Marzec na Diablaku– 86 km

W marcu przebiegłem tyle kilometrów, ile powinienem biegać tygodniowo. Zrobiłem całe 86 km, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Nie żebym miał lenia, ale tematy zdrowotne przełożyły się na przymusową absencję. Jedynym pozytywem był wyjazd TEAMowy na Babią Górę i na tym należy się skupić.

Zimowe wyjazdy na Babią Górę wpisały się w nasz kalendarz kilka lat temu. Teraz sytuacja pogodowa lekko skomplikowała temat i pierwotny wyjazd musieliśmy odwołać. Bywa i tak. Życie. Udało się na szybko zarezerwować termin na pierwszy weekend marca i ruszyliśmy. Pogoda według meteo zapowiadała się bajkowa. Miał być lekki mróz, pełne słońce i zero chmur. Oczywiście miało wiać, jak to na Diablaku bywa. Musieliśmy tylko trafić na optymalne okno pogodowe i na lekko, bez tlenu zdobyć szczyt.

Ruszyliśmy we czwórkę w piątek rano. Binczuś, Mawi, Mirek i ja. Jechało się szybko i bezproblemowo, a na miejscu byliśmy po 17. Ogarnęliśmy kuwetę i ruszyliśmy w las. W nocy, z czołówkami według tracka, który oczywiście w pewnym momencie zaczął żyć swoim życiem i kilka razy musieliśmy stanąć i zastanowić się, czy oby na pewno dobrze biegniemy. Pogoda była cudowna. Cicho, ciemno a niebo rozjaśniały gwiazdy. Zrobiliśmy 9 km w tym 357 m w górę. Było GIT, ale prawdziwa wyrypa zaplanowana była na sobotę.

Pogoda od rana była epicka. Z okien naszego apartamentu widzieliśmy zaśnieżone góry, na niebie nie było ani jednej chmurki a słońce świeciło na maxa. Było delikatnie na minusie, czyli idealna pogoda na atak szczytowy. Spięliśmy tyłki i o 10 ruszyliśmy na południe niebieskim szlakiem, który po kilku kilometrach zmienił się w czarny. Trasa cały czas wiodła w górę, więc raz truchtaliśmy, raz maszerowaliśmy, co by nie zostawić wszystkich sił przed decydującym podejściem. Kiedy dotarliśmy do schroniska w Markowych Szczawinach założyliśmy raczki i wbiliśmy się w górę czerwonym szlakiem na Przełęcz Brona. U góry zaczęło lekko dmuchać, a z zachodu nadciągały chmury. Trzeba było zagęszczać ruchy i jak najszybciej atakować Diablaka, żeby on nas nie zaatakował i nie sponiewierał w drodze na szczyt.

Ruszyliśmy żwawo. Na szlaku było sporo ludzi. Jedni schodzili w dół inni maszerowali w górę. Truchtaliśmy tylko my, oczywiście z przerwami na marsz. Po kilkunastu minutach zaczęło coraz mocniej wiać i trzeba było włożyć na grzbiet wiatrówkę, bo robiło się zimno. Na południu widać było słowackie Tatry i było cudownie. Wiatr się zmagał, robiło się coraz zimniej a chmury zbliżały się coraz bardziej.

Kilka minut po godzinie 12 zdobyliśmy szczyt, którego wysokość wynosi 1725 m n.p.m. U góry wiało jak na Spitsbergenie, według obsługi schroniska w Markowych w porywach dmuchało około 100 km/h i tak mogło być. Ciężko było utrzymać się na nogach, a po zdjęciu rękawiczki na kilka minut, myślałem że odpadną mi palce u rąk. Tak było zimno, ale równocześnie było fantastycznie.

Na szczycie długo więc nie zagościliśmy i szybko pobiegliśmy czerwonym szlakiem w dół, w stronę Krowiarek. Mijaliśmy coraz więcej podchodzących osób, a z każdym metrem coraz bardziej otaczały nas chmury. Pogoda psuła się i można powiedzieć, że limit ładnej pogody na Babiej Górze tego dnia właśnie się zakończył. Nadciągało zło z zachodu. Zbiegliśmy więc w dół i skręciliśmy w lewo na niebieski szlak, którym dotarliśmy do schroniska, gdzie skręciliśmy na zielony szlak, który poprowadził nas do Zawoi a dokładniej do Zawobaji, gdzie nocowaliśmy. Wyszło zacnie. 23,4 kilometrów marszobiegu, 3 godziny i 40 minut na świeżym powietrzu i 1377 metrów w górę. To wszystko kosztowało 2332 kalorii, więc można było zjeść solidny obiad. Było GIT!

Niedzielę potraktowaliśmy na spokojnie. Wjechaliśmy wyciągiem na Mosorny Groń, pomaszerowaliśmy chwilę i wróciliśmy do Trójmiasta. Mimo, że był to krótki i szybki wypad, jak zawsze było super. Świetna załoga, klimat, góry i oderwanie się od rzeczywistości. To było właśnie to coś, czego oczekiwałem i co mnie tam spotkało. Babia Góra dała się zdobyć i po raz ósmy, o ile dobrze liczę, stanąłem na jej szczycie.

Życie albo jest śmiałą przygodą, albo niczym – Helen Keller

2023-04-07T10:43:09+02:0007/04/2023|Motywacja, Podróże, Trening|

Tytuł