Śnieżne „ściganie” na Wyspie Sobieszewskiej

Podobnie, jak w ubiegłtym roku, pierwszym startem sezonu w BnO były trzy etapowe zawody na orientację Wyspa O-Cup, których organizatorem był Pomorski Klub Orientacji Harpagan. Zawody składały się z trzech etapów. W sobotę były dwa starty na dystansie średnim, natomiast w niedzielę organizatorzy przygotowali jeden, ale konkretny klasyczny bieg. Działo się i to solidnie, szczególnie że pogoda nie rozpieszczała i spadł śnieg.

Fot. Agata Masiulaniec

Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym mógł napisać, że wszystko poszło pięknie, różowo i git. No nie. Nie, bo coś się do mnie przywlokło i załapałem jakiegoś trypla, który lekko mnie poskładał. Kolorki w zegarku poleciały w dół, moje zatoki zaczęły pracować w trybie awaryjnym i w tygodniu zrobiłem tylko jeden trening. O jeden za dużo, ale przynajmniej wiedziałem, że jest lipa. Wdała się jakaś paskudna infekcja, a fakt że na poniedziałek mam zaplanowaną operację przegrody nosowej i małżowin nosowych lekko mnie zestresował. Wiadomo, że jak będzie problem ze zdrowiem, to co najwyżej mogę pokroić rzodkiewkę na kanapce a nie swój nos, który coraz bardziej przypomina hamulec od karuzeli i tak samo działa. Wracając jednak do tematu, czyli do startu, a raczej startów…

Etap 1. 4350 m, 140 m up, 17 pk

Pierwszy etap, jak zawsze był wielką zagadką a pytanie, co czeka mnie w lesie nie dawao spokoju. Teren na Wyspie jest bardzo trudny i wymagający i jest tam co robić. Bogata mikrorzeźba, setki dołów, niecek, muld i muldeczek sprawiają, że trzeba sporo się nagłówkować, żeby nie zrobić błędów i czysto wejść w punkt. To idealny teren do prowadzenia trenigów czy zawodów w BnO, bo tam wszystko wychodzi. Jeden drobny błąd i jest po zawodach.

Fot. Agata Masiulaniec

Rozpocząłem spokojnie, wybierając pewne warianty i punkty ataku. Pamiętałem ubiegłoroczne bieganie, kiedy byłem wszędzie i nic z tego dobrego nie wyszło.Do trójki było zgodnie z planem. Lekko rzuciło mną na czwórkę. Chciałem ominąć gęstwinkę, ale ominąłem ją za mocno i zrobiłem błąd na kilkanaście sekund. Pierdoła, ale zawsze. Kolejnego babola zrobłem dopiero na dziesiątkę. Wystarczyło zbiec w dół, przeciąć ścieżkę i wejść w dołek, ale majtnęło mną mocno w prawo i chwilę się pokręciłem w miejscu. Może traciłem tam minutkę? Pewnie coś koło tego. Na jedensasty punkt rzuciło mnie zbytnio w górę. Źle odczytałem warstwice i niecała minutka poszła… Dalej można powiedzieć, że było OK, chociaż na szesnasty powinienem wybrać inny wariant. Przeoczyłem ścieżkę, która prowadziła w górę i zabiegłem główną drogą prosto i dopiero po chwili odbiłem. Można to było zrobić lepiej.

Reasumując, etap pierwszy wyszedł całkiem spoko. Technicznie nie było tragedii, zrobiłem może 2 i pół minuty błędu, czyli jak na mnie bez tragedii. Całóść zajęła mi 33:16 i po pierwszym etapie byłem 5. Trzeba było się szybko zregenerować, bo druugi etap zaczynał się 4 godziny później. Wiedziałem, co mnie będzie czekać oraz na co zwracać uwagę.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Etap 2. 4260 m, 85 m up, 17 pk

Ten etap można opisać jednym prostym określeniem. Skopałem jedynkę. Kropka. Sam nie wiem, jak to zrobiłem, ale jak widać na przebiegu poszedłem za mocno w dół i w prawo. Totalnie bez sensu. Nie wiem, czy było to spowodowane słąbą koncentracją, czy cholera wie czym, ale coś takiego nie powinno mieć miejsca. Skumałem się, gdzi ejestem dopiero jak zobaczyłem główną drogę… Przy okazji przeleciałem przez dwójkę i wtedy już wiedziałem, że dałem ciała. Doszedł mnie zawodnik startujący chwilę za mną i niestety przez cały bieg miałem „ogon”, który nie pomagał. Nie narzekam, nie marudzę, tak było i koniec.

Zrobiłem jednego wielbłąda, myślę że na dobre 2 jak nie 2:30 i zająłem na tym etapie 6. miejsce. Bieg zajął mi 31:21. Po dwóch etapach byłem 5. i w teorii miałem szanse na pudło. W teorii, bo w praktyce powinienem siedzieć w domu pod ciepłą kołdrą z kotem wygrzewającym klatkę z piersiami, a mi do głowy przyszło brodzenie w śniegu na oślep.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Etap 3. 9540 m, 140 m up, 26 pk

Na ostatnim etapie nie czułem się dobrze. Rano zegarek kazał mi zostać w domu i kurować się, a ja chciałem oszukać przeznaczenie wybierając się do lasu. Tego dnia startowała również Iwona na trasie średniej a wszystkiemu bacznie z wózka przyglądał się Olaf, którym w trakcie naszego ścigania, opiekowało się liczne grono wujków i cioć z UKS Siódemki Rumia. To idealne rozwiązanie, kiedy można „sprzedać” malucha szeroko pojętej rodzinie i móc samemu odstresować się w leśnych odmętach.

Drugi etap był tak sprytnie skonstruowany, że składał się z dwóch map. Na pierwszej było 10 punktów, na drugiej 16. Do wybiegania było prawie 10 km, czyli jakby nie patrzeć, ponad 10, bo po kresce przecież nie da się biegać. Byłem trochę styrany sobotą, czułem się solidnie przeziębiony, ale podjąłem rękawicę. Czy było warto dowiem się w poniedziałek, ale najwidoczniej tak miało być i koniec.

Fot. Agata Masiulaniec

Na jedynkę wszedłem czysto, ale sam wariant pozostawia wiele do życzenia. Bez sensu odbiegłem w prawo od kreski. Pierwszy błąd zrobiłem na szóstkę. Jak widać po przebiegu było tam trochę chaosu a samo wejście na punkt było tragiczne. Kręciłem się w kółko, a punktu szukałem o dużo za wcześnie. Nie czułem tego terenu i nie potrafiłem się w niego wgryźć. Tak mnie to zdeprymowało, że skopałem siódemkę, co idealnie skomentował Sławek, którego dogoniłem jednym prostym zdaniem „nieźle pływasz”. I tak się właśnie czułem. Wdarł się chaos, który trwał aż do dziewiątki. Tam rzuciło mną w lewo tak, że znalazłem się na szóstce, ale przynajmniej wiedziałem, gdzie byłem.Dyszka weszła spoko, ale za dużo kombinowałem w terenie. Trzeba było złapać drogę i zapalić ile pod butem, ale… że nie miałem pod butem za dużo, to wolałem pobawić się trochę w terenie i poćwiczyć elementy nawigacji. Dużo ne straciłem, ale poczytałem przynajmniej lepiej mapę. Około czternastki doszedł mnie Przemek i dalej, aż do mety tasowaliśmy się wybierając częściowo różne warianty. Lekko skopałem szesnastkę i dwudziesty trzeci punkt. Tam poleciałem typowo na plecy, nie zaglądając w mapę. Byłem mocno upodlony a zawalone zatoki i opuchnięte małżowiny nosowe skutecznie zatrzymywały dostęp tlenu do płuc. Paskudne uczucie, które skutecznie obrzyda uprawianie jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Nie polecam. Na ten punkt błąd pojawił się na końcu. Wchodziliśmy od żółtego w dołki i wystarczyło się ich trzymać a nie odbijać w prawo. To jest jednak cały urok BnO, że głowa musi nadążać za ujechanymi nogami i umordowanym organizmem… Przypomnę, że w nogach miałem 2 x 30 minut mocnego biegania z soboty i dobrą godzinę niedzielnego tyrania… Miałem prawo niekontaktować.

Na metę wbiegłem po 70 minutach i 4 sekundach. Zanotowałem 4. czas etapu i finalnie po dwóch dniach biegania byłem również 4. Łącznie na trasie spędziłem 2 godziny, 14 minut i 41 sekund. Do pudła zabrakła minutka, ale nie było szans, żeby ją urwać „fizycznie”. Nie w tym stanie zdrowia…

LIVELOX – PRZEBIEGI

Reasumując. To był dobry, wartościowy weekend, w którym bardzo dużo się działo. Sportowo było naprawdę git i gdyby zdrowie było, jakie być powinno to… ale jak to VV śpiewała Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas, przyjdzie czas…

„Miej cierpliwość do siebie. Samorozwój jest delikatny; to święta ziemia. Nie ma większej inwestycji ”. Stephen Covey

2023-03-17T13:54:33+01:0017/03/2023|Starty|

Tytuł