Long na jednej nodze

Forma była i to zacna, tylko zdrowia siadło. Po weekendowych startach na Wyspa O-Cup niestety coś zepsuło się w nodze i nie miałem pojęcia co to było. Pojawił się okrutny ból w lewym dole podkolanowym, ciągnący do guza kulszowego. Zrobiłem co mogłem, żeby go ogarnąć, ale niestety nie do końca mi się to udało. Postanowiłem jednak wystartować i zobaczyć, co będzie się działo.  

Zacznę jednak od samych zawodów, o których organizatorzy napisali tak: 

Niedzielne Mistrzostwa Polski to rywalizacja w niezwykle zróżnicowanym terenie nad samym brzegiem Morza Bałtyckiego. Trasy poprowadzą Was po technicznej mikrorzeźbie, wydmach, gęstych zaroślach kosodrzewiny oraz przebieżnych lasach ze znacznymi przewyższeniami. Taka mieszanka zweryfikuje Waszą wszechstronność, precyzję nawigacji, a przede wszystkim kondycję, czyniąc ten bieg wymagającym sprawdzianem na najwyższym poziomie. To będzie rywalizacja, która na długo pozostanie w pamięci! 

Zapowiadało się ciekawie, ale nie dla mnie. W poniedziałek ledwo co chodziłem, we wtorek było lepiej, w środę jeszcze lepiej. Oczywiście w te dni odpuściłem bieganie, ale postawiłem na gimnastykę. Gibałem się, pracowałem nad mobilnością bioder i rozciągałem się. W czwartek przebiegłem niecały kilometr, ale od początku ból jaki był taki był. Lipa. Wieczorem ponad godzinę działaliśmy z Mateuszem, żeby postawić mnie na nogi, a na sobotę zaplanowałem kontrolny rozruch z mapą. Miałem nadzieję, że będzie ok i w niedzielę uda się wystartować w longu i powalczyć o dobry wynik. Fizycznie byłem bardzo mocny, mentalnie również. Wyciągnąłem wnioski z weekendowych startów na wyspie, więc…  

W sobotę podjechałem do lasu i ruszyłem. Zrobiłem dwa kroki i nie poczułem żadnej poprawy. Była lipa. Pokręciłem się z mapą 30 minut, ale nie było to to, czego oczekiwałem. Niedzielny start stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Najgorsze było to, że nic mi się nie kleiło i nie potrafiłem połączyć kropek. Postanowiłem więc pójść starą metodą i po chamsku, ile siły w nogach rozciągać miejsca, gdzie czułem bolesny przykurcz. Robiłem co mogłem, a decyzję o starcie postanowiłem podjąć w niedzielę rano.  

Obudziłem się z nożem na gardle. Była 7:30. Wstałem, pochodziłem i starałem się wczuć jak najmocniej w nogę. Był dyskomfort, ale ból jakby zmalał. Coś ćmiło. Wróciłem do łóżka i przykryłem się kołdrą. Postanowiłem odpuścić i wyjść, za namową Iwony, potruchtać do lasu… O godzinie 8 podjąłem próbę numer dwa. Poskakałem, zrobiłem kilka przysiadów, wspięć na palce i podjąłem decyzję, że jednak startuję. Jakby jednak coś mnie zaczęło boleć na rozgrzewce, czy na trasie to dałem sobie zielone światło na zjazd do bazy. Ogarnęliśmy się dość szybko, zapakowaliśmy i ruszyliśmy w kierunku latarni Stilo, gdzie rozgrywane były Mistrzostwa Polski w długodystansowym BnO. Tak zwany long. 

fot. Tomasz Kosicki

Rozgrzewka o dziwo przebiegła sprawnie. Nie wiem, czy to było następstwo leków przeciwbólowych i przeciwzapalnych, które wziąłem poprzedniego dnia, czy zadziałała adrenalina, ale jakoś szło i nic nie bolało. Czułem się dość ociężale, ale mogłem biec. Chwilę potruchtałem, zrobiłem gimnastykę i ustawiłem się w boksie startowym. Kiedy zegar wybił 55 minutę ruszyłem przed siebie.  

Trasa liczyła 13,9 km na której do znalezienia było 20 punktów kontrolnych. Idealnie. Takie właśnie lubię i tam czuję się dobrze, pod warunkiem bycia w pełni zdrowym. Szybko znalazłem trójkąt startu i obrałem wariant do jedynki jednocześnie wsłuchując, a raczej wczuwając się w lewą nogę. Pracowała spoko, ale czułem lekki dyskomfort. Postanowiłem więc nie szarpać, nie szaleć, a biec spokojnie i pewnie. Nie było komfortu, swobody ruchu i luzu. Czułem, że wyraźnie utykam na jedną stronę i nie potrafię powiedzieć, czy było to spowodowane dyskomfortem czy szukaniem dziury w całym. 

Teren był ciekawy. Jagodziny, miękko pod nogą, ale czytelnie i przejrzyście. Pierwsze 4 punkty zaliczyłem idealnie. Tam nie było filozofii. Na piątkę nie wiem co zrobiłem i nie potrafię tego racjonalnie zrozumieć. Zacząłem tak, jak chciałem. Ścieżką na południe i zamiast skręcić w kolejną i wbić się na grubą to ja nie wiedzieć czemu odbiłem w krzaki i… lepiej tego dalej nie komentować. Zawsze coś takiego odwalę, że szkoda gadać, tak też było w tym przypadku. Najlepszym podsumowaniem jest poniższy zrzut z przebiegu 4-5. Licząc na szybko, daję sobie 5-6′ straty.  

Kolejny, ale tym razem malutki błąd, popełniłem na 7 punkt. Biegłem zgodnie z planem. Kompas, kierunek, przeciąłem drogę, obiegłem górkę i zielone, minąłem następną ścieżkę, ale za szybko zacząłem szukać punktu. Zmyliło mnie bagienko, które było po minięciu pierwszych górek, a którego finalnie na mapie nie było. Dość szybko naprawiłem błąd, ale posiałem tam ponad minutkę.   

Błąd numer trzy zrobiłem na 10. Uciekłem za bardzo na zachód i musiałem się cofać. Na domiar złego, wleciałem uszkodzoną nogą w dół i poczułem, jak napręża się tylna grupa na czele z półścięgnistym i półbłoniastym idąc aż do dołu podkolanowego. Tak, do tego samego dołu, z którym od tygodnia walczyłem. Przez głowę przeszła mi myśl, czy schodzić z trasy czy biec dalej. Podbiłem widokowy i potruchtałem na drugą pętlę. Oczywiście wolniej, spokojniej i ostrożniej. Dyskomfort znacznie się pogłębił i nie wyglądało to dobrze. Na 12 wbiegłem ciut za wysoko, ale jak dla mnie taki błąd to nie błąd. Następne punkty to bieg na przełaj z elementami orientacji. Kto miał pod nogą mógł biec przed siebie kontrolując mapę raz na bliżej nieokreślony czas. Wystarczyło cisnąć, ile fabryka.  

Ciekawy przebieg był na punkt numer 19. Nie chciałem biec po drodze, chociaż byłoby o wiele szybciej, ale postanowiłem pobawić się rzeźbą i trzymać jak najbliżej kreski. W końcu to BnO, a nie bieg uliczny czy przełajowy po drogach. Byłem bardzo zadowolony z tego przebiegu, chociaż samo wejście w punkt już takie czyste nie było. Dokuśtykalem do mety i zakończyłem swój występ na 12. Miejscu z czasem 107 minut i 42 sekund. Od zwycięzcy dostałem 31 minut i 6 sekund. Od brązowego medalu dzieliło mnie niecałe 12 minut. Dużo i mało. Teoretyzując i gdybając gdybym pobiegł czysto i nie posiał około 9 minut w lesie byłbym może 5, może 6. Gdybym był w pełni zdrowy i pobiegł mocno, ile fabryka dała, nawet tymi z błędami, które zrobiłem, miałbym czas ponad 10 minut lepszy. To oczywiście gdybanie, ale jakiś tam obraz daje. Jednym słowem życie. Wyszło, jak wyszło i nie ma co marudzić. Zawsze może być gorzej.  

LIVELOX – PRZEBIEGI

Nigdy nie bój się porażek, bo właśnie one mogą być kluczem do Twojego sukcesu. Nie cofaj się przed ryzykiem ze strachu, że popełnisz błąd Joe Vitale 

2025-04-04T17:52:01+02:0004/04/2025|Starty|