2012
- styczeń: 36:10:39
- luty: 31:18:19
- marzec: 30:41:44
- kwiecień: 43:06:44
- maj: 49:44:00
- czerwiec: 43:18:56
- lipiec: 27:29:21
- sierpień: 34:10:57
- wrzesień: 55:02:51
- październik: 45:10:58
- listopad: 14:07:46
- grudzień:32:16:17
2013
- styczeń: 46:11:18
Kilka cyferek na które nigdy nie zwracałem akurat w tym kontekście uwagi. Oczywiście zawsze się one liczyły, ale można powiedzieć, że z „drugiej” strony, albo z „innej” strony. Zawsze liczyły się kilometry, bo to one oddawały wielkość pracy włożonej na treningu i to one oddawały to, co nabiegałem. Myślę, że bardziej przemawiały i lepiej można było sobie to wszystko wyobrazić i przedstawić nawet na …mapie. 700km w miesiąc, hmmm… dużo, ale czy prawie 56 godzin robiłoby takie samo wrażenie i w taki sam sposób oddawało to samo? Jak dla mnie NIE. 56 godzin biegania jakoś nie przemawia do mnie i nie robi aż tak wielkiego wrażenia, jak 700 kilometrów, pewnie dlatego że wiem ile to jest 700km, jak daleko musiałbym pojechać, polecieć itp. ale 56h? Lipa. Prosty przykład z życia wzięty – Harpagan, czyli 100km na piechotkę… pozdrawiam serdecznie Ermine, Paszę, Blondynkę, i czas na mecie 23:5X więc co to cała doba szwędania się po lesie… to niecałe 24h, ale siedemset kaemów… respect. Tak zawsze myślałem i tego się trzymałem nie przeliczając tego właśnie na godziny pracy treningowej i to był chyba błąd. Nie żebym mało czy dużo, albo za mało, czy za dużo trenował. Trenowałem i trenuję optymalnie, szczególnie patrząc pod kątem maratonu i czasu na jaki się nastawiałem, więc swoje musiałem przepracować, ale właśnie…
Przeglądając ubiegły rok i godziny wybieganego treningu lekko się przeraziłem. Styczeń 2013, mało km wybieganych, trochę przepłyniętych, trochę przejechanych, na pierwszy rzut oka i moje spostrzeżenia japońskie, czyli jako – takie a tu nagle tka niespodzianka… 46 godzin, 11 minut i 18 sekund, chociaż te sekundy mogłem sobie oszczędzić… i szybka analiza roku 2013, kiedy to przerobiłem naprawdę ogromną robotę, bo ponad 5 i pół tysiąca km wydeptałem, ale… pod kątem przerobioneg czasu pracy w 2012 więcej trenowałem tylko więcej w dwóch miesiącach, bezpośrednio poprzedzających start w maratonie! It’s amazing… Patrzę na to pod kątem treningu tri, oczywiście zawodcy PRO przygotowujący się na długi dystans trenują po 30h tygodniowo i więcej, nie wnikam czy mają czas, czy go nie mają, ale sądzę, że mają go więcej niż trzeba, ale sam fakt powala na łopatki… 30h tygodniowo, nie istotne przy ilu jednostkach dziennie i czy pracują czy nie, ale 30 x 4 = … masakra. Szacun. Co o tym myślę… pewnie się znów narażę kilku osobom, ale patrząc nawet na moje amatorskie cyferki, które pokazują, jak zwykły urzędas może trenować (wiem, że nie mam dzieci – jeszcze) i odnosić jako takie sukcest w sporcie (2:29 maraton, 32:41 dycha) to nie ma się co dziwić, że TOP of the TOP potrafi zapodać ostatnią dychę na olimpijce w 29 minut a na bieżni zdjąć z tego jeszce 30 czy więcej sekund, co nasi (sorki chłopaki!) niektórzy szosowcy (proszę się nie obrażać) ledwo co potrafią nabiegać…Oczywiście nie piszę tego, żeby kogokolwiek ośmieszyć, czy poniżyć. Absolutnie nie!!! Ale… chcę pokazać, jak ciężki i wymagający oraz jak bardzo czasochłonny jest trening triathlonowy, nawet na poziomie amatora, który na 400m ledwo co pływa 7 minut a na rowerze najpewniej czuje się, jak przypięty jest on do trenażera… a co dopiero z PRO? 6:00 woda i cały dzień w ruchu… Przy moim śmiesznym treningu pływackim… ale to brzmi… pseudo-pływackim, na którym w 90′ ciągnę 3-3,2km co mają powiedzieć zawodnicy, którzy do tego dokładają 1km więcej albo… ech…. potem wsiadają na rower, czy zakłądają buty do biegania, robią swoje km, obiad, spać, trening… itp. itd. Wiem, wiem, że nie mają pracy (chociaż nie wszyscy), z rodzinami różnie jest… ale liczy się sam fakt. 46 h w miesiącu wygląda skromnie i mizernie przy objętości czuba, ale i tak przy moich styczniowych 46h czuję się usatysfakcjowany i zadowolony, bo mimo tego, że daleko mi do czuba, nie mam tyle czasu na trening ile bym chciał to wiem, że trenuję naprawdę ciężko, podobnie jak do maratonu, chociaż nie myślałem, że tak znów będzie… a co najważniejsze widzę, że są już tego efekty. O wiele lepiej czuję się w wodzie, spokojnie daję radę realizować zaplanowany trening, dobrze czuję się na trenażerze, gdzie parametry idą do góry, chociaż cały czas rozkmilam przełożenia i optymalną kadencję… o bieganiu nie wspominając. Optymalna prędkość na wybieganiach to 4’35 – 25/km oczywiście na twardej i czarnej nawierzchni, ale to mówi samo przez siebie. Co do mleczanów – we wtorek kręciłem 3 x 15′ WR2, kombinowałem z kadencją około 98 – 102 RPM, czyli ~100 na HRavg do 130 ale na różnych przełożeniach. Pierwsze 15′ wyszło idealnie 2,0mmol/l, drugie mocniejsze 3,2 czyli za mocno, poszalałem, ale zwalam to na to, że w odcinku „Sztuka Przetrwania” Bear spotkał niedźwiedzia, więc tym sobie usprawiedliwiam mocniejsze kręcenie… Trzecia 15-stka była za to za słaba bo zakwasiłem się tylko na 1,3mmol/l… tak to jest. Jak będzie w lutym? Zobaczymy. Na 100% 2 dni wypadną mi z treningu w związku z organizacją Biegu Urodzinowego Gdyni, ale za nadgodziny będę miał 2 dni wolne, więc trochę nadrobię kilometrów, a raczej minut, zostało mi jeszcze trochę godzin zubiegłego roku, więc jak to się poskłada wraz z jakimś łykendem to wyjdzie krótkie zgrupowanie, więc źle nie będzie, Muszę trochę się spiąć i pokręcić szybciej nogami, bo na początku marca czeka Bochnia… a tam trzeba będzie spiąć pośladki i za tenterenten… więc cóż… jazda, jazda, jazda i tradycyjnie walka, walka, walka.
Koniec na dziś, więcej nie wymyślę a chciałbym się w koncu wyspać. Jeszcze cytat na dobranoc i do miłego…
“Patrząc zawsze przed siebie, myśląc o tym, jak zrobić jeszcze więcej, osiągniesz stan umysłu, w którym nie ma rzeczy niemożliwych.” – Henry Ford
…chociaż nie da się:
1. wypowiedzieć literki „P” z otwartymi ustami
2. przybić takerem ew. spinaczem wody do ściany…
…ale to tak na marginesie.
Dobranoc!