what a wonderful world!

5:50…budzik, normalnie dzwoni 6:10 i wstaję 6:15, ale nie w poniedziałek, chociaż to dzień kiedy mogę poleniuchować dłużej, bo do pracy mam na 8:30 a nie na 7:30, jak zwykle…
 
poniedziałek… 5:50…budzik, za oknem szaro, w łóżku ciepło, żywy termofor w postaci żony grzeje i aż żal opuszczać ciepłe wyrko, powiem dosadniej… grzech opuszczać wyrko i ruszać w te pędy do zimnej, 27 stopniowej wody.
5:50…dzwoni budzik… Amstrong, dobrze że nie ten od koksu… „what a wonderful world…„… nie chce mi się. Wyłączam budzik, przytulam się do żony i pytam się jej oczekując odpowiedzi „nie idź” … czy mam iść pływać? … usłyszałem to, co chciałem usłyszeć, przewracam się na drugi bok i mam przed sobą perspektywę dodatkowej godziny snu… 5:56…
 
…wstaję…
 
Opcja braku treningu biegowego, który zastępuję każdą możliwością wodną wygrywa i bierze górę nad leniuchowaniem… 6:00… późno, trzeba zagęszczać ruchy. Szybkie zrobienie koksów, założenie butów i jazda do samochodu… cały zaszroniony… 6:04, końcówka odmrażacza do szyb, szybkie skrobanie, muzyka i ruszam… szyby zaparowane, ale jakoś odparują same kiedy dojadę na główną drogę… rękawiczki, ircha, wentylator na maxa… dostateczna widoczność i dzida. 6:20… czerwone światło… spóźnię się? Nie mogę. 6:27 wpadam do szatni, szybka zmiana ciuchów… 6:30… jestem w wodzie. Dwa tory zajęte przez naszych, na trzecim pływa jedna osoba, potem wchodzi druga i trzecia… rekreacja ruchowa dla początkujących… szybkie 100m, 3 nawroty i wiem, że będzie lipa. Łokcie, kolana… jednak Piotr przerzuca mnie na tor, gdzie pływa Mateusz i Rafał. Najlepsi pływacy w grupie, więc profilaktycznie pytam się, czy nie będę przeszkadzał… zaczynam trening… łapy, decha między nogi i RR 150 – 100 – 50, potem 4 x 50 NN + 50 kraul w płetwach + 4 x 25 kraul… i tak w kółko… Nie czuję się fantastycznie i jakoś ciężko mi idzie. Jestem zmęczony, ale ciągnę dalej, wiem że jak sam się nie postaram to na zawodach zostanę zniszczony… muszę trenować… małe zwątpienie, zamyślenie się… ale jadę dalej, łapy, płetwy, decha, nogi, ramiona… przerwa na vitargo i dalej… dalej… trzeba pracować!!! 7:56 … czas się zbierać, o 8:30 muszę być w firmie a o tej porze czekają mnie korki… 8:06 wyjeżdżam. Białe WRC LPG rusza na miasto, Rumia, Gdynia, Obwódka, lewy pas… prawy pas… zjazd… korek… dłuższy niż zwykle o tej porze, ale cisnę lewym, za światłami ktoś mnie wpuści, jeździmy przecież na „zakładkę”… wciskam się przed autobus… podziękował awaryjnymi i jadę w dół… jedynka / dwójka… za skrzyżowaniem można przycisnąć… 8:29 wjeżdżam na parking… melduję się na swoim fotelu i po przejrzeniu poczty firmowej… idę na herbatkę i zabieram się do roboty, ciesząc się, że potrafiłem przewalczyć niechęć, zwątpienie i lenia… wygrałem z samym sobą i pokonałem kolejną własną słabostkę i do dzienniczka treningowego mogę wpisać kolejne 3 kilosy (szkoda, że Garmin nie pokazuje odcinków NN)…

‎1. Odkładanie rzeczy dnych z reguły skutkuje sztucznym i podświadomym wydłużaniem robienia rzeczy przyjemnych (tracimy czas).
2. Stres związany z zaleganiem spraw trudnych narasta i nasza sprawność myślenia i działania spada.
3. Sprawy trudne odłożone w czasie mają w zwyczaju stawać się jeszcze trudniejsze (wtedy mamy jeszcze więcej stresu i tracimy jeszcze więcej czasu).
4. Często nie wiemy, jak długo zabierze nam rozwiązanie trudnych spraw, ale dopóki nie zaczniemy ich robić, nie możemy tego czasu oszacować.

źródło: www.akademiatriathlonu.pl

 

2013-03-04T16:32:23+01:0004/03/2013|Różne|