Nadszedł gorący jesienny okres maratonów, za chwilę będzie Warszawa, Berlin, Poznań, Frankfurt i kilka albo i kilkanaście innych gdzieś na całym świecie, w których wystartuje wielu biegaczy, ścigaczy, amatorów, zawodowców, wyczynowców i przede wszystkim zwykłych pasjonatów biegania, którzy jednak w większej części do tego królewskiego dystansu podchodzą z dystansem i pewną obawą. Liczą się z jego nieprzewidywalnością, trudem i tym, że maraton uczy pokory i szacunku. Pokazuje nasze słabe punkty i bardzo często sprawia, że wymarzony bieg, do którego przygotowywaliśmy się miesiącami kojarzył się będzie z drogą przez mękę, niż z czymś przyjemnym, fantastycznym, miłym i radosnym.
Pierwszą sprawą, z która należy się dobrze oswoić to fakt, że maraton i trening maratoński nie jest zdrowy. Jest wymagający, ciężki, czasochłonny, wymagający poświęcenia, zaangażowania, cierpliwości, uczący pokory i prowadzący przez graniczne obciążenia, które oprócz strefy mięśniowej bardzo mocno wpływają na sferę psychiczną. Trening maratoński jest paskudny, wredny, perfidny, ciężki i jeszcze raz podkreślę słowo – wymagający. Planując przebiegnięcie maratonu musimy wiedzieć, co nas czeka. Musimy zdać sobie sprawę, że będziemy biegli po niewdzięcznym twardym podłożu, które negatywnie wpływa na nasz aparat kostnoruchowy przez… 2 i pół, 3, 4, czy 5 godzin… Będziemy biegli i będziemy się męczyć, ale nie tak jak w biegu na 1km, który trwa kilka minut, ale będziemy się męczyć przez całe 42 kilometry i 195 metrów a nawet więcej. Nie będzie więc to wysiłek piękny, łatwy i przyjemny. Będą nas bolały nogi, stawy, ścięgna, nieraz wątroba czy głowa. Może być nam słabo, zimno, mogą wystąpić dreszcze, drgawki i inne nieprzyjemne zjawiska. Oczywiście mam na myśli bieg maratoński, który będzie realizowany na tzw. „kresce”, czy „żylecie” tzn. na granicy swoich możliwości, bo jeżeli startować to na maxa. Po trupach do celu. „Maratonu się nie biega treningowo” jak miał to w zwyczaju mawiać mój były trener, który doprowadził mnie do debiutu maratońskiego prof. Wojciech Ratkowski (2:12:49). Jeżeli więc zaczynamy myśleć o maratonie, musimy być przygotowani na to, że czeka nas katorżnicza praca, że czekają nas kilometry biegane w deszczu, chłodzie, wietrze, w niesprzyjających warunkach. Będzie czekał na nas zimowy wieczór, kiedy po kostki w śniegu, zmęczeni całym dniem w pracy, będziemy musieli wykonać 12km bieg ciągły… Niestety, tak było, jest i będzie. Tu podkreślę jeszcze raz liczy się mocna głowa, psychika i koncentracja. Wiadomo, że będą nas bolały nogi po niejednym treningu, że czasami tętno będzie skakało w górę i w dół. To pewne, że nastanie na którymś treningu kryzys, bo przecież trening wytrzymałościowy polega na nakładaniu się na siebie coraz większych obciążeń, na pracy na zmęczeniu i rozwijaniu naszej „pojemności na zmęczenie”, to normalne jak to, że rano wstaje słońce. Jeżeli raz, drugi, trzeci się odpuści… jest już po zawodach, odpadliśmy w przedbiegu do wstępnych eliminacji i gwarantuje, że nic z tego nie wyjdzie. Niestety, trzeba się spiąć, zacisnąć zęby, ścisnąć pośladki i robić swoje, dlatego, by nasz maraton zakończył się tym, czym chcemy, czyli satysfakcją z uzyskanego wyniku albo co lepsze nową życiówką.
Wracając do tematu wątku, który brzmi „maratońskie błędy”, chciałbym bazując na obserwacjach i doświadczeniu wyszczególnić te, z którymi najczęściej się spotykam. Czytając te punkty, proponuję zapisać na kartce takie, z którymi bezpośrednio przyszło nam się spotkać i pod którymi możemy się podpisać… oby było ich jak najmniej…
- Za szybkie bieganie na treningach, (to standard u 99,8% biegaczy),
- Bezgraniczna wiara w GPSy, szczególnie na odcinkach bieganych na zakładany czas, (…tu mi się oberwie od kilku osób, ale jestem nieugięty w tym temacie i bazując na długim doświadczeniu i obserwacji mojej 310tki podczas treningów bieganych na mierzonym 25m miarką odcinku czarnej drogi, zaobserwowałem różne cuda…)
- Bieganie „30-stek” bo tak trzeba… (a może zacząć od 20km, następnie stopniowo dodawać co 1-2km…?),
- Brak wykonywania przyspieszeń oraz krótkich treningów tempowych, (wielu osobom nie chce się i szkoda na to czasu a potem widać ich tragiczny krok biegowy w trakcie zawodów i drewniane nogi…),
- Brak startów i obiegania się na „krótkich „ dystansach 3-5km, (…bo nie mam szybkości i jestem za wolny…),
- Nie wykonywanie treningów „crossowych”, (tu często nie ma możliwości, ale wiele osób co dziwne unika lasu…),
- Za mały nacisk na ćwiczenia siły biegowej, (szkoda czasu na podbiegi, siłę zróżnicowaną… a później to wychodzi),
- Bieganie maratonu w pierwszym, drugim roku po rozpoczęciu biegowej przygody, (…czyli hamowanie własnego sportowego rozwoju),
- Brak wykonywania sprawności, gimnastyki siłowej, ćwiczeń stabilizacyjnych, (lenistwo a jak już to podkreślam, że 10′ gimnastyki po treningu nie wystarczy!),
- Trzymanie się sztywno planu treningowego, brak wsłuchania się w organizm, (ciężki temat, który wymaga wielkiej samodyscypliny i umiejętności poznania własnego ciała, umysłu i reakcji na różne obciążenia treningowe),
- Brak odnowy biologicznej, (niestety standard…),
- Brak prowadzenia dzienniczka treningowego, zapisków, wniosków itp., (tu jest coraz lepiej),
- Brak wiary w siebie, wiary w wynik, (trening mentalny),
- Za szybki początek, (maratończyka poznaje się po tym, jak kończy a nie jak zaczyna…),
- Brak koncentracji na starcie i podczas biegu (machanie, pisanie sms’ów, rozmowy z kolegami itp.) , (widziałem biegaczy, którzy pisali sms do żony, kochanki, że są już na 20km a potem… uprawiali nordic walking bez kijków),
- Spacery na dzień przed startem (zwiedzanie…), (tak, wiem, wiem że miałem siedzieć w hotelu, ale musiałem iść z żoną na 5 godzinną wycieczkę po mieście, to nic ze do tego startu trenowałem 6 miesięcy, wydałem kupę pieniędzy, poświęciłem czas… po zawodach),
- Rozmowy z kolegami w trakcie biegu, (marnowanie energii na niepotrzebne czynności),
- Skupianie się na co kilkunastu sekundowym odczytywaniu danych z zegarka (prędkość, tempo, tętno, dystans), (skuteczne zaburzenie kroku biegowego, rytmu i brak koncentracji na starcie, a sekundy uciekają 1 sek / km x 42km = …),
- Imprezy do późna podczas pasta – party, (jedno, góra osiem piw…),
- Testowanie w dniu i przeddzień zawodów nowinek żywieniowych, (…a potem rozwolnienie),
- Grupowe rozgrzewki a’la fitness, (najczęściej w stroju startowym wykonywanie ćwiczeń, których nigdy w życiu nie wykonywaliśmy = kontuzje),
- Rozgrzewka w stroju startowym i oczekiwanie kilkunastu minut „na golasa” na wystrzał startera, (o tym było w wątku „rozgrzewka”),
- Obładowywanie się wszystkim, co tylko jest możliwe, od iPada przez MP3, krokomierz, kurtkę, plecak, cukierki itp., (to jest wyścig, każdy gram się liczy i przekłada na zużycie energii niezbędnej w trakcie biegu),
- Jechanie przez pół kraju, przez noc na zawody, które rozpoczynają się rano, (brak snu, zmęczenie, skołkowane nogi, znużenie – po zawodach!),
- Nieumiejętność radzenia sobie z kryzysem na trasie, (trening mentalny i koncentracja),
- Startowanie na maxa np. na 10km na tydzień przed maratonem, (7 dni to za krótko by się w 100% zregenerować przed biegiem maratońskim),
To według mnie najczęściej spotykane błędy maratońskie, chociaż pewnie o wielu jeszcze zapomniałem, ale jeżeli będziemy starali się ich uniknąć i walczyć z nimi, zatrzymanie zegara na linii mety będzie o wiele przyjemniejsze i milsze, niż jeżeli przypiszemy sobie wiele z w/w punktów a maraton oprócz walki ze sobą, z własnymi słabościami będzie się nam kojarzył z czymś, z czego możemy być dumni i zadowoleni.