20 dni do Everest Marathon

Lada moment ruszam w nieznane. Nigdy nie byłem w nepalskich rejonach, nie przebywałem na takiej wysokości i nie uczestniczyłem w tak wymagających zawodach. Oczywiście mając na myśli nieznaną reakcję organizmu na przebywanie powyżej 5000 metrów nad poziomem morza połączoną z wysiłkiem fizycznym. Najkrócej mówiąc – jadę w nieznane.  

Z jednej strony czuję niepewność i stres, czego dowodem są pojawiający ból brzucha oraz nerwica natręctw, z którą kiedyś długo walczyłem i która co jakiś czas lubi się pojawiać, szczególnie przed ważnymi startami. Ostatni bieg, który był dla mnie bardzo ważny, chociaż nie mogłem się do niego przygotować, jak planowałem, miał miejsce w 2022 roku. Był to maraton na Spitsbergenie, z którym mam a) wyrównane, b) niewyrównane rachunki. Było to więc trzy lata temu, czyli dość dawno. W okresie 2022 – 2025 oczywiście startowałem wiele razy. Brałem udział w setkach zawodów, ale nie stanowiły one dla mnie wyzwania i podchodziłem do nich na totalnym luzie. Startując w ZUK, na Babiej czy w Ultra Kotlinie, gdzie mierzyłem się z wysiłkiem od 3 do 6 godzin nie miałem przerobionego treningu, który przygotowałby mnie do porządnej walki z dystansem. To świadczy o spuszczeniu ciśnienia z wentyla i zupełnie innym spojrzeniu na sport. Dawałem radę i nie wypadałem najgorzej. Coś tam pod nogą zostało, a doświadczenie i biegowa przeszłość pomagały w trudnych momentach. Teraz też na to liczę, ale wiem i czuję, że ostatnie tygodnie, a nawet miesiące były o jakościowo o wiele lepsze niż w wcześniej wspomnianym okresie i to samo czuję pod nogą.

Kluczowym miesiącem był kwiecień, w który niestety wszedłem mocno osłabiony z infekcją, która ciągnęła się około miesiąca. Musiałem solidnie przemodelować trening, żeby nie strzelić sobie w głowę i jakoś wyjść na prostą. Trochę to trwało, ale w końcu się udało i zrobiłem kilka naprawdę solidnych treningów. W kwietniu przebiegłem również 314 km. Z jednej strony kiedyś tyle biegałem w pół miesiąca, robiąc robotę do maratonu, ale z drugiej od kilku lat staram się miesięcznie kręcić w okolicy 200 km. Wiem, że to mało, ale jestem już na emeryturze.  

Wracając do ciekawszych kwietniowych akcentów, to zrobiłem takie treningi, jak: 

14 km na crossowej trasie, wdzięcznie nazwanej Śmieciarki – Kapliczka, po 4’11/km na średnim tętnie 176. Żwawo, ale z męczącą infekcją. Nie polecam tego, ale ja wiem co robię i na co mogę sobie pozwolić. Kolejnym dobrym treningiem było 15 km crossu z rosnącą intensywnością na Serpentynach po 4’28 na HRavg 169. Cztery dni później na Czarnej Drodze zrobiłem akcent 4×4 km średnio po 4’05/km, co następnego dnia poprawiłem 30 km rozbieganiem po Puszczy Darżlubskiej zamykając tydzień z 88 km na liczniku. 

Kolejny tydzień zawarł w sobie 14 km crossu po 4’13 na HRavg 166 i strasznie wymęczone 2×8 km na asfalcie. Odcinki wyszły po 4’09 oraz 4’06, ale zostawiłem tam dużo zdrowia. Duży wpływ na to miała pogoda, gdyż termometr pokazał +18 C. Ten tydzień się trochę rozlazł, ale kolejne dwa były już solidne.  

W kolejnym wszedł mocny weekend, chociaż miał być mocniejszy, ale różnie bywa. W każdym razie pobiegłem w sztafecie towarzyszącej półmaratonowi gdyńskiemu 10,3 km po 3’47/km i to mnie ruszyło. Pochwalę się, że zajęliśmy 2 miejsce w klasyfikacji sztafet mieszanych. Ja biegłem na pierwszej zmianie, Szymi na drugiej, a kończyła Grusia. Tydzień zamknąłem z liczbą 88 km.  

Następny był najsolidniejszym i najbardziej jakościowym. We wtorek zrobiłem 19 km rozbieganie z rytmami, a w czwartek celebrując Święto Pracy wykonałem mega robotę realizując zadanie 14x1km średnio po 3’46/km, oczywiście na Czarnej Drodze. Był to trening z zaciągniętym hamulcem, na dużym luzie. W sobotę wjechało luźne 18 km po górkach, a w niedzielę rozpędzane 30 km na ulicy. Na Czarnej Drodze, aż po Darżlubie i w turbo wietrze kręcącym z każdej strony. Pierwsze 10 km zrobiłem po 4’27, kolejne 15 km po 4’17. Ostatnie 5 km weszło po 3’55. Średnia z całego treningu wyszła po 4’17/km na średnim tętnie 163. Pięknie! Tydzień zakończył się na 89 km.  

Do startu zostało niewiele. W planie jest jeszcze kilka akcentów, w tym 16 km ciągły, 30-stka i jeden start na przepalenie. Co miało zostać zrobione, praktycznie zostało zrobione. Od 1 stycznia do 9 maja w nogach siedzi już 1085 km pokonanych biegiem. Jak na amatora na emeryturze bawiącego się bieganiem, to całkiem solidny wynik. 

Jeśli zrobiłeś coś dobrze, zrób to po raz kolejny i nie trzymaj się zbyt długo przeszłych sukcesów – Paulo Miyao

2025-05-09T13:35:13+02:0009/05/2025|Podróże, Starty, Trening|