Łykendowe bieganie na oślep

Komplet startów w BnO w tym sezonie, chociaż został jeszcze Nocny Azymut, ale traktuję to bardziej jako naukę i trening, niż ściganie do którego miałbym się w jakikolwiek sposób przygotowywać. Z czystym sumieniem mogę więc zamknąć sezon startowy w tym roku, sezon startowy w BnO, który był bardzo dziwny i stanowił ogromny test dla głowy i dla całego organizmu, który przez cały czas był bombardowany, jakby walczył na wschodnim froncie, ale o tym będzie kiedyś indziej. W podsumowaniu.

Teraz dwa słowa podsumowujące ostatnie moje podrygi w leśnych odmętach, które pokazały mi gdzie jestem, nad czym muszę pracować a co jest ok. Postaram się streszczać, żeby nie przynudzać.

Na początek sobotni klasyk, na który się cieszyłem, ale finalnie poskładał mnie, jak młodego i udowodnił, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, więc patrzę na niego jak na bardzo dobrą lekcję. Trasa, była uszyta pode mnie. Były góry, były warianty obiegowe, było kilka fajnych czujnych punktów, ale trzeba było mieć pod nogą. Jakbym miał pod nogą, jak miałem w maju to byłaby inna para kaloszy, a teraz niestety dostałem solidne wpierdziel. Smutne ale prawdziwe. Nie miałem prądu, czułem się wywalony po zawodach w Ultra Kotlinie i po Longu. Te dwa biegi sporo mnie jednak kosztowały a jak się nie biega to wiadomo jak się kończy. Tatę oszukasz, mamę oszukasz, trenera oszukasz, ale leginsów, mety i organizmu nie oszukasz. To tak nie działa.

„Prawie” long

Po starcie w longu odpuściłem gimnastykę, sprawność i ćwiczenia na nogę. Raz, że chciałem odpocząć a dwa – myślałem, że jakoś to będzie i było… jakoś. Tak, było jakoś i to słowo najlepiej oddaje to, jak się czułem na tej trasie, bo się nie czułem. Od początku biegłem jakby ktoś wsadził mi osinowy kołek w dupę, czułem się jak Pinokio, jak drewniany klocek. Staw był zabetonowany na maxa. Noga nie pracowała. Była tragedia i nie pomagał fakt, że wiele przebiegów było po drogach, co tylko dobiło moją kostkę dając jej sromotny łomot. Technicznie było spoko oprócz trzeciego punktu, na który dałem ciała na maxa. Zdekoncentrowałem się, że dogonił mnie Blondynka i przekombinowałem ten wariant Poszedłem za bardzo w lewo, nie przeczytałem warstwic i spadłem mocno w dół. Pomyliłem płoty i kręciłem się jak bączek. Dekoncentracja i chaos. Tam straciłem sporo. Potem już jakoś zaczęło żreć, chociaż tempowo było masakrycznie. Nie czułem nic pod nogą i kulałem się, jak Miś Uszatek po śniegu. Do mety dobiegłem. Wszystkie punkty zaliczyłem, ale nic więcej. Start z tych na typowe zaliczenie. Nadmienię tylko, że średnie HR wyszło 174, czyli o 10 uderzeń za nisko niż na porządnym męskim ściganiu. To by było na tyle. Nie wiem, który byłem i w sumie lepiej nie wiedzieć, bo po co. Dałem ciała i muszę to wziąć na klatę. Najważniejsze, że wyciągnąłem wnioski i tego się trzymam.

Z pozytywów należy wymienić fakt iż upiekłem specjalnie na te zawody drożdżówkę, która poszła na handel, ustawiłem bramę mety i odpaliłem agregat. Nie było więc aż tak źle, jakby się mogło na początku wydawać.

Midelek

Nie będę brnął, jak wyżej w kosmicznie długie nazewnictwo, więc użyję tylko jednego słowa – midelek, czyli dystans średni.

Zawody były rozgrywane w Świbnie na Wyspie Sobieszewskiej w super terenie. Miękko, mikrorzeźba, czujnie, szybko, technicznie, konkretnie. Miałem nadzieję, że się odkuję po nieudanej sobocie i zaliczę dobry bieg. Tak się nastawiałem i z takim planem pojechałem wraz z Iwoną. Walka, walka, walka! Yhy… walka, walka, walka skończyła się na pierwszym punkcie do którego zamiast niecałą minutę, biegłem 11 minut. Tak. Jedenaście minut! 11 minut biegłem do 1 punktu i jak do tego doszło nie wiem, cytując Zenka. Wariant był prosty, banalny. Dzieci z KM10 N by sobie z nim poradziły z zamkniętymi oczami w srodku nocy a ja, stary dziad nie potrafiłem. Nie wiem co robiłem, nie wiem gdzie byłem i pierwszy raz w życiu zbaraniałem, zgłupiałem i zdurniałem i to na samym początku. Byłem w takim stanie, że chciałem się zawinąć i zejść z trasy, bo za Chiny ludowe nic mi nie grało. Było tragicznie. Tragicznie do kwadratu aż do momentu kiedy wpadłem na jedynkę i zaczęło żreć. Zaczęło się biec elegancko. Fajnie, płynnie, szybko i miło aż do… szóstki, która pokazała piękno tego sportu. Środkowa część muldki na wydmach na którą nie miałem koncepcji jak wejść. Planowałem od ścieżki, ale ją przegapiłem i leciałem na kierunek. Wyrzuciło mnie mocno w prawo na drogę, ale przynajmniej skumałem, gdzie jestem i mogłem zaatakować punkt, który po chwili zaliczyłem i mogłem pobiec dalej, ale nie sam. Z krzaków wyleciało kilku chłopa z mojej kategorii i zaczęła się zabawa. Tasowanie i pokerowe rozgrywki. Do ścigania był Przemek, Andrzej i Sławek, czyli zacna ekipa. Odpaliliśmy ostro wrotki i zaczęła się przednia zabawa. Poszliśmy z Przemkiem ostro. Do bitki dołączył się młody Porzycz z osiemnastek, który miał kilka punktów wspólnych i we trójkę cisnęłiśmy razem większość trasy. Było tak, jak lubię. W końcu było biegane i w końcu były szachy. Nikt nie odstawiał nogi i każdy obserwował każdego. Punkt za punkt i w punkt… aż do trzynastki, czyli 61. Tak, 61 czy 31 toć to jedno i to samo, a że punkty były obok siebie, to znaczy blisko to człowiek w pełnym biegu, nie kontaktując zbyt dobrze może się pomyliś i zamiast 61 dołka klepnąć 31 muldę… Można? Można… jaki problem? Żaden. Oczywiście dopiero na mecie okazało się, że dziabnąłem nie ten punkt co trzeba, z resztą Przemek też, więc obaj solidarnie dostaliśmy po enkaeli i tym optymistycznym akcentem zakończyliśmy ten bieg z którego w jakiś 70% jestem zadowolony.

Trasa była naprawdę super, teren również. Można było szybko biegać i trzeba było solidnie się koncentrować, żeby nie popłynąć nawigacyjnie. Koncentracja nie na 100, ale na 200% była słowem kluczem podczas tego biegu i idealnie mnie zweryfikowała na samym starcie. Pobierając mapę z boksu nie byłem w pełni nastawony na bieganie a to wystarczyło… Tak bywa, ale to i dobrze, bo ten sport szybko weryfikuje błędy. To był bardzo dobry teren do nauki i cieszę się, że w marcu będą tam organizowane kolejne zawody. Będzie co robić. Walka trwa…

Nigdy nie trać cierpliwości. To jest ostatni klucz, który otwiera drzwi.

2021-10-30T09:49:50+02:0030/10/2021|Starty|

Tytuł