Grand Prix Pomorza w BnO

Grand Prix Pomorza, czyli kolejna trzydniówka w której brałem udział i o której miałem pisać już dawno. Niestety chroniczny brak czasu spowodował, że temat zawisł w próżni w oczekiwaniu na chwilę luzu, która teraz nastała. Żeby nie było tak różowo, to moment na pisanie jest średni, bo zaczynając ten wpis siedzę z Olafsonem w szpitalu w Wejherowie. Młody złapał baterię coli, chociaż wcale jej nie pił i niestety musi dostawać antybiotyk, a że ma 5 tygodni to czeka go przymusowa hospitalizacja. Cóż. Życie. Bywa i tak.

Etap pierwszy, na własnych śmieciach

Fajnie było wystartować u siebie w domu, w lesie, w którym się wychowałem, w lesie, w którym chodziło się na wieżę czy na wykopki, grzebiąc w ziemi wszystkim co było pod ręką w poszukiwaniu nabojów, łusek czy innych militariów. W lesie, gdzie zjeżdżało się na sankach, nartach workach czy huśtało się na strażackim wężu. Jednym słowem było sentymentalnie, ale nie powiem, że łatwo.

Byłem na samym początku kuracji kolagenem, który za pomocą igły i strzykawki z radosnym komentowaniem lekarza, lądował w moich Achillesach, więc też nie wiedziałem, na co mogę sobie pozwolić, szczególnie że witomińskie górki do płaskich nie należą. Wiedziałem, że czeka mnie solidne wpierdziel, szczególnie że termometr pokazywał + 25 kresek. Żeby nie było, że marudzę i narzekam. Pogoda i trasa była taka sama dla każdego, więc trzeba było tylko spiąć pośladki, zacisnąć zęby i zrobić swoje.

Mapa była w skali 1:7500, czyli mała, bo teren był mały, ale do zaliczenia było XX kilometrów, XX punktów a przewyższenie wynosiło XXX metrów. Oczywiście w optymalnym wariancie, a że ja nie biegam optymalnie, to wiedziałem, że wyjdzie więcej kilometrów oraz więcej metrów w pionie. Takie życie. Najbardziej z tego wszystkiego podobało mi się to, że centrum zawodów oraz meta zlokalizowane były około 50 metrów od biura, więc mogłem przebrać się w pokoju i spokojnie ruszyć na start. Bez spinania się, że się spóźnię.

Po krótkiej stacjonarnej rozgrzewce, krótkim truchcie, wszedłem do boksu. Było megagorąco ale chciałem już wystartować. Chciałem zmierzyć się z lasem i miejscami, gdzie za dzieciaka łaziłem i grzebałem w ziemi. W końcu nastała ta chwila, wziąłem mapę i pocisnąłem do lasu. Pierwszy rzut oka i już wiedziałem, gdzie biec. No prawie. Po drodze prawie skasowałem namiot jakiemuś bezdomnemu, który koczował w leśnej otchłani, ale jedynkę trafiłem bezbłędnie.

Problemem był prosty punkt, samotne drzewo. Biegłem idealnie, ale jakoś nie miałem koncepcji miejsca ataku i finalnie przebiegłem ten punk tracąc tan dobre dwie, jak nie trzy minuty. Szkoda, bo resztę ogarnąłem czysto i gdyby nie mój brak siły i mocy pod nogą, czas byłby o wiele lepszy Nie ma jednak co narzekać, gdyż dobiegłem na pierwszym miejscu, co było bardzo sympatyczne i napawało optymizmem przed kolejnymi etapami, jednakże wiedziałem, że to co kiedyś było moim atutem, teraz niestety jest słabą stroną.

LIVELOX – przebiegi

Etap drugi – wpierdziel na Pustkach

Upał, góry i brak sił. Tak najkrócej można określić to, co działo się na drugim etapie GPP rozgrywanym na Pustkach Cisowskich. Normalnie byłbym zachwycony z takiej trasy i nie mógłbym się doczekać przeorania lasu, ale nie teraz. Teraz pomaszerowałem na start, żeby nie tracić sił i po dojściu na miejscu pokulałem rączkami i nóżkami w miejscu, co by się nie przegrzać. Było obrzydliwie gorąco, co wcale mi się nie podobało. Jedynkę odhaczyłem prawie idealnie, z lekkim wahnięciem, ale jak na moje możliwości, to było czysto.

Ruszyłem odważnie, ale czujnie. Jedynka ok, dwójka ciut za nisko spadłem i musiałem się kawałek wracać pod górę, ale wszystko w granicy błędu. Na trójkę miałem już cycki i oddychałem wszystkimi możliwymi otworami, których było za mało. Punkt ogarnąłem czysto. Czwórka spoko, piątka… wstyd. Prosty przebieg, 100 m lekko w dół i już, ale ja nie… ja musiałem zwiedzać. Szóstka luz, siódemka… kto wymyślił takie góry? Ja jebje. Czułem się, jakbym dostał pod żebra i na wątrobę z kolana. Masakra. Do 12 czysto, ale na oparach. Babola walnąłem a raczej walnęliśmy, bo od 5 punktu lecieliśmy razem z Arturem. Przebieg banalny, prosty, łatwy, ale nie dla mnie. Ja zawsze coś muszę zrąbać. Wywaliło mnie solidnie w lewo i kilka minut pokręciłem się w bliżej nieokreślonym miejscu na mapie. Na 14 obraliśmy inny wariant z Arturem i on mi tam lekko odjechał. Jak teraz patrzę na przebieg, to mój wariant był z tyłka. 15 też była śmieszna. Kręciłem się wokół skały nie mogąc jej dostrzec. Na 16 Artur poszedł przez górę, a ja postanowiłem ją obiec. Nie chciało mi się ciąć a raczej nie miałem siły. Tam też lekko się wahnąłem i musiałem gonić Artura. Dogoniłem go na kolejnym punkcie, a nawet go zawołałem, bo poleciał za bardzo w lewo. 18 czysto i na metę. Miałem dość. Byłem wytelepany we wszystkie strony i wycięty na maxa. Przegrałem ten etap fizycznie, bo będąc w dobrej formie biegowej, nawet z tymi błędami, powinienem być dużo wyżej, ale nie byłem. Taki sport i to jest w nim najfajniejsze. Trzeba biegać czysto i szybko. Nic więcej.

LIVELOX – przebiegi

Etap trzeci – KO na Krykulcu

Szkoda komentować, co zrobiłem na dwójkę. Tam położyłem cały bieg i było to straszne. Przebieg prosty, ale mnie rzuciło na lewo. Mam teraz w głowie zakodowane takie coś, że boję się, że rzuci mną w prawo, jak to zawsze miało miejsce i podświadomie cisnę mocniej w lewo. Tu ewidentnie nie przeczytałem rzeźby i dałem ciała. Tam straciłem bardzo dużo minut. Potem szło, aż do 6, którą zabiegłem i musiałem się cofać pod górę. Zirytował mnie jeszcze 8 punkt, bo linia przebiegu narysowana na mapie pokrywała się ze ścieżką, którą można było biec. To zobaczyłem dopiero po biegu a wariant, który obrałem przebiegał ścieżkę dalej… Jak dla mnie to błąd budowniczego trasy, ale może się nie znam. Resztę poszedłem w miarę czysto z lekkimi wahnięciami na 10 i 14, ale to wszystko w granicy moich umiejętności, więc nie traktuję tego jak jakieś błędy. Znów dostałem fizyczny łomot i najzwyczajniej na świecie pokonały mnie góry i trzy dni solidnego, upalnego biegania.

To było za dużo jak dla mnie na tą formę, którą prezentuję a raczej jej nie prezentuję, jednakże… podobało mi się. Po trzech etapach zająłem trzecie miejsce, więc było git.

LIVELOX – przebiegi

Reasumując. Jak się nie trenuje to nie ma się siły biegać. Proste, ale najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że czuję, że niedługo przyjdzie dzień, że będę mógł wrócić do w miarę regularnego biegania. Wychodzę z achillesowych dolegliwości, które siedziały w odcinku lędźwiowym. Więzadła w trafionej kostce zrosły się elegancko a nawet tak dobrze, że ruchomość jest mniejsza ze względu na ich skrócenie i mniejsze rozciągnięcie, stanu zapalnego w Achillesach nie ma, więc można żyć. Pod koniec listopada idę na kolejną kontrolę przegrody i jak się uda to na operację, czyli jest szansa, że powoli wyjdę na prostą.

Cierpliwość jest gorzka, ale jej owoce są słodkie – Arystoteles

2022-11-02T09:17:23+01:0001/11/2022|Starty|

Tytuł