Zrobiło się zimno, spadł śnieg, wieje zimny wiatr… zazwyczaj to wmordewind… ale przecież jest zima, więc nie ma co się dziwić i co gdybać, narzekać, marudzić. Jest zima to jest zimno. Tak to bywa i zazwyczaj jest. W zimę pada śnieg, jest mróz, są zaspy, na chodnikach leży lód i wieje zimny, mroźny wiatr. Chciałoby się rzec „oczywista oczywistość”… Często słyszę głosy, że w takich warunkach lepiej przenieść się na bieżnię pod dach, próbowałem… nigdy więcej! Raz, że (w każdym razie mnie) to strasznie denerwuje, dwa, że trzeba kombinować z profilem nachylenia biezni, żeby uzyskać efekt biegania po szosie, bo jak się tego nie ustawi to wybiegania można biegać po 3’40/km (sprawdzone na własnej skórze) a trzy, że nie ma czym oddychać i pot leje się strumieniami po plecach i po zadku, co do fajnych rzeczy nie należy. Poza tym nie wyobrażam sobie robienia 25-30km wybiegania na maszynie… albo tempa, czy ciągłego (raz próbowałem zrobić 8km po 4’00/km)… Wracając do aury. Obecnie mamy taką technologię, że nie straszne nam mrozy, czy wiatry. Ciuchy, buty są naszpikowane membranami i innymi systemami, że można spokojnie robić trening w każdych warunkach i zawsze udawało mi się takie treningi realizować. Pamiętam zimę 2009 / 2010… grudzień – marzec (4 miesiące) kiedy było tragicznie, wiało, mroziło, śniezyło i było mega zimno a w te 4 miesiące spokojnie zrobiłem swoje 2 000km i przeżyłem… nie odmroziłem sobie nic, nie odpadła mi noga a forma była OK. Poleciałem kilka fajnych wyników i było naprawdę dobrze. Co mi utkwiło w pamięci? Fakt, że nie można się poddawać i miętczyć.
Ciężki trening w ciężką pogodę wzmacnia charakter. Jeżeli wieje, śnieży, mrozi a mamy do zrobienia trening, podczas którego jesteśmy ubrani na cebulkę, ważymy + 3 kg więcej i udaje się nam go zrealizować, to co będzie, jak… na zawodach będziemy starować w lekkich ciuszkach, z bagażem doświadczeń i zahartowanym charakterem po przepracowanej zimie? Odpowiedź jest prosta…
Wracając jednak do trenowania. W niedzielę biegałem 20km w lesie po górkach, było pysznie. Pogoda świetna, temperatura około -5 stopni, słoneczko, delikatny śnieżek, górki, las… to było to i już nie mogę się doczekać podobnych niedzielnych długich zimowych treningów. Po raz kolejny zacząłem doceniać fakt, że mieszkam w terenie mocno pofałdowanym, gdzie np. mogę zaliczyć 5km podbieg, a nawet 9km… super sprawa.
Oczywiście są sytuacje ekstremalne, ale… biegało się i przy – 20 stopniach… zależy, kto co lubi i jak mentalnie do tego podchodzi.
Co działo się w tym tygodniu, znów przez nawał obowiązków nic szczególnego. Poniedziałek tradycyjnie BiegamBoLubię, czyli trening 4 fun dla amatorów i pasjonatów biegania, wtorek… żywsze leśne 9km rozbiegania w 39:42, następnei 60′ zróżnicowanego kręcenia na trenażerze a na deser 2,2km pływania, oczywiście zróżnicowanego. W środę obijałem się i nic nie robiłem, w czwartek pobiegłem krótką, ale mocną lesną zabawę biegową, gdzie 11km przebiegłem w 46:16 + wieczorkiem 2km w wodzie. Tym razem większość odcinków wybnosiła 150m, a nie 25, czy 50, jak ostatnio. Powoli forma rośnie, pływa się coraz lepiej, więc do czerwca wierzę, że naprawdę będzie dobrze. W piatek wybrałem się do parku, gdzie do zrealizowanai była siła biegowa zróżnicowana – w końcu jakiś przyzwoity trening. Sobota minęła pod znakiem wybiegania po crossowej leśnej pętli i o dziwo biegało się bardzo dobrze. Pierwsza połowę dystansu pokonałem ze śr/km 4’42 a drugą 4’34. Oczywiście przed crossem pokręcilem 15′ na rowerku a po crossie, również dokręciłem jeszcze 15′. Niedziela minęła pod znakiem 20km spokojnego, delikatnego, górskiego rozbiegania + 20′ trenażerowego w tym 5 przyspieszeń po 20″ kręcenia na maxa… można się zmęczyć i zgubić nogi…
…to by było tak na podsumowanie, więc nie ma co się mazać i na trening marsz!