Wygraliś-MY Harpagana!

Start w Harpaganie urodził się przypadkowo. Stwierdziłem, że będę po sezonie startowym w BnO, będę po longu więc noga powinna jako tako się kręcić, wytrzymałościowo powinienem spokojnie ogarnąć 3 godziny mocnego biegania a bieganie na mapie w skali 1:20 000 mogło być ciekawym doznaniem. Zapisałem się więc z Marcinem i Mirkiem na trasę pieszą o długości 25 km i pozostało tylko czekać na start.

Nie będę przynudzał problemami ze zdrowiem, ale był to już któryś start z rzędu, w którym nie powinienem brać udziału. Ja jednak jestem z typu tych sadomasochistów, którzy kochają doprowadzać swój organizm do kresu wytrzymałości i uwielbiają sprawdzać na ile można sobie pozwolić. Nie wiem, czy nie powinno się tego podciągnąć pod jakiś fetysz czy coś w tym stylu, ale kiedy głowa mówi STOP, ja mówię START. Kiedyś mój trener, który prowadził mnie do pierwszego maratonu powiedział, że jak noga nie odpadnie to można dalej biec i tego się trzymam.

64. edycja Harpagana rozgrywana była w Studzienicach. Nigdy tam nie byłem, więc tereny, w których przyszło nam rywalizować były całkiem nowe. Zapowiadało się więc ciekawe bieganie. Co do samego Harpagana, to dawno dawno temu, kiedy byłem piękny i młody zdarzyło mi się wziąć kilka razy udział w tej imprezie i raz udało mi się zdobyć zaszczytny tytuł Harpagana, gdyż pokonałem całą 100 km trasę. Z pozostałych trzech startów musiałem wrócić z podkulonym ogonem i uznać wyższość lasu, mapy i warunków. Bywa i tak, ale wracając do naszych zawodów.

Postanowiliśmy wystartować razem z Marcinem i Mirkiem, czyli starszyzną drużyny runpassion.pl TEAM na 25 km trasie mając oczywiście świadomość, że wyjdzie znacznie więcej, ale co tam. Życie. Ja na dodatek miałem dodatkowego motywatora w postaci spotkania a raczej prelekcji, w której miałem wziąć udział w Gdańsku około godziny 15. Musiałem więc zabrać ze sobą eleganckie ciuchy i liczyć na to, że nie zgubię się w lesie. Ze Studzienic do Gdańska miałem ponad 100 km drogi. Lekko uspokoił mnie czas zwycięzcy trasy pieszej na 25 km, w wersji nocnej, który wyniósł lekko ponad 3 godziny. Więc to mogło się udać.

Fot. www.harpagan.pl

Na starcie otrzymaliśmy mapy i mieliśmy kilka minut na szybką analizę i wybór wariantów. Potem ustawiliśmy się na linii startu i ruszyliśmy wszyscy w las. Biegaczy nie było dużo. Większą większość stanowili maszerowicze, bo chyba taki był i jest zamysł tej imprezy, ale myśmy nastawili się na mocne bieganie. Po odliczaniu ruszyliśmy bardzo mocno do przodu, tak mocno, że po kilkuset metrach Marcin rzucił hasłem, że biegniemy poniżej 4’30/km i tak mogło być. Plan jednak był prosty. Mocno na początku, jeszcze mocniej na końcu, teraz trzeba było go wykonać. Wybiegliśmy ze Studzienic i skierowaliśmy się do lasu. Za nami nie było nikogo. Byliśmy sami. Opcje były więc dwie. Pierwsza – nie było mocnych biegaczy, druga – tylko my wybraliśmy ten wariant zaczynając od punktu numer 3. Początku obawiałem się najbardziej, gdyż na takiej mapie biegałem ostatnio dawniej niż dawno. Skala 1:20 000, brak kolorów, jakieś dziwne symbole i formuła scorelaufu. Dobrze, że Marcin kumał bardziej tego typu mapy, więc szybko wyjaśnił mi wszystko co było dla mnie wątpliwe. W las weszliśmy czysto i przyjemnie. Oczywiście lekko zwolniliśmy, ale biegło się bardzo dobrze. Ja czytałem opisy na głos i razem z Marcinem skupialiśmy się na nawigacji i wyborze wariantu. Mirek nas kontrolował.

źródło: www.harpagan.pl

Trójeczkę znaleźliśmy bez problemu. Z drogi odbiliśmy w prawo, w obniżenie i cyk. Kolejny punkt, który postanowiliśmy zaliczyć miał numer osiem. Tu też nie było filozofii, chociaż ja byłem ciekaw, jak wyglądać będzie przecinka prowadząca nas w bezpośrednie sąsiedztwo punktu. Było jednak ok. Bez problemu ją znaleźliśmy i czytając rzeźbę weszliśmy w odpowiednie obniżenie, gdzie schowany był punkt i mogliśmy skierować się na następny i tu chwilę pogłówkowaliśmy. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy lepiej biec na czwórkę i potem na jedenasty, czy odwrotnie. Po chwili namysłu i krótkiej burzy mózgów postawiliśmy na wariant czwórka. Łyknęliśmy go bez problemu. Jedenastkę również. Biegło się bardzo przyjemne i fajnym urozmaiceniem była możliwość zejścia z drogi i wbiegnięcia w dziki las, zupełnie jak w BnO. Nawigacyjnie zgrywaliśmy się idealnie. Ja z Marcinem wybieraliśmy wariant i nadawaliśmy tempo, no czasem trochę się wyrywałem do przodu, a Mirek sprawdzał, czy nas nie nosi i nie zaczynamy wgrywać opcji chaos. Kolejnym punktem była dwunastka. Trochę zastanawialiśmy się którędy biec. Marcin chciał bardziej z lewej, ja z prawej. Opcja z prawej strony może była ciut dłuższa, ale nie trzeba było pokonywać tyle przewyższeń i nią pocisnęliśmy. Przed samym punktem dopadła nas delikatna dekoncentracja spowodowana zbyt dużą pewnością siebie oraz mnóstwem płotów i ogrodzeń okalających las. Zabiegliśmy z tego powodu delikatnie przecinkę wiodącą na punkt i musieliśmy nadrobić około 200-250 m. Następnym punktem była jedynka. Punkt z żarełkiem zlokalizowany przy starej szkole. Wariant był banalny, chociaż mi w pewnym momencie przestały trybić drogi i trochę kierunkowo przestało się zgadzać, jednakże chłopaki byli czujni i wyszło git. Tam trochę depnęliśmy czując asfalt pod butem. Z jedynki swoje kroki skierowaliśmy na punkt numer sześć i tam zrobiło się już gęsto od innych uczestników Harpagana. Było doskonale widać, że rozpoczynali wyścig z przeciwnej niż my strony zaczynając od punktu dwa albo dziewięć. Myśmy cisnęli swoje i koncentrowaliśmy się na nawigacji. Na dziesiątką lekko pogubiłem się odległościowo i za szybko chciałem wchodzić, ale Marcin szybko mnie wyprostował i finalnie punkt zaliczyliśmy czyściutko. Do mety zostało tylko pięć punktów. Podbiliśmy bez problemów piątkę, dalej siódemkę i zaczęliśmy się zastanawiać skąd zaatakować dziewiątkę, czyli przedostatni punkt naszej trasy. Pierwsza część przebiegu była banalna. Droga i jazda, ale potem pojawiły się małe znaki zapytania. Zasugerowałem, żeby pobiec dalej przecinką i przed dużym podbiegiem, za którym znajdywać się miało jakieś bagno czy bajoro skręcić w lewo trzymając się rzeźby. Następnie biegnąc na kierunek wpaść w przecinkę i dobiec nią do punktu. Niby prosto, ale okazało się, że trochę tam straciliśmy. Rzuciło nas za bardzo w lewo, co fajnie widać na Livelox, i chwilę się pokręciliśmy w miejscu. Kilka minut tam straciliśmy zanim wydedukowaliśmy, gdzie jesteśmy. Podbiliśmy punkt i pocisnęliśmy na ostatni, czyli dwójkę. Na tym przebiegu Marcin wspomógł mnie żelem, który spowodował, że narzuciłem takie tempo, że Mirek został a Marcina zaatakowały skurcze w łydki, kiedy biegliśmy po miękkim, na przełaj. Nie wiem, co dodają teraz do tych żeli, ale kopnięcie było solidne. Z punktu drogami zbiegliśmy do asfaltu, którym dobiegliśmy do mety. Razem, łeb w łeb, bark w bark, ramię w ramię i noga w nogę przecięliśmy linię mety zwyciężając z dużym zapasem na 25 km pieszej trasie Harpagana.

LIVELOX – PRZEBIEGI

Całość wyszła 27,2 km. Średnie HR 169 bpm, a maksymalne 184. Średnia prędkość natomiast 5’41/km, czyli było mocno i nikt nie odpuszczał. Parametry chłopaków na gremlinie również pokazywały, że było prawie pod korek.

Super układała się nam współpraca. Wspólne i szybkie podejmowanie decyzji, kontrola i mocne tempo. Było git i pewnie jeszcze nieraz to powtórzymy. Dla mnie ten start był ostatnim w długim i jak zawsze pokręconym sezonie, pełnym problemów, z którymi musiałem się mierzyć, ale to lubię.

Dzięki Panowie za wspólne bieganie i do następnego.

Walka trwa nieustannie, a meta zawsze zweryfikuje wszystko – Piotr Suchenia.

2023-11-12T13:58:18+01:0012/11/2023|Starty|

Tytuł