runpassion.pl TEAM w Szklarskiej

Zgodnie z teamową tradycję, pierwszy weekend stycznia spędziliśmy na biegowo-rodzinnym wyjeździe do Szklarskiej Poręby. Cztery dni solidnego biegania po górach weszło pięknie w nogi, a dla wielu było pierwszą stycznością z mini obozem biegowym. Cała grupa ogarnęła temat na piątkę z plusem i wszyscy wyjechali w dobrych humorach z solidnie naładowanymi bateriami.

Pierwszy dzień – motoryka i siła biegowa

W czwartek ruszyliśmy bandą na Drogę pod Reglami, kultowe miejsce emanujące historią polskiego maratonu z każdego miejsca. To tam najlepsi polscy maratończycy starego i nowego pokolenia robili robotę i nabijali kilometry. Tam też w 1995 roku pierwszy raz w życiu biegałem coś, co trener nazwał II zakresem. Było to 10 km ciut szybciej niż 4’/km. Pamiętam ten trening do dziś, chociaż mając 15 lat nie rozumiałem o co chodziło. Mieliśmy trzymać prędkość, a na koniec podać trenerowi tętno przykładając palce w okolice tętnicy szyjnej.

Tym razem do zrobienia mieliśmy rozbieganie o długości 8-10 km, w zależności od poziomu sportowego i na podbiegu pod leśniczówkę część główną, czyli proste ćwiczenia motoryki i siły biegowej w różnych konfiguracjach. Dla wielu osób było to coś nowego, ale każdy starał się, ile mógł. Realizując takie jednostki można doskonale zauważyć, jak porusza się zawodnik, czego mu brakuje, gdzie ma braki i czy realizuje samodzielnie ćwiczenia mobilizacyjne i wzmacniające. Tu idealnie wychodzi cała prawda i w wielu przypadkach ujrzała ona światło dzienne, o co chodziło obu stronom, bo poprawiając pewne elementy można szybko i mocno pójść z wynikami do przodu. To był bardzo dobry i udany trening, który spełnił swoje założenia i otworzył nasze biegowe zgrupowanie.

Drugi, popołudniowy trening stał pod znakiem motoryki i płotków, gdzie pracowaliśmy nad mobilnością bioder i stawów skokowych.

Dzień drugi – idziemy w góry

Na takie atrakcje wszyscy czekali, chociaż piątkowe bieganie było tylko przedsmakiem tego, co zaplanowałem dla załogi na sobotę. W piątek podzieliliśmy się na dwie grupy. Spod hotelu udaliśmy się na stację kolejową, skąd w zależności od grupy, ruszyliśmy do Jakuszyc lub Harrachova. Już na samym początku mieliśmy wesołą, chociaż nie dla wszystkich sytuację, bo nasza grupa lekko się ociągała z marszem na stację i w pewnym momencie trzeba było sprinterskim tempem ruszyć pod górę, żeby zdążyć na pociąg, który tylko dzięki uprzejmości maszynisty zaczekał na naszą grupę. Całe szczęście się udało i ruszyliśmy ku przygodzie.

Ja porwałem się z motyką na słońce i ruszyłem z Dzikami na podbój Czechosłowacji gdzie trasa wiodła przez mamucią skocznię, Czarcią Górę, Janova Skale, Rucicky, Vosecka Bude Szrenicę i w dół do Szklarskiej Poręby. W sumie niecałe 22 km w i niecałe 1000 m w górę. Byłem bardzo ciekawy tej trasy, gdyż większości szlaków nie znałem i nie miałem pojęcia, czy będą przebieżne, czy trzeba będzie kombinować i zmieniać przebiegów na bieżąco.

Po przyjechaniu do Harrachova zaskoczyła nas pogoda. Było ciepło, trochę mgliście a w mieście spływał śnieg. Jednak czułem, że w górach śniegu będzie sporo i czekać będzie fajne bieganie. Chłopaki ruszyli mocno do przodu, ja zostałem spokojnie z tyłu z Gosią i Mirkem i z nóżki na nóżkę, z uśmiechem na twarzy dreptaliśmy sobie bez pośpiechu, cały czas pnąc się pod górę. Było git, chociaż mogłoby być kilka a nawet kilkanaście stopni chłodniej. Zdobyliśmy dość szybko Czarcią Górę (1022 m n.p.m.) i pocisnęliśmy w dół niebieskim szlakiem aż do Rucicky, gdzie skręciliśmy w żółty.

Trasa była idealna do biegania. Śnieg był przyjemny, nie zapadaliśmy się i przez cały czas można było swobodnie biec. Tempo było idealne. Konwersacyjne, tak jak na wycieczce biegowej i to było właśnie to, po co przyjechałem w góry. Potruchtać, pomaszerować, napajać się widokami i przede wszystkim pogadać z zawodnikami o wszystkim i o niczym. Tego było mi trzeba. Trasa mijała bardzo szybko. Wiodła szerokimi drogami, po których biegali narciarze oraz wąskimi singlami wydeptanymi przez turystów. Jako że był to piątek, po drodze nie spotkaliśmy setek turystów i przez większość treningu mogliśmy oddychać karkonoskim spokojem.

Trening zajął nam 2 godziny i 59 minut, podczas których pokonaliśmy 21,5 km w tym 976 m w górę. Grupy piękniejsze i szybsze atakowały z Jakuszyc zielony szlak, którym wspinały się do Hali Szrenickiej, skąd w zależności od możliwości różnymi trasami zbiegały w dół. Było epicko.

Dzień trzeci – śnieżna wyrypa granią

Rok temu nie mogłem zrealizować tej jednostki, więc w tym roku, choćbym miał stanąć na głowie musiałem ogarnąć tą trasę. Niby tylko około 25 km, ale za to w jakiej formie. Po śniadaniu busami ruszyliśmy do Karpacza, skąd wystartowaliśmy. Większa większość załogi zielonym szlakiem w górę. Trzy dzikie owieczki czarnym na Śnieżkę, jednakże zamysł był dla wszystkich identyczny. Popracować u góry i przemieścić się karkonoską granią do Szklarskiej Poręby. To, czego obawiałem się to warunki, szczególnie wiatr, gdyż trasa prowadziła ze wschodu na zachód, a u nas najczęściej dmucha właśnie z zachodu i północnego zachodu. Pogoda jednak okazała się łaskawa i tego dnia trafiliśmy na idealne warunki pogodowe. Nie wiało ani trochę, a śnieg nadawał się do biegania.

Spokojnie pomaszerowaliśmy zielonym do góry i następnie skręciliśmy w prawo, w czerwony szlak. Biegliśmy grupkami, ale mój plan na ten trening był inny. Zacząć na samym końcu i doganiać kolejnych zawodników, z którymi starałem się zamienić po kilka, kilkanaście zdań. Biegło się cudownie. Na początku było jeszcze cokolwiek widać, lecz już od Odrodzenia wszystko spowiła mgła, co również miało swój urok. Czułem się wyśmienicie i chyba dopiero się rozkręcałem. Od około połowy trasy biegłem z Adamem i Mirkiem, ale na wysokości Ceskiej Budki postanowiłem odłączyć się od chłopaków i zamiast czerwonym pobiec zimowym niebieskim w dół, następnie zielonym aż do hotelu. Nie lubię zbiegać czerwonym szlakiem i mam od zawsze do niego jakiś wewnętrzny uraz.

Trening zamknąłem w 3 godzinach i 11 minutach, podczas których pokonałem 23,3 km w tym 1136 m w pionie. Cała ekipa dała radę i co najważniejsze, wszystkim się podobało. Weszło pięknie w nogi.

Dzień czwarty – II Bieg Pościgowy

Na ten dzień wszyscy czekali z niecierpliwością, gdyż nikt aż do soboty wieczora nie znał trasy i nie wiedział, z czym będzie musiał się zmierzyć. Rok temu do zaliczenia był 5 km podbieg z przewyższeniem około 500 m, ale w tym roku postanowiłem zaplanować coś zupełnie innego. Zacną wyrypę zawierającą zbiegi, podbiegi oraz odcinki biegnące paskudnym i mokrym niebieskim szlakiem. Kto pokonywał niebieski odcinek od Ekspresu pod Reglami do Schroniska pod Łabskim Szczytem, wie o czym mówię. Całe szczęście w nocy chwycił mróz i trasa skuta była lodem, więc nie musieliśmy brodzić po kostki w wodzie, czy śniegowo-lodowej paćce.

Każdy z uczestników biegł z imiennym numerem startowym w wyznaczonej minucie, jak na bieg pościgowy przystało. Minuty były ustalone na podstawie najszybszych czasów uzyskanych na 10 km. W przypadku osób, które nie startowały na dychę musiałem pokombinować i przekalkulować czasy uzyskane na innych dystansach. Nowością było zadanie specjalne, które polegało na zrobieniu selfie przy drogowskazie przy schronisku pod Łabskim Szczytem. Trzeba było więc wgramolić się na górę, zrobić focię i pocisnąć w dół, ile fabryka mocy. Wyszło bardzo fajnie i sympatycznie. Nikt nie odstawiał nogi i każdy cisnął, ile sił, na dość ciężkiej i wymagającej trasie. Zwyciężył Adaś, który jako pierwszy minął linię mety czując oddech Michała na plecach. To było bardzo dobre i mocne zakończenie naszego zgrupowania, podczas którego wszyscy musieli wspiąć się na maksymalne obroty.

Ja pokonałem 9,5 km trasę w 55 minut i 15 sekund. W górę wyszło 450 m, czyli było co robić i gdzie się zmęczyć. Było mega!

Podczas czterech dni naszego zgrupowania zrealizowaliśmy cztery solidne jednostki treningowe. Dla wielu osób była do największa objętość tygodniowa ever, ale nikt nie skarżył się na wielkie zmęczenie. Oprócz biegania ćwiczyliśmy na salce fitness i do dyspozycji mieliśmy również saunę i pływalnię. Można było więc solidnie trenować i regenerować się po mocnych jednostkach. W sumie w zgrupowaniu uczestniczyło ponad 50 osób. Oczywiście nie wszyscy biegali. Część zawodników wzięła ze sobą rodziny, które w czasie treningów szusowały na nartach, czy maszerowały po górach. Było więc sportowo i rodzinnie.

Jesteśmy drużyną. Razem zdobywamy nagrody, razem dostajemy kary – John Flanagan, Wyrzutki

2024-01-28T17:26:26+01:0028/01/2024|Podróże, Trening|

Tytuł