Ostatniego dnia w planach mieliśmy zwiedzanie Świątyni Nieba, czyli kompleksu sakralnych budowli w których dawno dawno temu modlono się do Nieba o obfite plony rolne. W skład kompleksu wchodzi min. Pawilon Modlitwy o Urodzaj, Cesarskie Sklepienie Nieba oraz Okrągły Ołtarz. Miejscówka bardzo ciekawa, którą warto zwiedzić, gdyż w odróżnieniu od innych chińskich miejsc, w Świątyni Nieba jest w miarę spokojnie…
Na miejsce oczywiście dojechaliśmy metrem i ze stacji udaliśmy się oczywiście do kasy po bilety i można było wejść do kompleksu. Cisza, spokój i przestrzeń. Takie słowa najlepiej oddają magię tego miejsca, ale należy dodać jeszcze, że to park w którym spotykają się różne grupy „emerytów” czyli starszych mieszkańców miasta i tam we własnym gronie spędzają wolny czas. Śpiewają, grają w karty, w warcaby, tańczą… Coś niesamowitego.
Na samym wejściu spotkała nas miła a raczej bardzo śmieszna sytuacja, gdyż w momencie kiedy przyglądaliśmy się tańcom lokalnej społeczności, zostałem poproszony do tańca przez sympatyczną Chinkę. Daruję sobie zamieszczenie filmiku, który jest przekomiczny, ale taniec był bardzo, bardzo, bardzo śmieszny. Był to swoisty mix kultury europejskiej i chińskiej, z przewagą tej pierwszej. Wraz z moimi partnerkami z którymi tańcowałem na środku wielkiego placu zostałem otoczony przez pozostałye osoby, które dzielnie nam kibicowały i były pod wielkim wrażeniem moich tanecznych umiejętności, rozdem z polskiego wesela. Wiele naszych elementów na stałe przesiąknęło do lokalnej społeczności, ku wielkiej uciesze zgromadzonych. Stałem się lokalną atrakcją turystyczną i patrząc na ilość robionych zdjęć i kręconych filmików stałem się gwiazdą internetu. Było przesympatycznie. Całej sytuacji przyglądał się smutny pan w ciemnych okularach ubrany na ciemno, który zapewne był przedstawicielem lokalnej policji lub tajnych służb i czuwał nad bezpieczeństwem zgromadzonych.
Miejsce warte zwiedzania, gdzie można się zrelaksować, wyciszyć i odpocząć. Idealne miejsce na zakończenie podróży i odetchnięcie od pekińskiego zgiełku.
Po dość długim zwiedzaniu udaliśmy się na obiad do Pizzy Hut, gdzie po raz kolejny doszedłem do wniosku, że Chińćzycy nie znają się na europejskiej kuchni, gdyż ani Makuś ani PH im nie wychodzi i ciężko to skosumować z takim apetytem, z jakim wcina się takie pyszne pyszności u nas. Zmierzając do marketu pokonaliśmy, całe szczęście górą, jedno z lokalnych skrzyżowań, na filmiku poniżej, które delikatnie oddaje to, co ma miejsce na pekońskich ulicach.
Po obiadku, zakupy w … Hongqiao Market, który jest o wiele lepszy niż oblegany Silk Market, jest tam taniej i generlanie lepiej, kameralniej. Sam dom towarowy przypomina stare polskie prl owskie supermarkety i oddaje dosadnie to, o czym mówi się w Chinach. Można tam kupić wszystko. Najki z bajki, ajfona 9Z, ZamZunga s7 i takie tam wynalazki za śmieszne pieniądze. Tradycyjnie z ceny z metki trzea zdjąć 50% i zacząć się targować… lekko nie będzie, ale można zjechać do całkiem fajnej kwoty, ale trzeba być twardym i mieć dobry kalkulator. Tam wszyscy mówią w każdym języku, nawet po … polsku. Iwona się uparła, żeby kupić tam Ajfona 6 i Samsunga Galaxy 5S… cena, około 200 pln za sztukę. Było śmiesznie, bo targowanie się i sprawdzanie, czy działa, czy ma polskie menu itp. trwało prawie godzinę, ale w końcu udało się i eksperymentalnie zrobiliśmy takie zakupy. Oczywiście finalnie iPhone 6 i Samsung G5S nie stały nawet obok swoich „legalnych” modeli, ale ne pierwszy rzut oka i nawet po odpaleniu nie można było im wiele zarzucić. Ajfon ma bardzo ciekawą funkcję, po zrobieniu zdjęcia nie można go wykasować, a w Samsungu pamięć telefonu jest o około 80% mniejsza niż pokazuje telefon… Taka sytuacja, ale przynajmniej było fajnie i wesoło.
Po zrobieniu zakupów udaliśmy się do metra, następnie do hotelu w którym zalegliśmy godzinkę i ruszyliśmy do metra, którym dojechaliśmy do AirportExpress, czyli linii łączącej lotnisko z centrum. Jak pisałem na początku, koszt taxi na linii lotnisko > centrum = 300 RMB, metro wyniosło nas… 25RMB za osobę, czyli za dwie 50 + po 3 za osobę za dojazd do stacji przesiadkowej, czyli suma sumarum 56 RMB zamiast 300, jest różnica? Jest i to dość odczuwalna. Po dojechaniu do airport i przejściu przez wszystkie możliwe kontrole bezpieczeństwa, zalegliśmy w poczekalni i zgłodnieliśmy. Natknęliśmy się przy okazji na akcję tamtejszych służb specjalnych w cywilu, które zbutowały jakiegoś lokalesa, ubranego w garnitur i wywlokły go za fraki z lotniska, ale to po drodze. Na lotnisku całe szczęście znależliśmy jedną czynną knajpę na lotnisku, było przed północą, i coś na szybko wybraliśmy…
…zamówiliśmy ryż z mięchem i zaczęła się zabawa. Kasiory już nie mieliśmy, bo po co, mieliśmy tylko plastiki, więc jako opcję płatności wybraliśmy kartę. Okazało się jednak, że po przyjęciu zamówienie, menadżer oznajmił nam, że niestety nie można zapłacić kartą, bo jest już po północy i coś tam coś tam mu nie gra. Oczywiście mówił płynnym językiem migowym wtrącając pojedyncze angielskie słówka, więc ciężko było cokolwiek zrozumieć, ale się w końcu udało. OK. Lekka zwała, no ale cóż. Trzeba się dostosować… jednakże za chwilę panie u których skłądaliśmy zamówienie zawołały nas i oznajmiły płynną chińszczyzną, że jako jedzenie zostało zamówione, to nam za FREE NOŁ MANY je wydadzą. Super! Niech żyje partia! Niech żyje! Nie ma jak dobre zakończenie stosunków polsko chińskich, ku chwale Ojczyzny! …ale po chwili znalazł się ów menadżer i co? Kazał nam zapłacić za jedzenie!!! Kartą. Kartą z plastiku po północy. Nie mógł zrozumieć, że jego pracownicy odpalili nam obiad za free… Ja generalnie olałem temat i miałem to głęboko w nosie, ale Iwona kłóciła się z nim po angielsku, na co on odpoiwadał w jężyku migowo chińskim z dodatkiem angielskiego. Masakra. Finalnie skasował nas za jeden posiłek, nie wiem czemu za jeden i mogliśmy się najeść do syta. Było smacznie i obficie. To, czego nie zjedliśmy oddaliśmy chyba bezdomnemu lub biednemu chłopakowi, który niewiadomo jak znalazł się w knajpie i z patrząc w jaki sposób pochłaniał jedzenie musiał być bardzo głodny, ale to tak na marginesie.
Podjedliśmy, pobyczyliśmy się, odprawiliśmy bagaże do Łorsoł i … po przejściu kolejnej sekjuriti kontrol pociągiem dojechaliśmy do właściwego terminala. Tam krótki szoping i do brameczki na samolocik. Teraz w przeciwieństwie do drogi Wiedeń > Beijing, w samolocie większą większość większości stanowili europejczycy, wracający do ojczyzny. Chińczyków było mało. W samolocie zasnąłem jak dziecko i ponad 10 godzinna podróż minęła błyskawicznie z przerwami na pokarm. We Wiedniu na lotnisku zgubiliśmy się i po lekkich poszukiwaniach właściwego gejtu w końcu udaliśmy się na miejsce oczekiwania na naszego Embrajera w barwach LOT. To, co było najpiękniejsze na wiedeńskim lotnisu to… co? INTERNET. BEZ CENZURY!!! Wujeg google, fejzbóg i inne imperialistyczne udogodnienia. To było to, czego brakowało nam przez tydzień, ale z drugiej strony dobrze było funkcjonować bez tej „smyczy”. Ech… Lot do warszawy trwał króciutko, więc jeszcze został tylko dojazd do MK po futrzaki i powrót do domu. Tak generalnie zakońćzyliśmy expresową wycieczkę do Chin, które to powinny być obowiązkowym miejscem na mapie każdego podróżnika. Tam trzeba być i trzeba to zobaczyć, bo nie da się teg wszystkiego tak sobie opisać.
Co do samych Chin… to Chiny są ogromne, są fantastyczne i są czadowe. To zupełnie inna kultura i cywilizacja niż tu w Europie. Po powrocie z Tajlandii myślałem, że to egzotyczny i zupełnie inny od europejskiego świat. Teraz twierdzę, że Tajlandia to Europa… porównując ją do Chin. Chiny są bezpieczne i czyste. W każdym razie duże miasta, które zwiedziliśmy. Może to były tylko dwa miejsca, Pekin i Szanghaj, ale za to dwa największe i najpopularniejsze. Było tam czysto, spokojnie i bezpiecznie. Byliśmy atrakcją turystyczną, ale nie czuliśmy się tam ani na sekundę zagrożeni. W Chinach nikt (prawie) nie mówi po angielsku, więc trzeba sobie z tym jakoś radzić. Najlepiej wcześniej zaplanować sobie całą wycieczkę i przygotować sobie instrukcje jak dojechać, co zwiedzić i jak się poruszać. Jak? Metrem, koniecznie metrem – kupić wcześniej bilet tygodniowy, miesięczy a nie kursować na jednorazówkach. W Chinach należy uważać na cwaniaków i naciągaczy, którzy polują na turystów. Jeżeli ktoś zaczepi nas na ulicy i płynną angielszczyzną będzie opowiadał o kraju to na 101,1 % chce nas na coś naciągnąć. Chiny wcale nie są tanim krajem, z wyjątkiem komuniakacji. W Chiach jest cenzura. Internet, radio, tv, wszystko to jest pod czujnym okiem wielkiego brata, który jest wszędzie i nawet tam, gdzie się tego nie spodziewamy. Jeżeli wymieniamy walutę w hotelu czy kantorze to banknoty (EUR, USD) muszą być nowe i nie śmigane. Nie mogą być nawet lekko zgięte i pomięte bo mogą nam ich nie przyjąć i może być problem. Kartą można płacić w większości miejsc, ale mniejsze sklepy czy knajpy mogą jej nie honorować. Auslanderzy w knajpach najpierw płacą potem jedzą. Nie odwrotnie. W Chinach jest super, ale jest tam dość specyficznie. Myśmy dobrze się tam czuli i nie mieliśmy większych problemów, oprócz językowych, ale z tym można sobie poradzić, drukując w kraju np. nazwy miejsc, atrakcji do których chcemy dojechać.
Podsumuję to jeszcze raz, do Chin trzeba pojechać i trzeba je zobaczyć. Jak nie całe, bo z tym może być problem, to koniecznie Pekin i Szanghaj.