runpassion.pl TEAM – on tour

To był bardzo owocny wyjazd TEAMowy do Szklarskiej Poręby. Zrobiliśmy to, co było w planie. Załoga pobiegała, jak należy. Poćwiczyliśmy w sali i po raz kolejny solidnie się zintegrowaliśmy. Do starej ekipy dołączyły nowe osoby, które poczuły że można łączyć solidne bieganie z dobrym klimatem i zabawą. Było GIT.

Dużo by nie brakowało, a nie pojechalibyśmy w góry. W poniedziałek musiałem się ewakuować z fabryki, gdyż czułem się dość kiepsko. Po przyjeździe do domu termometr pokazał 38,6 C, więc zrobiło się niefajnie. Trzeba było jak najszybciej wdrożyć leczenie i to w jak najmniej obciążający organizm sposób. Wjechały sprawdzone preparaty, antyoksydanty, probiotyki, witaminy i takie tam plus lek na grypę, który przepisał lekarz. Cały poniedziałek i wtorek przeleżałem w łóżku i w końcu we wtorek wieczorem poczułem się lepiej. Terapia zadziałała, temperatura spadła i został tylko lekki kaszel. Czy byłem gotowy jechać w góry? Myślę, że tak, ale na pewno nie byłem w stanie trenować tak, jakbym chciał. Cóż. Życie. Zawodnicy mieli plan, co niektórzy wgrane trasy i wiedzieli, co robić. Ja byłem od „zeszytu i ołówka”, jak mawiał na wykładach z LA profesor Mroczyński i nie powiem, żeby nie odpowiadała mi taka rola.

Czwartek

W strugach deszczu dziki ruszyły na Regle a Szeryf podjechał cieplutkim czołgiem z jeszcze cieplejsza herbatką i rozpoczął swój niecny plan. Rozłożył gałęzie co 50 m i czekał na zmoczone stado…

Zabrzmiało, jak w jakimś horrorze, czy strasznym filmie, ale plan na ten dzień był prosty. Na podbiegu przy Leśniczówce zawodnicy mieli wykonać trening zróżnicowanej siły biegowej na 50 m odcinku zakończonym 50 m podbiegiem. Ćwiczenia były proste, mało wymagające a sam odcinek nie powinien spowodować żadnych kłopotów Teoretycznie, bo w praktyce wyszło różnie. W sumie w praktyce to wyszło wszystko, o co chodziło. Zamysłem była mobilizacja stawu skokowego, nauka prawidłowego wybicia, poprawne wykonanie ćwiczenia i transformacja na bieg. Wróciły wspomnienia, jak robiło się taki trening w konfiguracji 100 m / 100 m i to tylko wykonując skip A, podskok i wieloskok. Oj bolał taki trening. bolał, ale jakie było z tego potem depnięcie.

Finalnie Dzikie stadko doskonale poradziło sobie z wyzwaniem i nawet fajnie to wyszło. Na tym treningu potwierdziło się moje spostrzeżenie dotyczące butów z dużą amortyzacją, które niestety są złem. Oczywiście przyjemnie jest biegać w takich butach, sam z uwagi na moją kostkę często je zakładam, ale… przyglądając się zawodnikom, którzy na codzień w nich trenują doszedłem do prostych wniosków, a raczej do jednego. Staw skokowy nie pracuje, czyli nie ma dynamicznego wybicia. Dzieje się tak, gdyż mięśnie stopy siedzą w cieplutkim kurwidołku i nie musza pracować. Amo robi robotę, co przekłada się na motorykę ruchu. W tym zestawie ćwiczeń widać było jak na dłoni, kto w domu ćwiczy stabilizację i siłę, kto ćwiczy brzuch, grzbiet i inne partie mięśniowe, a kto udaje, że ćwiczy. Kilka powtórzeń poleci się rozpędem, ale na ostatnich już widać wszystko. Tatę oszukasz, mamę oszukasz, trenera oszukasz, ale… mety nie oszukasz. Ona zweryfikuje wszystko. Zawsze!

Widząc co miało miejsce, po południu zaaplikowałem ekipie ćwiczenia na siłowni. Głównie prosta mobilizacja stawów skokowych, biodrowych oraz praca w siadzie płotkarskim czy japońskim. Nie będę się powtarzać, ale wyszło szydło z worka. Ja jestem spięty, jak baranie jaja, ale to co zobaczyłem, nie da się odzobaczyć. Smutne, ale prawdziwe, więc znów przytoczę zdanie, które zamieściłem piętro wyżej. Tatę oszukasz, mamę oszukasz, trenera oszukasz, ale… mety nie oszukasz. Ona zweryfikuje wszystko. Zawsze!

Piątek

Na ten dzień zaplanowana była mocno biegowa trasa o długości 25 km. Po śniadaniu pomaszerowaliśmy na pociąg, którym udaliśmy się do Jakuszyc. Tam grupa ruszyła do Harrachova skąd szlakami wbiła się do góry i zaliczając grań spadła w dół do Szklarskiej. Krótko, zwięźle i na temat. Ja natomiast, nie znając stanu swojego zdrowia postanowiłem zaliczyć trasę bardziej turystyczną i sprawdzić miejsce, w którym skasowałem staw skokowy.

Dałem błogosławieństwo stadku i razem z Marcinem pocisnęliśmy do zielonego szlaku, którym przez Owcze Skały dokulaliśmy się do Hali Szrenickiej. Trasa była zacna. Było mokro, błotniście i grząsko. Wszystko pływało a śniegu było jak na lekarstwo. Pojawił się dopiero powyżej 1000 m n.p.m. i trzeba było uważać, bo zrobiło się dość ślisko. Minęliśmy Trzy Świnki i Mokrą Ścieżką potruchtaliśmy do Schroniska Pod Łabskim Szczytem, skąd zielonym szlakiem zbiegliśmy w dół, kierując się do Bornitu. Wyszło bardzo przyjemne 16,5 km.

O dziwo czułem się bardo dobrze i mimo szukania objawów osłabienia, czy choroby, która mnie trafiła kilka dni wcześniej, było spoko. Nic mnie nie przytykało, tętno nie wariowało a mięsniowo było super. Chyba zadziałała magia i klimat gór, który w cudowny sposób postawił mnie na nogi. Tego było mi trzeba i nawet paskudna pogoda nie popsuła mojego humoru i samopoczucia.

Sobota

Sobotni trening miał być wisienką na torcie tego obozu i dla większości był. Ja jednak dmuchając na zimnie, postanowiłem zjeść swoją własną wisienkę i mając z tyłu głowy niedawną chorobę odpuściłem długi bieg, mimo że dzień wcześniej czułem się super, to wolałem nie ryzykować.

Dzikie Dziki pojechały busami do Karpacza, skąd grzbietem miały wrócić do hotelu. Były dwie opcje. Dłuższa przez Śnieżkę, która wynosiła około 34 km i krótsza, bez szczytu, licząca 25 km. Była to bardzo fajna i przyjemna trasa, gdyż wiodła prostym czerwonym szlakiem, który na tej wysokości był oblodzony i zaśnieżony. Oczywiście ekipa się rozpierzchła i telefonicznie musiałem interweniować, kierując Maćka bez FB na własciwe tory, ale to tak na marginesie.

Moja trasa była jednak zupełnie inna. Mimo, że miała tylko 17 km, to uzbierało się na niej 952 m w górę. Było więc co robić. Podjechałem czołgiem pod Regle i ruszyłem do leśniczówki, skąd wbiłem się niebieskim szlakiem w górę, ale tylko do Karkonoskiego Expresu Pod Reglami, czyli fajnej i przyjemnej, mało uczęszczanej drogi. Biegło się… wiosennie. Brakowało tylko kwitnących kwiatkówi bujnej zielonej trawy. W życiu bym nie powiedział, że jest początek stycznia. Tą drogą dobiegłem do niebieskiego szlaku, którym wbiłem się do góry, aż do Obniżenia pod Śmielcem. Kto biegł tym szlakiem, wie z czym przyszło się zmierzyć. Po drodze jest full skałek, kamieni, kamulców i cały czas biegnie się przecinając potok. Jest więc mokro, skaliście, ślisko i cudownie. Można dostać srogi łomot, ale taki był właśnie plan. Nawierzchnia zmieniła się diametralnie po wyjściu z granicy lasu, czyli mniej więcej z okolicy Rozdroża pod Wielkim Szyszakiem.

Tam zaczął się śniegolód i trzeba było mega uważać. Z Obniżenia pod Śmielcem pocisnąłem czerwonym w górę, do Śnieżnych Kotłów. Nie miałem raczków, a moje icebugi, mimo że miały kolce, to nie sprawdzały się tak dobrze, jak inov8 arctic clawy. Ogarnąłem jednak szybko temat i po chwili minąłem stację TV i zbiegłem zimowym szlakiem do Schroniska pod Łabskim Szczytem. Tam wbiłem się na niebieski szlak, którym zbiegłem do Leśniczówki na Reglach.

Wyszło solidnie, bo 17 km pokonałem w 2 godziny i 37 minut, czyli nudy i monotonii ne było. Działo się i byłem bardzo zadowolony z tego treningu.

Niedziela

Dwa dni biegania pod rząd, w zupełności mi wystarczyły, więc niedzielę miałem wolną od biegania. Byłem starterem w I Biegu Pościgowym runpassion.pl TEAM. Zadanie było proste. Biec prosto przed siebie przez 5 km. Jedyny haczyk to fakt, że na tych 5 km było 400 m w górę.

Każdy z zawodników miał numer startowy i startował w określonej minucie startowej ustalonej na podstawie SB na 10 km. Było więc wesoło, a różnice między poszczególnymi Dzikami wynosiły od kilkunastu sekund do kilku minut. Start znajdował się na Rozdrożu pod Kamieńczykiem a meta przy zimowym wejściu do schroniska pod Łabskim Szczytem. Weszło solidnie w nogi i w płuca i był to doskonały akcent na zakończenie zgrupowania.

Reasumując. Cztery dni solidnego biegania, fajny klimat, integracja i oderwanie się od codziennej rzeczywistości. Tak w skrócie można określić nasz ostatni wypad. Było GIT i fajnie, że kolejny raz taka duża ekipa pojechała w góry. Dla mnie, jako trenera to była cenna obserwacja zawodników z zewnątrz. Mogłem zobaczyć, całą rutynę „okołobiegową” i to, jak kto podchodzi do treningu, jako do całości. Mam tu na myśli suplekentację, regenerację, odnowę, ćwiczenia czy nawet wgranie tracka do zegarka. Takie szczegóły dużo mówią i potem przekładają się na sukces lub porażkę na zawodach. Jak wracam pamięcią do czasów, kiedy się ścigałem to mam doskonałe porównanie i mogę wyciągnąć wnioski. W moim treningu zawsze wazne były pewne „rytuały”, które wykonywane każdego dnia zaprocentowały wynikami i to jest bardzo ważne. Teraz mogę to zaobserwować z drugiej strony i podzielić się wskazówkami, a czy ktoś weźmie je sobie do serca, czy nie to …meta zweryfikuje.

Życie jest rytuałem. To dramatyczna ceremonia, mająca swą tajemnicę, magię, romans, wątek i osnowę. To misterium początku, misterium wielkich wydarzeń odbywających się gdzieś w trakcie, i misterium końca – John Parsons.

2023-01-27T10:17:44+01:0027/01/2023|Trening|