Rok 2012 podsumowany, zamknięty, przesłany do archiwum… Jaki był? Owocny, pracowity, ciężki, wymagający i co najważniejsze bezkontuzyjny. Pobiegłem kilka dobrych biegów, z których jestem zadowolony, ale przede wszystkim osiagnąłem cel, na który pracowałem wiele lat. W biegach długich, szczególnie w maratonie niestety tak jest, że na wynik pracuje się latami, ciuła się i urywa najpierw grube minuty, potem tylko sekundy… o czym niestety wiele osób zapomina i nie zdaje sobie z tego sprawy. Wielu zawodników myśli, że pobiega sobie kilka km, zrobi kilka akcentów i to wystarczy. Niestety tak łatwo to nie jest. To tak, jak z nauką pływania, angielskiego, chińskiego czy sztukami walki. Najpierw jest biały pas a dopiero później niebieski, różowy w ciapki finalnie czarny, ale to trwa… podobnie jest z maratonem. Wracając do cyferek, w 2012 roku przebiegłem 5586km, czy to dużo? Powiem tak, optymalnie do wyniku, biorąc pod uwagę tryb życia, pracę, obowiązki itp. Czy dałoby się pobiec taki wynik biegając mniej km, lżej trenując? Próbowałem różnych modeli treningu i uważam, że tym razem trening był optymalny i dobrze dobrany, co przełożyło się na wyniki. Co ciekawe, po każdym starcie czułem się dobrze, nie było takiego beigu, na którym przysłowiowo „umierałbym” na finiszu. Każde zawody kończyłem mocno a dnia następnego mogłem spokojnie wyjść na trening. Nie istotne, czy był to maraton, czy połówka, czy dycha. Udowodniłem wielu osobom, że z treningu do maratonu, bo tylko taki realizowałem można pobiec dobrze 10km i uzyskać całkiem przyzwoite PB. W tym roku, jak podkreślałem wcześniej, trenowałem do dwóch maratonów (Tromso, Frankfurt) i były to dwa docelowe starty, które pobiegłem mocno i optymalnie, chociaż należy pamiętać, że w biegu maratońskim oprócz formy znaczenia mają również inne czynniki takie, jak pogoda, ukształtowanie terenu, dyspozycja dnia czy dieta. Nie wystarczy tylko trening, ale w tym dniu wszystkie elementy układanki musza stworzyć jedną całość, zazebić się i zgrać. Głowa musi być nastawiona na wynik i ciężką pracę. Umysł musi być skoncentrowany na zadaniu i celu. To oczywiste, że szczególnie w maratonie końcówka będzie ciężka, że nogi będą bolały, zmęczenie będzie duże – to typowa cecha maratonu, szczególnie gdy biegniemy na tzw. „żylecie”, ale po tym poznaje się prawdziwego matratończyka, że nie odpuszcza, a jak przychodzi kryzys i dół, to przyspiesza… Łatwo się mówi, ciężej się wykonuje, szczególnie gdy do mety zostają 2km, ale jak użyje się odpowiednich technik mentalnych, do samego końca koncentracja zostanie zachowana i skierowana na wynik to da się. Udowodniłem sobie zarówno w Tromso, że można pójść z ostatnich 5km, jak i we Frankfurcie, że 40-41km można pobiec w 3’14, będąc już naprawdę mocno zmęczony. Jak głowa działa i koncentracja jest, to i noga się zakręci. Jak napływa chwila zwątpienia i zawodnik traci wiarę… lepiej dać sobie spokój i iść na spacer. Szkoda treningu, czasu, zdrowia i prądu. Maraton to maraton i jaki jest, każdy wie – ciężki i wymagający. W Krynicy, czy w Wałczu było podobnie. Ostatni km i mocny finisz, nogi ledwo, co się kręciły, ale głowa kazała przyspieszyć i uwieżyć, że można…
Reasumując, 5586km przebiegniętych to 5586km doświadczenia i ciężkiej pracy, która udowodniła, że jak się do czegoś dąży, o czymś się marzy to można zacisnąć zęby, spiąć mocno pośladki i wyjść na drugi trening w jesienną ulewę korzystając z ustawowego urlopu. To był dobry i owocny rok i mam nadzieję, że jego następstwa będę odczuwał jeszcze w bieżącym roku.