Orienteering Baltic Cup

Ten post miał wisieć już dawno, pod koniec sierpnia a nie w październiku, ale jak ma się tyle rzeczy różnej maści na głowie, to niestety kronikarskie obowiązki lądują na dalszym planie. Ba, nawet zabrałem ze sobą lapka na porodówkę, ale Iwona powiedziała mi, żebym nie robił scen, więc odpuściłem temat. Jednym zdaniem. Dwa tygodnie, sześć startów. Baltic Cup i Grand Prix Pomorza. Działo się. Zaczynamy z Pucharem Bałtyku.

Zabawa zaczęła się w piątek, 19 sierpnia, kiedy rozpoczął się Puchar Bałtyku w Biegu na Orientację, chociaż w moim przypadku sprawdza się bardziej nazwa Bieganie na Oślep, ale wiem, że przyjdzie taki moment, że wszystko zacznie w końcu żreć jak należy, tylko potrzebuję chwili czasu. Dłuższej czy krótszej, ale potrzebuję. Musi zagrać trening biegowy, z którym ostatnio jest krucho i mapa. Jak wrócę do dyspozycji biegowej z maja ubiegłego roku, to będę mógł się ścigać z chłopakami, bo teraz to mogę im co najwyżej ustępować z drogi…

Etap pierwszy: 4,6 km, 19 pk, 100 m up.

Było gorąco, upalnie , duszno i parno. Nie cierpię takiej pogody, ale taka sama była dla wszystkich. Pomaszerowałem sobie na start, żeby nie zmęczyć się przed biegiem i dopiero w okolicy startu zacząłem truchtać. Wielką niewiadomą był stan moich Achillesów, z którymi walczę od dłuższego czasu. USG pokazało stan zapalny zarówno w prawym, jak i w lewym ścięgnie i za namową lekarza zdecydowałem się na ostrzykanie ich kolagenem, żeby je uelastycznić i wzmocnić.

Zrobiłem krótką rozgrzewkę i ruszyłem w las. Nastawiałem się na techniczną trasę i czujny teren. Nie pomyliłem się i tak też było od samego początku. W trakcie biegu jednak cały czas po głowie chodził mi temat ścięgien, więc koncentracja była na dalszym planie. Cały czas testowałem na co sobie mogę pozwolić i jak pracują nogi. Było dziwnie, ale nie bolało, chociaż lekki dyskomfort był. Jedynkę zaliczyłem czysto, dwójkę popłynąłem, chociaż atakowałem czysto. Nie wyczułem odległości i trochę rzuciło mnie na lewo. 3, 4 spoko. Na 5 zły wariant. Rzuciło mnie znów w lewo, ale potem sam punkt ogarnąłem bezproblemowo. 6 schrzaniłem okrutnie. Znów… rzuciło mnie w lewo, podobnie jak na 7. W drodze na 8. Pobiegłem dla odmiany w prawo drogą i musiałem się cofać. Bez sensu. 9, 10 czysto. 11. Przebiegłem i znów musiałem zrobić nawrotkę i cofnąć się kawałek do punktu. Końcówka jakoś szła, ale lekko zepsułem 15 i 16. Tak więc ten etap był jednym wielkim błędem.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Etap drugi: 6,0 km, 16 pk, 115 m up.

Zastosowałem podobny patent, jak w piątek. Pomaszerowałem do startu i dopiero w jego najbliższej okolicy chwilę potruchtałem i zacząłem rozgrzewkę, w której postawiłem na większą ilość ćwiczeń a mniejszą na bieganie. Standardowo weszła mobilizacja stawów skokowych i bioder. Czułem się fajnie i byłem naładowany energią. Piątkowy beznadziejny etap poszedł w niepamięć, chciałem się zrehabilitować i pobiec dobre zawody.

Ruszyłem odważnie, ale znów lekko mnie targnęło w lewo. Nie wiem, co mam z tym lewym kierunkiem, bo zawsze zbaczałem na prawo, więc jest to dość ciekawe i niepokojące zarazem. Do 7 punktu szło wszystko cudownie. Lekkie wahnięcia, ale generalnie biegłem pewnie i mocno. Dobrze się czułem, noga się kręciła i było git. Dopiero na przebiegu na 8 punkt pojawiły się małe problemy. Od 7 odbiegłem za mocno w prawo i potem za górką złapałem prawidłowy kierunek. Dobiegłem do rzeczki i zamiast pobiec rzeczką coś mi odbiło i zacząłem się kręcić w koło. Tak mnie to wybyło z rytmu, że na kolejny punkt co zrobiłem? Odbiłem za bardzo w lewo. Skumałem się dopiero przy oczku wodnym, przy którym miałem dwójkę. 12 też przekombinowałem, ale to wariantowo. Kolejne punkty czysto i dzida do mety. Największy plus tego biegu? HRmax 202. Dawno na takie obroty się nie wkręcałem. Niepokojące jest jednak to „lewo”. W prawo, w lewo i na drzewo, więc chyba to czas, żeby zmienić kompas. Czas – kompas, nawet się zrymowało.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Etap trzeci: 4,3 km, 16 pk, 130 m up.

Miało być bieganie, miało być szybko, czysto, mocno… Miało, ale się zesrało. Przepraszam za to słowo, ale tak właśnie było. Zesrało się na rzadko i to na samym początku. Na jedynkę, która była w zielonym i dodatkowo w jakiejś dziurze. Jak ja nie lubię takich punktów. Najgorsze jeszcze było to, że ten punkt postawiony był zaraz za startem, nie było więc chwili na dłuższe zastanowienie się nad wariantem, tylko trzeba było momentalnie go obrać. Wiem, że to jest właśnie piękno orienteeringu, ale ja jeszcze nie jestem na takim poziomie.

Miotałem się, jak zabłąkany szczeniak po lesie. Była masakra. Kręcąc się w tych chaszczach za Chiny ludowe nie wiedziałem, gdzie jestem, co widać na przebiegach na Livelox. Masakra. Chciałem nawet zejść, bo to co robiłem, wołało o pomstę do nieba, ale w końcu po kilkunastu minutach orania w lesie, odbiłem jedynkę i poleciałem dalej. To kolejny raz, kiedy zawalam pierwszy punkt i nie jest to spowodowane dekoncentracją. Oczywiście pierwsze minuty wprowadzają chaos w głowie i potem już leci… W sumie dalej nie wiem, jaki byłby najlepszy wariant. Chyba pchać się prosto pod górę, zaliczyć szczyt i potem czujnie w dół. Może jednak lepiej byłoby to zaatakować z lewej strony? Nie wiem. Nie mam koncepcji. Dwójkę zaliczyłem bez problemów, ale na trójkę rzuciło mnie za bardzo w lewo i musiałem się kawałeczek cofać. Czwórka znów lekko w prawo, piątka spoko. Dalej szło, aż do dziesiątki, którą za szybko zacząłem szukać. Tam bez charakterystycznych punktów ataku, lekko mną rzuciło w prawo, ale bez tragedii. Do czternastki elegancko. Czysto, pewnie, spokojnie, ale… na rozpędzonej nodze czując bliskość mety na piętnasty punkt źle odczytałem mapę i ubzdurałem sobie, że skałka jest na górze a nie w obniżeniu, niby mały błąd, ale zawsze jest. Potem była już meta i można było zakończyć ten etap, który z jednej strony poszedł spoko, gdyż na większą część punktów wszedłem w miarę czysto, ale z drugiej stronie, kolosalny błąd na jedynkę spowodował solidne KO. Zupełnie, jak cios w nos zakończony kopnięciem pod żebra. Szkoda, ale człowiek uczy się cały czas na błędach a w tym sporcie to właśnie one decydują o być albo nie być.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Przy obecnej technologii można bardzo fajnie analizować przebiegi czy parametry wydolnościowe. Daje to szerokie możliwości do wyciągania wniosków i znajdywania przyczyn popełniania błędów podczas biegu z mapą. Widać doskonale, jak ważna jest koncentracja, wybór wariantu oraz pewność siebie. Odpalając Liveloxa przychodzi wiele spostrzeżeń do głowy, ale jedno jest jasne jak słońce. Jak się ma pod nogą i jest się przygotowanym biegowo, to popełnia się raz, że mniej błędów, a dwa, że jak się już zrobi jakiegoś babola, to można szybciej i pewniej zareagować. Ilość popełnianych błędów dodatkowo wzrasta z natężeniem zmęczenia, więc sprawa jest prosta. Trzeba biegać, trzeba trenować bo inaczej będzie się grzało ławę.

2022-10-05T10:55:47+02:0005/10/2022|Starty|

Tytuł