GPS to zło!

Tak, GPS to zło i śmiem twierdzić, że dzięki tej technologii z kosmosu nie jeden zawodnik położył swój zaplanowany start i delikatnie mówiąc uwstecznił się w rozwoju sportowym. To tak jak w przypadku butów z karbonem, czy pomiaru tętna z nadgarstka, ale o tym kiedyś indziej.

Dlaczego tak ostro i dosadnie? Bo robi mi się smutno (jestem grzeczny, a nie szczery), kiedy słyszę od zawodnika, że pobiegł tak a nie inaczej, bo tak pokazywał GPS, a jakby GPS pokazał, że masz skręcić w lewo i na drzewo to też byś skręcił? To tak jak w nawigacji samochodowej…

Najzwyczajniej na świecie szkoda jest mi zawodników i ogromu pracy oraz serducha, które zostawili na treningach, ale częściowo niestety, to też jest ich wina. Przypadków można podawać dziesiątki, jak nie setki a pewnie i tysiące, więc na początek kilka z nich, a londyński przykład będzie na końcu.

Marszewska…

Ulica Marszewska, końcówka lat 90’. Trener pomalował trasę białą farbą. Namalował kreski na 100, 200, 500 m oraz na 1 km i biegaliśmy grupą na takim wahadle. 1 km w górę, 1 km w dół kontrolując prędkość na 200 i na 500 metrze. Można było biec jak po sznurku posiłkując się zegarkiem a dokładniej Casio SDB 500 W, który mógł zapamiętać 30 międzyczasów. Jak trzeba było pobiec po 4’00 to wiadomo było, że pierwsze 200 m trzeba było pobiec w 48” a 500 m w 2’ i tak się biegło.

Szklarska Poręba…

Sierpień 1995 roku. Droga pod Reglami w Szklarskiej Porębie. Pierwszy ciągły w tym miejscu na nieznajomej trasie. Lecieliśmy we trójkę. Krzysiek, Maciej i ja. Kilometry były namalowane na drzewach i trzeba było mocno się skoncentrować żeby trafić z tempem. Wyszło ciut szybciej, bo noga podawała. Kolejny ciągły kilka dni później i tym razem 8 km na stadionie. Kontrola co 200 i 400 m i pyk. Idealnie w tempo. Równiej się nie dało.

Wzdłuż torów…

2001 rok. Leśna droga na Krykulcu prowadząca wzdłuż torów. Rower, licznik, pocięta siatka na wąskie kolorowe wstążki i ja. Pierwszy km mierzony co 100 m, drugi co 500 m. Ciągłe i tempa wchodziły cudownie. Tak jak miało być, nie szybciej, nie wolniej. W punkt.

Czarna Droga…

Czarna Droga za Wejherowem. 10 km leśny asfaltowy odcinek mierzony przez chłopaków wieki temu metalową miarką przy krawędzi i następnie pięknie oznaczony białą farbą. Idealna trasa do biegania akcentów. Spokojnie, cicho i kameralnie. Pierwszy trening zrealizowałem tam na wiosnę w 2005 roku, kiedy biegałem ze starym Polarem, który oczywiście nie miał GPSa. Biegałem tam BNP, Majka biegała z Mariuszem ciągły a Janek piątki po 3’03-05/km. Nie było żadnego problemu, żeby wejść na zakładaną prędkość. Km szły jak po sznurku a rozbieżność wynosiła +/- 2”/km. Międzyczasy kontrolowało się co 500 m i można było skupić się na biegu w wyznaczonym tempie bez ciągłego zerkania się na zegarek.

Alejka…

Zima 2006. Alejka Gdańsk – Sopot. Za pomocą roweru z licznikiem Tomka, puszki białego chlorokauczuku i pędzla ciemną nocą profanowaliśmy drogę, malując znaczniki co 500 m na odcinku 6 km. Do tego ogarnęliśmy 500 m prostą, na której co 100 m znajdowała się biała kreska. Było bieganie.

Monte Gordo

Poniższy tekst pochodzi z portalu bieganie.pl, w którym autor przeprowadza wywiad z Moniką Jackiewicz (PB w maratonie 2:29:51)

A ile pobiegłaś na treningu?

Pobiegłam 32:36. To był mój ostatni mocniejszy trening przed maratonem. Pobiegłam tak w Portugalii, na obozie w Monte Gordo. Miałam samodzielnie zmierzoną trasę, bo lubimy mieć pewność, że wszystko będzie prawidłowo wymierzone. Zabraliśmy ze sobą do Portugalii koło pomiarowe. Tam na miejscu jest sześciokilometrowa pętla. Były tam wcześniej jakieś oznaczenia z wypisanymi kilometrami, ale my chcieliśmy mieć pewność i sami zmierzyliśmy trasę od początku. Tak więc pobiegłam na naszej „atestowanej” trasie i na pewno było tam równo dziesięć kilometrów.

Tak było kiedyś. Jak jest teraz? Źle a nawet tragicznie.

Robiłem kiedyś trening z zawodnikiem na Czarnej Drodze. Biegaliśmy tysiączki po 3’50, czyli wiadomo było, że na 500 m trzeba było mieć 1’52-53. Nic prostszego. Zero filozofii. Dodatkowo pierwsza kontrola była na 200 m, gdzie trzeba było mieć 46”. Co robił zawodnik? Szarpał, miotał się a na koniec pobiegł kilkanaście metrów dalej, patrząc się cały czas na zegarek, bo tak mu GPS wskazywał. Czy to był dobry trening? Nie.

Stadion. Tłumaczę zawodnikowi. Biegniesz 2 km po 4’00/km, czyli na 100 m masz 24”, na 200 m 48 a na 400 m 96”. Kolejne 2 km po 3’50, potem 3’40 itd. Popatrzał się na mnie, jak na Czarnoksiężnika z krainy Oz i skomentował, że ma zegarek z GPS i ogarnie temat po swojemu. Nie muszę dodać, że zaczął o kilkanaście sekund za szybko i potem musiał zwalniać. Po drugim odcinku mleczan wylewał się mu uszami i tyle wyszło z testu. Zero rytmu, zero swobody, zero kontroli tempa, tylko chaos i ciągłe zerkanie na zegarek, co kilka sekund, a wystarczy spojrzeć co okrążenie i trzymać swoje tempo.

Dlaczego o tym piszę. Z prostego powodu, który miał miejsce w weekend. Zawodnik biegł maraton, który wiadomo że ma 42 km i 195 m. Ile wyszło z zegarka? 39 km i 83 m, czyli o 3 km i 112 m mniej, a nie skrócił trasy. Drugiemu zawodnikowi GPS pokazał 42 km i 40 m, czyli można powiedzieć, że wyszło ok. Wiadomo, że nie biegł po optymalnej trasie, zbiegał do punktów z napojami, czyli nadrobił 205 m. Dwa takie same zegarki. Ten sam bieg. Ta sama trasa. Rozmawiając z chłopakami obaj żalili się na wskazania GPS. Mówili, że zegarek pokazywał raz taką, raz inną prędkość. U jednego z nich pierwsza piątka zamiast po 4’20 wyszła po 4’03, co rozpoczęło równię pochyłą. GPS sobie, znaczniki na ulicy sobie. Szkoda.

Nie było kluczowego rytmu, spokoju i komfortu psychicznego. Było rwanie tempa, chaos i stres, a wiadomo co za tym idzie. Wystarczyło kontrolować prędkość co km czy co milę. Nic więcej. Wiadomo przecież, o czym wspominałem wcześniej chłopakom, że w miejskich biegach, gdzie jest wysoka zabudowa, sygnał GPS jest rwany i niewiarygodny, więc nie można się sugerować chwilową prędkością pokazaną przez zegarek, bo nic z tego nie wyjdzie. Trzeba biegać na znaczniki i kropka.

Wszystkie moje uliczne maratony, półmaratony i inne biegi uliczne tak biegałem. Było tak w epoce zwykłych stoperów oraz w erze zegarków z GPS. Na wyświetlaczu ustawiałem pole stopera a z ręki klikałem międzyczasy co 1 km. Nic innego mnie nie interesowało.

Reasumując. Biegi długie kochają rytm, rytm, rytm, jeszcze raz rytm i spokój. Jeżeli zaczyna się rwanie tempa, i nie mam na myśli taktycznego biegu na miejsca, wkrada się chaos i niepokój. To wzmaga stres, którego i tak jest dużo z powodu samego startu w zawodach, więc jeszcze większa dawka jest zupełnie niepotrzebna, gdyż zaczyna paraliżować. Jeżeli zawodnik w trakcie biegu co chwilę zerka na zegarek, niektórzy potrafią zrobić to 14 razy podczas kilometra, traci spokój, rytm i swobodę biegu, gdyż koncentruje się na zegarku, który często pokazuje dane z księżyca, a nie o to chodzi. Podkreślę jeszcze raz. Traci się w takim wypadku koncentrację i rytm. Hipotetycznie i teoretycznie co by się stało, jakby GPS szlag trafił? Jakby się zegarek zepsuł? Co by było? Jestem ciekaw, jak duża dawka stresu zaaplikowana zostałaby zawodnikowi i jak zachowywałby się on na starcie widząc, że pole GPS świeci się na czerwono…

Rada. Zmierzcie sobie odcinek, na którym biegacie akcenty. Można to zrobić kółkiem pomiarowym, taśmą mierniczą, centymetrem krawieckim, czymkolwiek. Poświęcicie kilka godzin czasu, ale zyskacie umiejętność, która będzie przydatna podczas wielu lat startów. Umiejętność równego, rytmowego biegania i czucia prędkości. Wiem, że GPS pomaga, ale jak widać na powyższych przykładach nie zawsze i nie do końca.

O karbonach i pomiarach tętna z nadgarstka będzie kiedyś indziej.

Czucie i wiara silniej mówi do mnie

Niż mędrca szkiełko i oko.

– Adam Mickiewicz
2023-06-30T19:33:53+02:0026/04/2023|Polecane, Trening|

Tytuł