrożonej nawierzchni przy temperaturze odczuwalnej poniże (minus) – 20 C. Można? Można a czemu nie. Wszystko siedzi w głowie.

W styczniu rozpoczęliśmy również grupowe treningi przygotowujące do Mistrzostw Świata w Półmaratonie, które miały odbyć się w marcu w Gdyni. Było co robić a ponad 100 osobowa grupa biegaczy w gdyńskich lasach robiła wrażenie. Było momentami naprawdę dość ciasno.

LUTY – 144 km

W lutym byłem chory. Chyba miałem covida, chociaż cholera wie co to było, bo covid jeszcze nie był w modzie i nie był oficjalnie zaakceptowany, ale coś mnie trafiło i ostro mnie sponiewierało. Treningowo nie działo się nic, na co można by zwrócić uwagę. Dalej cisnęliśmy treningi do WAHMC i z ciekawością obserwowałem zjawisko, jakim stała się marchewka w postaci medalu z „mistrzostw świata”. Marketingowy cud i zjawiskowe zjawisko, gdyż, co doskonale rozumiem, każdy chciał być uczestnikiem tego wydarzenia nie patrząc na swój poziom sportowy a co za tym idzie nie patrząc na swoje bezpieczeństwo i zdrowie. Myślałem, że w sporcie nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, ale myliłem się. Nie chcę nikogo oceniać, bo to nie moja sprawa, ale jeżeli na treningi przychodziły osoby, których największą odległością było pokonanie 6 km marszo biegiem a do półmaratonu zostało 6 tygodni to coś tu nie gra. Pozytywne jest to, że potem fizjoterapeuci mają co robić a w mediach mówi się, że bieganie powoduje kontuzje, rozwala kolana i prowadzi do przeciążeń i tak to zostawię.

MARZEC – 379 km

Jakoś udało mi się wykaraskać z choroby, ale dobrze nie było. Czułem cały czas zatkanie przy wyższych intensywnościach i coś nie grało. W marcu udało się wyskoczyć na chwilę na Wyspy Kanaryjskie, wystartować na 68 km, zwiedzić lokalny SOR i komisariat policji. Żartobliwie mogę powiedzieć, że przez te kilka dni było tyle atrakcji, że można by je upchnąć do końca roku i w sumie tak to można skwitować. W marcu przyszedł do nas oficjalnie covid a my rzutem na taśmę przed zamknięciem całego świata wróciliśmy w jednym kawałku do Polski.

Trening, który zapamiętałem to 5 x 1km w całkiem sympatycznym tempie 3’35, 36, 26, 28, 27/km. Jakby nie patrzeć to był całkiem dobry miesiąc, w którym zrobiłem nawet przyzwoitą robotę treningową.

KWIECIEŃ – 421 km

Jakby to nie zabrzmiało, to ten powalony miesiąc, w którym z tygodnia na tydzień odwołano wszystkie imprezy, zamknięto lasy i wszystko dookoła wyszedł bardzo solidnie. 421 km to już nawet fajna objętość a sprawdzian na 5 km, w którym pobiegłem 17’25 pokazał, że nie jest aż tak źle. Co prawda, ledwo co mogłem po jego zakończeniu oddychać i wentylowałem się rękawami, ale było git. Z racji tego, że nie można było startować to nie startowałem ale trenowałem i zaczęło znowu mi się to podobać.

TRuszyłem w końcu z promocją książki, która miała sprzedać się na imprezach biegowych, których nie było. Cóż, bywa. Co do samej książki to niestety nie jestem zadowolony z jej wydania. To znaczy jestem, ale nie jestem… Może prościej. Książka jest spoko, ale sposób w jaki została wydany zakrawa o pomstę do nieba. Wystarczy policzyć ile jest w niej literówek i błędów, żeby się przeżegnać lewą nogą, ale według wydawcy … hmmm… to normalne. Przy 14 literówkach w jednym rozdziale przestałem liczyć… Amen. Książka całe szczęście zbiera bardzo pozytywne opinie, więc nie jest jednak aż tak źle. Zapraszam oczywiście do zakupu i ogłaszam konkurs – kto znajdzie najwięcej błędów wygrywa talon na balon.

MAJ – 340 km biegiem i 19 km rowerem

W maju zaczęło się kombinowanie z treningiem, które finalnie skończyło się przekombinowaniem, co niestety ostro mnie przeorało i przez kilka miesięcy nie mogłem stanąć na cztery łapy. Obciążenia nakładane na siebie przez długie okres czasu niestety spowodowały przeciążenie organizmu, którego finał nastąpił w okolicy września. Tak to długo niestety trwało i trzeba było podjąć radykalne kroki, żeby odżyć. Tak bywa w sporcie, że nawet taki stary dziad jak ja może popełnić tyle głupich błędów, które skutecznie wyeliminują go z pola walki. Nie chcę do tego wracać, bo nie ma sensu. Wnioski zostały wyciągnięte i to najważniejsze.

CZERWIEC – 321 km biegiem i 168 km rowerem

Odkurzyłem górala, pobiegłem kolejny sprawdzian na 5 km, gdzie zamiast poprawić się z kwietnia, pogorszyłem się i przestało mi się to podobać. W czerwcu miałem pobiec maraton na Spitsbergenie, ale z wiadomych przyczyn impreza została odwołana. Trzeba było sobie znaleźć więc coś innego i zacząć kombinować. Musiałem poukładać sobie w głowie wszystko od początku, zadać sobie jedno zajebiście ważne pytanie i zacząć realizować plan B, który w sierpniu przerodził się w plan C.

W czerwcu pojechaliśmy z Iwoną do Szklarskiej Poręby na mini obóz, pobiegaliśmy po górach, pojeździliśmy na rowerach i było super. Tydzień później nastąpił kolejny wypad w góry, tym razem z TriWiatrakiem i Arkiem. Krzyś orał Diablak Triathlon myśmy biegali. Zdobyliśmy Babią Górę, Skrzyczne i było naprawdę fajnie.

Trening, który zapamiętałem to 31 km wycieczka biegowa ze Szklarskiej przez Jakuszyce, Szrenicę, Śnieżne Kotły, Łabski Szczyt. Odkryłem zielony szlak biegnący pod kotłami i zakochałem się w nim.

LIPIEC – 208 km biegiem i 221 km rowerem

Jak widać po cyferkach coś się popsuło. Tak, ja się popsułem i na skutek przeciążeń, które nakładały się i nakładały na siebie zaczęły padać najsłabsze elementy. Zacząłem się sypać i to na swoje czterdzieste urodziny. Cóż, tak bywa a stary człowiek jednak nie zawsze może…

W lipcu przebiegłem wirtualnie TriCity Trail i pojechałem po raz kolejny w góry, do Szklarskiej. Tym razem z Grzesiem i Krzysiem. Wykręconymi na maxa wariatami, z którymi biegaliśmy po górach i okupowaliśmy Rabarbar. Taki okoliczny bar. Było to typowe odmóżdżenie, reset głowy i pole do zastanowienia się co dalej, bo w górach moja mózgownica pracuje najefektywniej i tam odpoczywam. Ten wyjazd był również ciekawym doświadczeniem z punktu widzenia trenera, który jedzie na „obóz” ze swoimi zawodnikami, z którymi przecież nie przebywa na co dzień. Mam tu na myśli obserwacje normalnego trybu życia, jak codzienne czynności, mechanizmy jak przygotowanie się do treningu, realizacja jednostki i czynności po jej zakończeniu. Życie wieczorową porą w Rabarbarze pominę… Zawsze twierdziłem i nadal twierdzę, że mentalne przygotowanie do treningu, jego analiza przed wykonaniem, następnie realizacja w „praniu” i wszystkie czynności wykonane po zakończeniu zadania dużo mówią o samym zawodniku. Teraz rozumiem mojego trenera z BnO, który znał nas od podszewki i wszystko o nas wiedział, ale po tylu wspólnych wyjazdach na zgrupowania i obozy to normalne, że wiedział np., że we wtorek na trzeciej godzinie lekcyjnej mam matematykę…. Bardzo ciekawe doświadczenie, z którego można wyciągnąć wiele cennych wniosków.

Treningowo zapamiętałem właśnie ten wyjazd i wszystkie przerobione na nim treningi. Było GIT. Dzięki panowie.

SIERPIEŃ – 240 km biegiem i 49 km na rowerze 

Przełomowy miesiąc, w którym przeszedłem do realizacji planu C, w sumie to może jednak B? BnO… czyli jednak C, bo C jest trzecią literką alfabetu.

Sierpień jednak zaczął się wedle planu B, czyli atakiem w góry. Chudy Wawrzyniec w wersji indywidualnej otworzył dość mocno ten miesiąc i dał mi kopa energetycznego na kolejne miesiące. Poukładałem sobie misternie w głowie cały misterny plan, który kilka tygodni później legł w gruzach i dobrze. Po Chudym pojechaliśmy z Iwoną do Zawoi i zdobyliśmy Babią Górę. Nie wiem, czemu ale coś ma to miejsce w sobie. Coś, co mnie przyciąga jak magnes, chociaż po moim pierwszym starcie w 2 x Babia zarzekałem się, że już tam nie wrócę. Myliłem się.

Trening, który zapamiętałem to 17 km wycieczka biegowa z Iwoną, podczas której zrobiliśmy ponad 1000 m w górę, weszliśmy na Babią Górę Percią Akademików a potem poprawiliśmy Percią Przyrodników na Sokolicę. Było cudownie. To było to, czego potrzebowałem.

Tydzień później podjąłem świadomą decyzję o powrocie do lasu. Do BnO. Do dyscypliny, którą uprawiałem przez 10 lat, do dyscypliny, która ukształtowała mnie i wychowała. To była wspaniała i przede wszystkim świadoma decyzja, po podjęciu której na nowo odżyłem. Wystartowałem w Pucharze Bałtyku i w Grand Prix Pomorza, zaliczyłem w sumie 6 startów w dwa tygodnie i mimo głupich błędów technicznych i latania po lesie, jak poparzony poczułem, że w lesie czuję się najlepiej.

WRZESIEŃ – 196 km biegiem i 37 km rowerem

Wrzesień zaczął się standardowo. Wypadem do Szklarskiej Poręby, bo jakby inaczej, ale tym razem na zawody, na Chojnik Maraton, który wyszedł jak wyszedł. Dobrze się bawiłem, trochę się zmęczyłem, ale pojechałem z git załogą, ze swoimi zawodnikami, którzy również doskonale się bawili na górskich trasach. Było przednio. Iwona stanęła na podium w swojej kategorii wiekowej, więc wróciliśmy z tarczą.

Kolejne tygodnie upłynęły pod znakiem biegania z mapą i kompasem w barwach nowego klubu, którego zostałem członkiem. Oficjalnie stałem się zawodnikiem UKS Siódemka Rumia a mój pierwszy oficjalny start miał miejsce w Bystrzycy Górnej podczas Klubowych Mistrzostw Polski w biegu klasycznym. Byłem ósmy, co potwierdziło, że jestem na dobrej drodze i jak przestanę robić głupie błędy, przypomnę sobie, jak biega się na mapie to będę mógł walczyć o wysokie miejsca w M40. W Bystrzycy pobiegaliśmy jeszcze sztafety a miesiąc zamknąłem startem w Mistrzostwach Województwa Pomorskiego w Nocnym BnO, które wygrałem w swojej kategorii wiekowej. Wcześniej był jeszcze krótki start w Pucharze Pomorza w BnO, gdzie popłynąłem na sobieszewskiej mikrorzeźbie jak junior, ale potraktowałem to jako cenną nauczkę.

PAŹDZIERNIK – 229 km

Miesiąc miał się zakończyć startem w Mistrzostwach Polski w Długodystansowym BnO, które miały być podsumowaniem moich spontanicznych leśnych przygotowań. Słowo zakończyć się czy też wyrażenie, zwrot, jest idealnym które mógłbym użyć. MP w longu zakończyły się bardzo szybko, gdyż zszedłem z trasy, chociaż wystarczyło dobiec do mety i byłbym piąty. No ale cóż. Tak bywa. Z optymistycznych tematów, które miały miejsce w tym miesiącu to start ze swoimi zawodnikami w Pomerania Trail, gdzie „runpassion.pl team” nie schodził z podium i zgarnął multum nagród na różnych dystansach. Brawo załoga. Ten bieg nawet mi wyszedł całkiem fajnie i po ostrym ponad 200 m ściganiu z Łukaszem zająłem drugie miejsce. To był dobry bieg.

Trening, który zapamiętałem to 4 x 2km, które biegałem po 7’39, 7’24, 7’32, 7’03 co pokazało mi, że z lasu, z siły można naprawdę solidne biegać nawet na ulicy. Byłem mocno zaskoczony, szczególnie że planowałem biegać te odcinki zdecydowanie wolniej, po 7’40-50.

LISTOPAD – 207 km biegiem i 39 km rowerem

Krótkie aktywne roztrenowanie, start w Mistrzostwach Województwa Pomorskiego, w których przegrałem medal przez głupi błąd techniczny oraz kolejny wypad z zawodnikami do Szklarskiej Poręby, to najlepsze podsumowanie tego miesiąca. Skupić chciałbym się jednak nad tym drugim, czyli nad górami. Wyjazd na początku miał być 3 osobowy. Na jednym z leśnych treningów Marcin z Mirkiem wpadli na pomysł, że może jakieś góry na koniec miesiąca… z 3 osobowego wyjazdu zrobił się 15 osobowy, podczas którego zrobiliśmy naprawdę super biegową robotę z bardzo przyjemną integracją w bornitowym Patio.

Trening, który zapamiętałem? W sumie to były takie dwa. Pierwszy to górskie 30 km rozbieganie, które zakończyło się 5 km ściganiem po 4’/km oraz wycieczka na Wysoki Kamień, z którego zrobiliśmy sobie wyścigi i machnęliśmy piątkę w 18’46 na zmęczonej nodze.

To był dobry wyjazd i dobry miesiąc.

GRUDZIEŃ – 315 km

Nie wiem sam, jak mam go określić. Biegałem według planu i co najważniejsze zacząłem bawić się znowu treningiem. Kiedyś w rozmowie z jednym z trenerów z górnej półki padły takie słowa, że najpierw się biega, potem się trenuje a na koniec bawi się treningiem. To chyba jest ten etap i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to coś fantastycznego. Bo się bawić trzeba umieć.

2020…

Jaki był ten rok? Na pewno dziwny, inny, nieprzewidywalny, ale dający wiele odpowiedzi na jeszcze więcej pytań. Dla mnie był bardzo ciekawy i idealnie pokazał kto biega bo lubi biegać i czerpie z każdego przebiegniętego kilometra radochę a kto biega bo to jest modne i fajnie wygląda na fejsie. To był test słabych i mocnych charakterów oraz zaprezentowanie wszystkich modnych wymówek. Bardzo ciekawy był pierwszy okres pandemiczny, z którego (przepraszam) jeszcze się śmieję. Nagrałem w marcu krótki filmik na moim fan page, w którym zadałem pytanie, kto z garniturowych sportowych napinaczy namawiających do uprawiania wszelakiej maści aktywności fizycznej wytrwa w swoim mocnym postanowieniu do końca roku. Dużo się nie pomyliłem, ale to było pewne. To jak z przysłowiowym noworocznym postanowieniem „nowy rok – nowy ja” oj ile ja to razy słyszałem… a meta jakże szybko zweryfikowała wszystko, ale to każdego indywidualna sprawa.

Ten rok był również wielkim sprawdzianem dla wszystkich tych, którzy chcą się sportowo rozwijać i z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień podnosić swoje umiejętności. To był rok sprawdzianu „drogi” czyli zrozumienia, co jest w życiu ważniejsze. Droga czy cel?

Dla mnie, jako zawodnika był smutnym rokiem, bo uciekło mi sporo fajnych startów oraz ciekawych wyjazdów, ale przez tyle lat nauczyłem się na chłodno brać takie tematy i przede wszystkim dostosowywać się do bieżącej sytuacji. Jeżeli nie mam wpływu na pewne tematy to nie tracę na nie energii, tylko szukam alternatyw i dopasowuję się do aktualnej sytuacji. Jednym słowem życie.

Jaki będzie kolejny? Pewnie niedużo lepszy. Niestety, ale jestem realistą pesymistycznie parzącym na ten optymistyczny świat, więc takie jest moje zdanie. Nie sądzę, żeby nagle nasza jaśnie szanowna władza powiedziała z ambony biegajcie na wszystkie strony świata. Myślę, że do końca roku nie będą organizowane wielkie imprezy masowe, ale chciałbym się mylić i mam nadzieję, że się mylę…

W każdym razie, co by się nie działo, życzę wam wszystkim wszystkiego co najlepsze, najzdrowsze i najszczęśliwsze. Bawcie się sportem, wyluzujcie, spuśćcie ciśnienie i róbcie to, co lubicie a będzie GIT. Cytując Laskę pozwolę sobie wkleić mój ulubiony cytat: „wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno zajebiście, ale to zajebiście, ważne pytanie: co lubię w życiu robić. A potem zacznij to robić.

 

2021-02-14T13:22:48+01:0031/12/2020|Motywacja, Podróże, Starty, Trening|